OK poniżej uzupełniona mapa naszej podróży. Ponieważ nie udało mi się w prosty sposób "wyłączyć" zielonej drogi i szpilek (bez kasowania), postawiłem na rozmiar - po kliknięciu i powiększeniu trochę lepiej widać jak wyglądała droga powrotna; pod mapą czternasty odcinek:
CZĘŚĆ CZTERNASTA - dalszy ciąg pierwszego dnia powrotu, stopem przez Słowenię
W miejscu, w którym wyszliśmy na drogę akurat była stacja benzynowa, można się było trochę odświeżyć i nabrać sił. Mimo, że przy szosie na której staliśmy nie jeździł prawie nikt, humor nam dopisywał (no w końcu to Słowenia, musiało być nieźle
). Tym kolejowym manewrem zboczyliśmy z naszej autostradowej trasy, więc nasz plan na dalszą podróż zakładał przemieszczanie się na północ tak, by dostać się do autostrady na Maribor. Po parunastu minutach zatrzymał się dostawczak - kierowca jechał do Włoch, przez Lublanę. Przez chwilę wahaliśmy się, czy może jednak nie nadłożyć drogi i pojechać objazdem do Mariboru (ale autostradami) w końcu jednak podziękowaliśmy i czekaliśmy dalej. Jak tylko ruszył zaczęło się wypominanie sobie nawzajem, pół żartem, pół serio - "a trzeba było jechać do Lublany
" - tak nam zostało do końca dnia.
Minęło dalsze paręnaście minut i stwierdziliśmy że jak na Słowenię to coś za długo i trzeba by chociaż wyjść z miasta (miasta - trochę na wyrost
). Zaczęliśmy wędrować, przy okazji odwracając się i machająć na rzadko nadjeżdżające auta, nie uszliśmy kilometra i zatrzymała się pani która jechała odebrać swoje dziecko z basenu. Podrzuciła nas tylko do następnej miejscowości. No cóż, odległość niewielka, ale z miejsca gdzie nas wysadziła podreptaliśmy z kilometr do wjazdu na autostradę, z planem podjechania do pierwszego zjazdu i kontynuowania naszej drogi na północ.
Chyba po po 2 minutach zatrzymał się jakiś mercedes i kierowca powiedział że do zjazdu nas może bez problemu podrzucić. To był najbardziej cichy stop w całej podróży, spytał tylko dokąd i na końcu się pożegnał
Jak wysiedliśmy dziewczyna mi zaczęła marudzić że "może jechał do Lublany" a ja znowu nie zapytałem
Przeszliśmy znowu paręset metrów do lepszego miejsca, postaliśmy 15 minut- zatrzymał się chłopak który nas zawiózł do miejscowości Krško. Powiedział nam, że pierwszy raz w życiu bierze autostopowiczów, więc był nieźle zdziwiony jak mu powiedziałem jaki dystans pokonujemy. Skwitował to tylko "You guys must have balls"
Podróż z nim trwała może z 10 minut, w mieście trochę znowu dreptania w kierunku wylotówki i po jakimś czasie zatrzymał się starszy pan. Niestety - nikt z naszych podwożących nie jechał do Celje, tam gdzie chcieliśmy wskoczyć na autostradę, tylko każdy po parę kilometrów. Ale od tego kierowcy dowiedzieliśmy się, że w okolicy jest jedyna w kraju elektrownia atomowa, mijaliśmy też trójstopniową elektrownię rzeczną. Wysadził nas przy malutkim zajeździe, tuż koło jednej z tam elektrowni.
Prędkość naszego przemieszczania była mało imponująca, jednak z perspektywy czasu nie żałuję tamtej drogi bo naprawdę widzieliśmy masę pięknych miasteczek po drodze, nie wspominając o imponującym krajobrazie - cała masa gór, i co rzuciło nam się w oczy, malutkie kościółki na wielu szczytach. W momencie gdy wysiadaliśmy było koło 21 i mocno się już ściemniało. Przez chwilę próbowaliśmy jeszcze łapać stopa, ale kiedy zobaczyłem, że ledwo widzę kierowców za szybami, to uświadomiłem sobie że oni też nas niewiele lepiej widzą, więc prawdopodobieństwo zatrzymania było minimalne. Trzeba było szukać miejsca na namiot.
Niestety miejsce w którym byliśmy nie wyglądało zbyt zachęcająco - po lewej stronie szosy zbocze i gęsty las, po prawej rzeka. Zaczęliśmy iść wzdłuż drogi w poszukiwaniu czegoś lepszego. Przeszliśmy na lewą stronę i przez chwilę wyglądało to mało bezpiecznie bo droga była wąska, po lewej 2 metrowy mur i prawie zero pobocza, ale wiedziałem że jestem lepiej widoczny z przodu w jasnej koszulce niż tyły naszych plecaków. I tak szliśmy prawie po ciemku chyba ze 3-4 kilometry, wielokrotnie przechodziłem na prawą w poszukiwaniu miejsca, ale bliskość rzeki, gęste zarośla i pełno robactwa jakoś nie nastrajały optymistycznie. W końcu znaleźliśmy.
Rzeka odbiła bardziej w prawo i ukazało nam się dość duże pole, tak na oko metr-dwa poniżej szosy, z jakąś małą dróżką wzdłuż linii drzew. Po doświadczeniach z dziwnymi dźwiękami zwierząt z pierwszego dnia stwierdziłem że nie rozbijamy się za bardzo w las, tylko w miejscu które było dosłownie 5m od drogi, oddzielone tylko krzakami. Wiedziałem że żaden człowiek się w tamtym miejscu w nocy nie pojawi, bardziej by mnie martwiły biegające dookoła leśne zwierzęta
Niestety nie obyło się bez tego. Rozbiliśmy szybko namiot, wskoczyliśmy do środka i cały czas słyszałem jakieś wiewiórki czy inne cholery dookoła
Byłem zbyt zmęczony żeby o tym myśleć więc padłem spać. Ale nie dane mi było pospać bo budzi mnie dziewczyna i mówi że nie zaśnie bo ktoś tu chodzi dookoła. Słucham, rzeczywiście, jakieś szeleszczenie tu, jakaś złamana gałązka... ale mówię, człowiek by nie chodził bez latarki na takim zadupiu dookoła naszego namiotu
Pewnie wiewiórka... znowu zasypiam a dziewczyna znowu mną potrząsa. No cóż nie miałem wyjścia, zacząłem ją zagadywać, zasłaniać uszy, wymyślać różne rzeczy żeby nie słuchała. W końcu ona zasnęła, za to dla równowagi w przyrodzie, mnie sen opuścił i rano się obudziłem mocno niewyspany.