Teraz już znajdujemy boczną drogę, którą zagłębiamy się w stronę górującego nad płaskowyżem łańcucha szczytów. Zostawiam samochód w miejscu, gdzie droga zaczyna się psuć, wrzucamy plecaki na grzbiet i ruszamy prawie płaskim szutrem. Po chwili wraca asfalt i nie widać, żeby się miał zaraz skończyć. W tej sytuacji Bea zostaje z plecakami, ja zaś wracam po wóz i po chwili podjeżdżamy jeszcze kawałek, do miejsca, gdzie już większe kamienie mogą sprawiać pewne problemy w dalszej jeździe.