Dzień Włóczęgi
21 października
Plany mamy dosyć luźne. Byle na wschód. Po śniadaniu pakujemy tyłki w hyundaia atosa i ruszamy w tym właśnie kierunku. Malia, dwupasmówka, Agios Nikolaos... na słynną wyspę Spinalonga i tak nie będzie czasu, myśleliśmy żeby się udać na maskonurkowanie w położonych płytko pod wodą ruinach w Olous... mieliśmy odwiedzić płaskowyż Lasithi, ale to w drodze powrotnej... może... jak nas poniesie tam gdzie myślimy to chyba nie...
Jak nas poniesie... odkąd wspomniałem Ag o gaju palmowym rosnącym nad samym morzem, o którym
pisał niedawno janusz.w., ale że to daleko i że jak tam nas zawieje to niewiele więcej tego dnia zdążymy... nie była pewna jak to ona ale wiedziałem że ją tam ciągnie.
Ale najpierw po drodze jest polecany w relacji klasztor Moni Faneromenis. To znaczy niezupełnie po drodze, trzeba znaleźć zjazd. Podobnie jak Janusz i jego wielosamochodowa ekipa, przejeżdżamy go i musimy zawrócić na ciągłej kawałek dalej. Ślimakiem dołem pod główną drogą, świeżutki prawie czarny asfalt, gdzie ten opisywany szutr? Jedyne co się zgadza z opisem to łażące po drodze kozy. Niektóre włażą nawet na przydrożne drzewa.
Wąska droga fajnie kręci stromo pod górę, jak ja lubię takie klimaty. Reszta załogi trochę mniej, więc nie mogę jechać za ostro. Dojeżdżamy na samą górę, nie ma ani kawałeczka szutru, widać musieli dopiero co skończyć asfaltowanie. Widoki rzeczywiście niesamowite.
W bramie klasztoru wita nas cały zwierzyniec. Zaglądamy na podwórze, gdzieś w głębi widzimy jednego mnicha, jakoś nie czujemy się zachęceni do wchodzenia dalej, poprzestajemy na oglądaniu widoków.
Po powrocie na główną drogę następnym punktem programu jest Gournia. Nawet oprócz Knossos pewnie są na Krecie dużo wspanialsze minojskie wykopaliska, ale Gournia ma jedną zaletę. Jest przy samej drodze którą jedziemy. Grzechem by było więc nie wstąpić.
Zaczyna nam burczeć w brzuchach, rozglądamy się za miejscem żeby coś wrzucić na ruszt. Mijamy kilka niby lepszych tawern, jakoś nie możemy się zdecydować, stajemy w końcu we wsi Sfaka. Po przeciwnych stronach drogi stoją dwie zwykłe jadłodajnie, wchodzimy do jednej z nich. Posilamy się dobrym i niedrogim szaszłykiem i sałatką.
Kto w tym momencie spojrzy na mapę, będzie wiedział że jak zajechaliśmy już tak daleko, to możemy jechać tylko do Vai. Do palmowego gaju nad morzem.
Płyną kilometry krętej drogi. Sitia, klasztor Toplou, może tu na chwilę staniemy wracając, coraz późniejsze popołudnie, w końcu Vai. Palmy przy drodze. Już tu jest ich tyle, ile będzie dalej?
Na parkingu sporo samochodów, wokół parkingu palmy. Na plaży palmy, wszędzie palmy. Jak przejść kawałek plażą i popatrzeć w głąb lądu to jest widok jak z pustynnej oazy.
Słońce grzeje, wiatr chłodzi, biją wysokie fale. Wchodzimy do wody, przy tych falach za daleko nie wypływamy, ale i tak przy brzegu jest fajna zabawa. Jej skutkiem ubocznym jest utrata mojego zegarka. Jego brak zauważam dopiero po wyjściu z wody. Zdezelowany pasek widać nie wytrzymał naporu fal i zegarek odpłynął w siną dal. Był w stanie niewiele lepszym od swojego paska, więc strata nie jest duża. Przynajmniej będę miał pretekst żeby sobie sprawić nowy...
Suszymy się, Ag idzie jeszcze na wzgórze widokowe pstryknąć ostatnie fotki. Nie żałujemy że nas tu przyniosło.
Wracając, na najbliższym rozstaju zauważamy kram z bananami. Facet ma obok plantację. Banany są małe i krótkie, kupujemy parę kiści, próbujemy. Dużo lepsze niż sklepowe. Dokupujemy jeszcze.
Stajemy jeszcze w Toplou obejrzeć ogród i klasztor z zewnątrz. Już późno, nie bardzo nam się chce wchodzić do środka.
Jeszcze jeden postój przy drodze nad morzem, pstrykamy widoczki korzystając z ostatnich promieni słońca.
Większość drogi powrotnej robimy już po ciemku. Jak na kreteńskie warunki to była całkiem spora włóczega. Szczególnie jak się tyle jedzie tylko żeby zobaczyć jeden gaj palmowy. No ale po to w końcu są wakacje.
Mapa dnia dzięki
viamichelin. Fioletowy krzyż - klasztor Moni Faneromenis. Gournia, Toplou i Vai podkreślone na fioletowo.