W związku z tym, że nie zrobiłam rano zakupów, to przed wyjazdem z Rethymno podjechaliśmy jeszcze do Lidla na zakupy.
Nie chcieliśmy przez cały dzień zostać bez jedzenia, a nie wiedzieliśmy, co czeka nas na Balos.
Czytałam, że na statku można kupić jedzenie, ale obawiałam się o wysokość cen tych posiłków. Natomiast na plaży Balos nie ma żadnych restauracji. Tak więc najbezpieczniej jest zabrać ze sobą jedzenie i picie, co też uczyniliśmy.
Po zakupach ruszyliśmy w drogę.
Laguna Balos znajduje się w zachodnio-północnej części Krety, więc już trzeci dzień z kolei jechaliśmy tą samą drogą. Dlatego tego dnia nie robiłam po drodze żadnych zdjęć.
Na Balos można dotrzeć na dwa sposoby. Albo samochodem, albo statkiem. Każda z tych możliwości ma swoje wady i zalety. Jazda samochodem daje swobodę podczas pobytu na lagunie i możliwość obejrzenia laguny z góry podczas schodzenia na nią oraz podczas powrotnej wspinaczki na parking, na którym zostawia się samochody. Minusem jest natomiast to, że ubezpieczenie nie obejmuje uszkodzeń samochodu, do których doszłoby na drodze prowadzącej do Balos oraz na parkingu, na którym zostawimy samochód (a na tym parkingu może dojść do uszkodzeń auta spowodowanych przez kozy, które lubią wchodzić na dachy samochodów). Ponadto parking ten nie jest z gumy i niejednokrotnie brakuje na nim miejsc, więc samochody parkują przy drodze, co powoduje, że manewrowanie na niej jest bardzo uciążliwe. Ale te informacje znam tylko z opisów, gdyż samochodem tam nie pojechaliśmy.
Jak już pisałam wcześniej na Balos wybraliśmy się statkiem. Ten sposób dotarcia na plażę jest korzystny z tego względu, że samochód zostawiamy na bezpłatnym parkingu znajdującym się w samym porcie i nie musimy się o niego martwić. Podczas rejsu możemy delektować się widokami lub opalać się na pokładzie statku. Ponadto mamy możliwość zobaczenia także wyspy Gramvousa, do której nie dotrą ci, którzy na Balos pojechali samochodem.
Ale minusem wybrania tego środka transportu jest to, że na Balos nie możemy być tyle czasu, ile byśmy chcieli, tylko musimy się dostosować do wyznaczonej godziny powrotu.
Do portu w Kissamos dojechaliśmy 10 minut przed 10-tą, a więc 50 minut przed godziną wypłynięcia statku z portu. Aby dotrzeć do portu należy przejechać przez całe Kissamos a następnie jechać jeszcze kilka kilometrów wzdłuż wybrzeża i po chwili port będzie już widoczny. Bilety mieliśmy już wykupione, o czym pisałam już wcześniej, ale przypomnę ceny.
Deklaracje covidowe wypełniliśmy już wczoraj, więc po zostawieniu auta na parkingu udaliśmy się prosto na statek. Mieliśmy dzięki temu ten komfort, że mogliśmy sobie wybrać miejsca na pokładzie, bo nie było na nim jeszcze zbyt wielu ludzi. Chociaż potem też tłoczno nie było
.
Ci, co bilety kupowali tuż przed rejsem, okupowali wszystkie stoliki stojące wokół kas, w celu wypełnienie deklaracji covidowych, które (jak nigdy) były odbierane przed wejściem na statek.
Tego dnia w rejs wypływał statek o nazwie Gramvousa. Ponoć w sezonie w ciągu jednego dnia na Balos pływa więcej statków i w celu unikania zbyt wielkiego tłoku na lagunie, naprzemiennie dobijają do laguny i do wyspy Gramvousa.
Na statku faktycznie był sporej wielkości bufet, więc z głodu i pragnienia byśmy nie umarli.
Zaraz po wejściu na statek zafundowaliśmy sobie kawę frappe w zaskakująco niskiej (jak na statek) cenie 2,20 euro. Słodkie rogaliki kupiliśmy w Lidlu, więc teraz do kawy były w sam raz.
W oczekiwaniu na rozpoczęcie rejsu robiłam zdjęcia z pokładu statku.