Re: Jazda na zad.
Janusz Bajcer napisał(a):Gratuluję formy pisemnej relacji
(niech ktoś powie, że gramatyka w postach na forum nie jest ważna)
Dzięki, niestety nie zawsze wszystkie błędy udaje mi się wychwycić przy powtórnym czytaniu, przeważnie nie chce mi się przecinków poprawiać
Ale tak jak rano pisałem:
CZĘŚĆ TRZYNASTA - wyruszamy z Makarskiej
Czwartek, siódma rano... gdzie te auta? No dobra coś jedzie. Zero reakcji. Kolejny, następny, nic. Znowu się włączają nastroje - "może w tej Chorwacji nie stają", "ktoś tam gdzieś pisał że do dupy ze stopem". Poczekaliśmy jakieś 30 minut - zatrzymał się jakiś rozklekotany samochodzik i Chorwat z wielkim brzuchem, koło 45 lat. Zawiózł nas jakieś 15 kilometrów; mimo że po angielsku znał tylko parę słów, zdołaliśmy pogadać o mistrzostwach świata, naszych studiach i o tym, że on dalej nie ma żony i może powinien w Polsce poszukać
Wysadził nas w takim miejscu:
skrzyżowanie z drogą prowadzącą do autostrady. Ledwo zdążyliśmy wysiąść, cyknąłem może z 2 fotki a już zatrzymało się kolejne auto. Patrzymy - naklejka "SLO", w środku 2 mężczyzn. Z wielkimi nadziejami pytamy czy może nie jadą do Słowenii
Ale okazało się że to dwóch Bośniaków, którzy mają słoweński samochód i jadą do Splitu na lotnisko. No to zawsze coś. Kierowca był tlenionym blondynem i wyglądał jak członek mafii a pasażer takim wielkim gościem który się w ogóle nie odzywał i wyglądał jak spec od brudnej roboty i wykonywania rozkazów tego pierwszego
Na szczęście kierowca okazał się sympatyczny (bo ten drugi konsekwentnie się nie odzywał więc nie wiem) i nie wywieźli nas do lasu, tylko zostawili na bramkach koło Splitu. Zaczynało się dobrze, była może godzina 9, a my już mieliśmy za sobą kilkadziesiąt kilometrów i mało czekania.
Ale chyba pomyślałem to nie w porę, bo oczekiwanie przed bramkami to był chyba jeden z trzech najdłuższych (o ile nie najdłuższy) postojów na całej trasie. Upał był niemiłosierny (tym bardziej doskwierał jak przypominałem sobie relaks w morzu z poprzednich dni), kierowcy nas ignorowali, 2 butelki zmrożonej wody już były ciepłe jak zupa i generalnie morale spadało
. Naprawdę męczący postój, dzieczyna zaczęła snuć alternatywne plany żeby dostać się do Splitu i próbować Jadranką, ja twardo mówiłem że stoimy bo ktoś się
w końcu zatrzyma. W końcu...
... w międzyczasie minęli nas z uśmiechem, trąbiąc, nasi "mafiosi", którzy już zdążyli odebrać kolegę z lotniska i jechali z powrotem do Makarskiej. Uświadomiło nam to jak długo czekamy...
...minęło ponad 2 godziny, zatrzymał się jakiś mercedes, ojciec z synem. Syn zagadał nas trochę skąd i dokąd jedziemy; ojciec, który wyglądał na biznesmena, miał taką minę jakby nie do końca był zadowolony z tego że się po nas zatrzymał. Ujechaliśmy z nimi kawałek i wysadzili nas na bramkach przy zjeździe na Sibenik, odjeżdżając z piskiem opon.
Przeszliśmy na drugą stronę bramek, żeby łapać auta które dopiero wjeżdżają na autostradę przed płaceniem. Tamta miejscówka była jeszcze gorsza. Być może kojarzycie zjazd z Sibenika na autostradę - nic tylko skały, droga i bramki. Nie widać nawet żadnego miasta. W poprzednim miejscu mieliśmy minimum cienia od znaku drogowego (!), tu - totalne zero. Temperatura naszej wody pitnej zaczęła topić plastik. Co ciekawe, na zjeździe był relatywnie duży ruch (jak na taką na oko "dziurę"), widzieliśmy dość dużo Polaków. Najzabawniejsze było to, że większość z nich wyjeżdżając zza zakrętu i widząc bramki, robiła nawrotkę i jechała z powrotem. W końcu stwierdziliśmy, że może ludzi przeraża nasz napis "ZAGREB". Spojrzałem na mapę i napisałem na szybko kolejny - Zadar. Próbowaliśmy różne techniki, staliśmy razem z oboma znakami, potem zrezygnowałem z Zagrzebia, potem staliśmy w odległości kilkudziesięciu metrów z różnymi znakami... reakcji nie było, upał coraz większy i znowu myśleliśmy że się nie wydostaniemy. W którymś momencie dziewczyna, która stała paredziesiąt metrów dalej, mnie woła żebym coś zobaczył. Podchodzę, ona pokazuje na 2 furgonetki które się ustawiły po drugiej stronie drogi i oglądaliśmy swoistą "wymianę".
