Przy zbiegu ulicy Marszałka Tity i deptaka Ferhadija znajduje się jeszcze jeden ciekawy pomnik. To "Wieczny ogień" (Vječna vatra), który płonie tutaj od 1946 r. ku pamięci wojskowych i cywilnych ofiar II wojny światowej oraz wyzwolicieli miasta. W styczniu 2011 r. jakaś zapewne wracająca z nocnych baletów grupa biesiadników ogień zagasiła i uciekła, ale błyskawiczna i bohaterska reakcja przechodzącego turysty sprawiła, że ogień po 20 sekundach znów zapłonął
.
Zbliżając się do Baščaršiji, mijamy coraz więcej turystów. Po drodze masa ciekawych budowli. W bliskim sąsiedztwie meczety, kościoły, cerkwie i synagogi. Tu akurat jakiś urząd miejski.
A to rzymskokatolicka Katedra Serca Jezusowego, z dwoma bliźniaczymi wieżami i wielką rozetą nad wejściem. Przez 200 lat kościoła w Sarajewie nie było, aż do zbudowania właśnie tego.
Jedna z wielu kawiarni przy Ferhadiji na razie pusta.
Po lewej widać boczną ścianę wielkiej galerii handlowej powstałej w XVI wieku. To długi na ponad 100m kamienny Gazi-Husrev-bezistan. Najwięcej tutaj punktów skupu złota i srebra.
Jeden z najważniejszych sarajewskich meczetów: Gazi Husrev-begova džamija, uznawana za najbardziej reprezentacyjny obiekt muzułmańskiej architektury sakralnej na Bałkanach.
Na ogrodzonym podwórzu tego meczetu stoi bardzo ładna studnia (tzw. šedrwan), z kopulastym dachem podtrzymywanym przez drewniane kolumny. Krany zainstalowano nisko, gdyż podstawowym przeznaczeniem studni było (jest?) obmywanie stóp przed wejściem do meczetu. Po lewej widoczna Sahat-kula (wieża zegarowa).
Zaraz, zaraz, jest przed południem. No tak, zegar wskazuje czas według dawnego systemu, od zachodu słońca.
Jeszcze raz šedrwan.
Studnia jest bardzo ładna, nawet jakieś wróble przyleciały pooglądać.
Na Brač w tym roku nie dotarłem, musi wystarczyć taka namiastka
.
Okazji do kupienia pamiątek nie brakuje. Dziewczyny poszły na shopping, ja trochę popstrykałem.
No tak, zimy bywają tu chłodne, skóra się przyda
. W końcu w 1984 r. odbyły się w Sarajewie Zimowe Igrzyska Olimpijskie.
Nad kramami widać kopuły medresy - muzułmańskiej szkoły.
Wreszcie docieramy do placu ze studnią Sebilj.
Wśród pamiątek dużo koszulek reprezentacji Bośni i Hercegowiny z nazwiskiem Edina Džeko. To najlepszy bośniacki piłkarz, chłopak stąd, urodzony w 1986 r. w Sarajewie, obecnie grający w Manchesterze City. Krzepiące jest to, że w coraz lepszej reprezentacji kraju grają ramię w ramię bośniaccy Muzułmanie, Serbowie i Chorwaci.
Koło studni Sebilj jak na krakowskim Rynku. Można kupić karmę dla gołębi i zrobić sobie z nimi zdjęcie. My nie kupiliśmy, to nas zaatakowały
.
Zasady się od wczorajszego wieczora nie zmieniły, w kawiarniach przy placu wciąż nie można kupić alkoholu. Dzisiaj nam to jednak nie przeszkadza, za chwilę ruszamy w dalszą drogę.
Wracamy po auto, co jakiś czas zerkając w stronę rzeki, za którą też meczety. Już chyba pisałem wcześniej, że w mieście jest ich około 80.
A to nasz pensjonat. Szału nie ma, ale blisko starówki i niezbyt drogo (chyba 55 euro za czwórkę).
Parę słów o Sarajewie, zanim je opuścimy. Czy nazwałbym je pięknym w tradycyjnym tego słowa znaczeniu? Hmm, niekoniecznie, choć położenie w dolinie pośród wysokich wzgórz jest na pewno malownicze. Trzeba pamiętać, że to spore, prawie półmilionowe miasto, z blokowiskami i częścią przemysłową. Niemal pięciokrotnie mniejszy Mostar jest chyba ładniejszy... Ale też - o ile historię konfliktu bałkańskiego choć trochę się liznęło - nie sposób patrzeć na to miasto jak na inne, szukając jedynie ładnych budowli, ciekawych widoków czy bogatej oferty rozrywek. Miasto okaleczone, z chodnikami napojonymi krwią, spalonymi budynkami z poprzetrącanym żelbetowym kręgosłupem, ze skwerami nasadzanymi białymi grzybkami nagrobków podniosło się z kolan, a jego mieszkańcy znów uczą się żyć obok siebie, pomimo różnic nie do pokonania i rachunków win nie do wyrównania. Tętniące odzyskanym życiem, wielokulturowe, fascynujące. Warto je odwiedzić.
A teraz do Czarnogóry!