Dzień 1
Ruszamy spod Opola w sobotę 26 czerwca o 6.30 rano, ja, żona i córka. Jedziemy małym VW Polo, do którego bagażnika zmieściło się waliza, kilka toreb i parę innych rzeczy upchanych luzem. Prowadzi nas GPS nazywający się Pani Becker.
Fotorelacja zaczyna się od firmy cukierniczej, którą zna wiele osób z okolic Opola i Prudnika, w tym moja córka zeszłoroczna komunistka.
Mieszkam niedaleko, ale nawet nie wiedziałem, że obwodnica Białej jest już ukończona.
Polskę opuszczamy w Trzebini o 7.03. Dalej przez Krnov. Na stacji Slovnaft kupuję winietę miesięczną na Czechy. Dalej bez przystanków mijamy Bruntal, Sternberk, Ołomuniec
i wjeżdżamy na drogę dwupasmową.
Zatrzymuję się dopiero na granicy czesko - słowackiej aby kupić winietę miesięczną słowacką. Droga przez Słowację minęłaby bez wrażeń, gdyby nie auto z KR przede mną, które w Bratysławie zjeżdżało na rozjeździe na Wiedeń po polsku, z lewego pasa. Ja kontynuowałem 130 zaraz za nim też lewym pasem, natomiast krakowiaczek cija wjechał ciasno między ciężarówkę i jakieś auto miejscowe, które go otrąbiło. Krakus przestraszył się i zaczął uciekać z powrotem na lewy, w rezultacie ja omal nie poszorowałem lusterkiem o barierkę, a i tak minęliśmy się o kilkanaście centymetrów. Zapadła cisza .....
Na granicy węgierskiej nie zatrzymałem się, bo winietę kupiłem jeszcze w maju przez Internet.
W CZ i SK autostradami jechało się świetnie, bo nie było widać TIRów. Na Węgrzech natomiast momentalnie zaroiło się od ciężarówek zwłaszcza rumuńskich. Zabrali się od razu do wyprzedzania wzajemnego, więc co chwilę z 130 schodziłem do 90 i czekałem aż się wyminą.
Kierowcy przestrzegają tam przepisów prędkościowych. O ile w Polsce gdy jadę autostradą przepisowo 130, co chwilę lewym pasem śmigają jakieś auta. Na Węgrzech też GPS pokazywał 130, ale prawie nikt mnie nie wyprzedzał, a jeśli, to tocząc się obok mnie przez 2 minuty. Zaczęło się chmurzyć i kropić.
Przed Budapesztem zatankowałem na OMV, jak się później okazało, najlepsze paliwo. Zużycie 6,19 litra na 100 km, cena 357,90 Ft za litr.
Obwodnica Budapesztu jest stara, albo składa się z odcinka czterech pasów asfaltu przedzielonych zaporami betonowymi, albo jest zwężona z powodu budowy nowych pasów. Po wjeździe na M5 do Szeged o 13.00 najpierw przez kilkadziesiąt kilometrów jechało się wolno z powodu tłoku stolicowego oraz wszechobecnych ścigaczy TIRowych. Jak już się rozluźniło, w okolicach Kecskemet korek, i stoimy.
Najpierw kilka minut, potem 3 kilometry jazdy, i stoimy na poważnie. Przez pół godziny człapiemy tempem spacerowym albo stoimy, aż mijamy miejsce robót drogowych i wreszcie możemy jechać. Deszcz leje mocno.
Przed Röszke zjeżdżam o 15.15 na drogę 55 aby nie mieszać się w korek na granicy autostradowej.
Jeszcze trochę jedziemy przez puste drogi i o 16.00 jesteśmy na granicy serbskiej w Tompa.
Pusto. Węgier tylko macha ręką. Podjeżdżam do Serba. Przecudna pani policjant efektownymi tipsami wklepuje nasze dane, skanuje paszporty i stuka stemple. Równie urodziwy wąsaty brunet celnik każe tylko otworzyć bagażnik i pozwala jechać. 16.14 i jestem w Suboticy.
Kręcę się trochę po mieście aby znaleźć bankomat i wypłacić porcję waluty na wydatki w Serbii. Śliczny deptak centralny, ale poza centrum domy mocno zaniedbane. Architektura trochę przypomina miasteczka galicyjskie, nic dziwnego, bo tu też władał Franciszek Józef. Na drogach wiele bardzo starych Zastaw i Jugo, ogólnie Serbia wywiera na mnie raczej przygnębiające wrażenie bidy.
O ile w Suboticy są drogowskazy drogi 22.1 na Nowy Sad i Belgrad, ale tylko w centrum. Ani na peryferiach, ani poza granicą miasta drogowskazów nie ma, również droga nie posiadała żadnych oznakowań. Dopiero porównanie nazwy pierwszej wioski z mapą pokazało, że jechałem dobrze, ale stresik trwał długo, bo odległość od Suboticy to dobre kilkanaście kilometrów.
Nazwy miejscowości są trzypoziomowe : nazwa serbska cyrylicą, pod nią alfabetem łacińskim, a na dole nazwa węgierska. Żadna nazwa węgierska nie została zamalowana sprayem ( pozdrowienia dla artystów malujących dolne części tablic miejscowości w gminach podopolskich ). Droga 22.1 początkowo dobrej jakości, po pewnym czasie na odcinku 20 km przemienia się w odpowiednik betonowej hitlerowskiej autostrady Opole - Wrocław - Legnica. Momentami lepiej zwolnić do 40 - 50 na godzinę, takie progi i dziury.
O godzinie 17.50 osiągamy cel na dzisiaj - Prenociste Bor w Sirig.
Dystans przebyty : 866 kilometrów. Cena pokoju trzyosobowego ze śniadaniem = 2750 dinarów czyli około 27 EUR. Cena odpowiada standardom, obiekt jest z lat siedemdziesiątych, niezbyt unowocześniony. Ale łazienka jest, TV jest, nawet klimatyzacja. Zostały jeszcze kanapki z domu, więc nie idziemy zjeść specjałów miejscowych. Fundujemy sobie piwo LAV, ze stajni Carlsberga, pyszne. Żona ogląda prognozę pogody : jutro ma padać w całej Serbii. Jakiś mecz leci w telewizji, ale zmęczony nie dotrwałem nawet do końca pierwszej połowy i padłem, reszta spała już wcześniej.