Później się dowiedziałem że to był tuńczyk. Cholera nigdy jak kupowałem tuńczyka w sklepie nie miałem pojęcia że to bydlę takie wielkie jak delfin. Myślę że rozmiar puszki mnie zmylił.
Wracając do naszego stopowania, moje odczucia były jednoznaczne - po Chorwacji się jeździ do dupy. Zeszło nam chyba z półtorej godziny i nic... w którymś momencie przejeżdża koło nas jakieś auto 3-drzwiowe, w środku parka młodych Włochów. Machamy, oni przejechali, i mówię - no na pewno ci się Włosi zatrzymają. Nie wiem w sumie skąd ta ocena na wyrost, może ich wrzuciłem do jednego wora z Francuzami którzy nas za kasę chcieli podwozić w Grazu. No ale stoimy dalej i nagle słyszę jak ktoś nas woła. Okazało się że ta parka podjechała do bramek, zrobili sobie z boku postój i widać stwierdzili, że nas podrzucą. Chyba jednak wymalowanie "Zadaru" było dobrą opcją bo podchodzi do mnie kierowca i mówi że nie jadą do samego Zadaru, ale nas mogą podrzucić tam blisko do zjazdu. Szczerze - jakby ktoś tam podjechał i powiedział że nas weźmie z powrotem do Makarskiej ale już nie musimy stać w tym słońcu, pewnie też byśmy wsiedli
W aucie nie było klimy ale były szeroko otwarte okna więc nas wywiało aż miło. Wysiedliśmy na zjeździe "Zadar II", ponownie za bramkami i ustawiliśmy się w takim miejscu...
...które chyba kierowców nie zachęcało do zatrzymywania się. Przypatrzyliśmy się mapie i stwierdziliśmy że teraz to już w ogóle jest do dupy, bo z Zadaru są 2 zjazdy na autostradę: północny, i ten na którym byliśmy - południowy. Więc na naszą logikę nikt jadący z miasta, a kierujący się w stronę stolicy nie jechałby tą drogą. Jakże mylne były nasze czarne wizje
! Tym razem nie minęło nawet 20 minut... zatrzymuje się samochód, od razu wysiada 2 panów (pracowali chyba w ochronie, więc słuszne też mieli postury), zapraszają do środka i... okazuje się że jadą do Zagrzebia. Kiedy jechaliśmy autostradą pokazywali rejony w których toczyły się walki, opowiadali trochę o wojnie. Chyba byli zaskoczeni że kojarzymy takie rzeczy jak masakra w Vukovarze. Po parunastu minutach takiej rozmowy pytam - "You don't really like Serbians, do you?" - Tylko popatrzeli na siebie i się zaśmiali.
W czasie jazdy przejrzałem moje niezawodne notatki z hitchwiki.org i wyczytałem, że z racji tego że granica chorwacko-słoweńska jest defacto granicą Unii Europejskiej (i Schengen), to jadący w stronę Słowenii niechętnie zabierają autostopowiczów, żeby nie przewozić obcych osób przez granicę. Ale była tam też propozycja alternatywnego rozwiązania - najbliższą od Zagrzebia granicę słoweńską można przekroczyć pociągiem - jakieś pół godziny jazdy od centrum miasta. Mimo naszego fantastycznego stopa z ochroniarzami (ponad 250km) pamiętaliśmy jak to wyglądało wcześniej tego dnia i wizja łapania kolejnego auta już na Słowenii była bardzo kusząca. Niestety -przynajmniej na pewnym kawałku- poświęciliśmy przez to drogę "autostradową" - widać to lepiej na mapce.
Zagadałem naszych ochroniarzy o naszych dalszych planach, okazało się że nie jadą do samego Zagrzebia, ale że mogą nas wysadzić w miejscowości tuż przed stolicą, gdzie, jak pokazywali mi na mapie - przebiega linia kolejowa i skąd dostaniemy się już do centrum. Tak też zrobili, podziękowaliśmy im serdecznie i odjechali. Kiedy się rozejrzeliśmy gdzie tak naprawdę jesteśmy to mina nam trochę zrzedła. Byliśmy w miejscowości Lucko tuż za bramkami na autostradzie.
Miejsce wyglądało tak - my staliśmy w zatoczce przy drodze, która w tym miejscu miała z 10 pasów (bo było to jakieś 200m za bramkami) i gdzie rozpędzały się z bramek samochody, albo mknęły już szybko te, które bramki omijają. Od prawej strony ekrany dźwiękoszczelne i za nimi jakieś domy - może miasteczko, może gdzieś tam jest stacja kolejowa - tylko jak tam się dostać. Zacząłem iść trochę wzdłuż drogi - dalej zakaz ruchu pieszych. Patrzę - dokładnie po drugiej stronie ulicy stoi 2 policjantów i kieruje ruchem, ale też łypią trochę na nas co my tam wyprawiamy. Dziewczyna zaczęła iść z powrotem w kierunku z którego przyjechaliśmy, w poszukiwaniu jakiegoś przejścia przez te ekrany, ale po 10 minutach wróciła i nic. Przez 5 minut próbowaliśmy łapać stopa... ale mimo że miejsce na zatrzymanie się było, to jednak ruch za szybki żeby tam ktoś miał stawać. Przez chwilę naprawdę zgłupieliśmy jak się stamtąd wydostać. W końcu mówię trudno, biegniemy przez te 10 pasów z plecakami i spytamy gliniarzy. Jakoś przemknęliśmy, cudem nikt nas nie potrącił i okazało się że pan policjant świetnie rozumie i mówi po angielsku (jakoś zakładałem wcześniej że będzie z tym problem) i wyjaśnił nam jak się dostać na przystanek autobusowy. Było to jakiś kilometr dalej, na przystanku dopytałem faceta jak trafić na dworzec kolejowy i po ile bilety na ten autobus,okazało się że każdy autobus jedzie na dworzec, a bilety po 10Kn. No świetnie - kuny wydaliśmy poprzedniego dnia i zostało może z 5. Jakoś nie przewidziałem że na podróż gotówka w kunach będzie jeszcze potrzebna. Rozglądam się, krajobraz jeszcze "bardzo poza" miastem, więc o bankomacie nie było co marzyć. No to jedziemy na gapę, trudno. A tymczasem podjeżdża autobus i widzę, że też się wycwanili jak w niektórych polskich miastach, bo naklejki zakazu na tylnych i środkowych drzwiach i kierowca otwiera tylko przednie. Co zrobić, wsiadam niezrażony, kładę 5euro kierowcy i głośno po polsku narzekam że nie mam nic innego i że proszę 2 bilety. Facet pokręcił głową, ponarzekał, ale bilety sprzedał i nawet resztę w kunach wydał
Dojechaliśmy autobusem do ostaniego przystanku. Gdzie ten dworzec? Znowu zagaduję jakąś dziewczynę - tłumaczy mi że tramwajem trzeba jeszcze jechać. No świetnie mi w takim razie facet wcześniej wytłumaczył. Jedziemy tramwajem, cały czas się rozglądam dookoła żeby nie przegapić dworca. Wyjmuję przewodnik z mapką Zagrzebia i zaczynam dumać gdzie teraz jesteśmy, a tu jakaś starsza pani, która koło mnie siedziała, najwidoczniej chciała pomóc, bo coś zaczęła pytać po chorwacku. Ja stwierdziłem, że się muszę dogadać i pokazuję na malutki pociąg na mapce i pytam gdzie
vlak, gdzie
stacija,
stop, co mi tam do głowy nie przyszło
Baba nic nie rozumie i dalej swoje. W końcu taki młody chłopak który stał na przeciwko chyba nie wytrzymał, bo powiedział tylko "next stop"
. Notabene teraz już wiem że dworzec to
kolodvor.
Pociąg mieliśmy za półtorej godziny, rozsiedliśmy się i zaczęliśmy zjadać zapasy. Ja wybrałem się w poszukiwaniu czegoś do picia i przeszedłem w sumie chyba 2 kilometry w upale do najbliższego sklepu spożywczego, który udało mi się znaleźć, i z powrotem (potem okazało się że zamiast wychodzić z dworca trzeba było iść na 1 peron a tam Konzum, taka rada dla wszystkich którym się zachce pić na dworcu w Zagrzebiu, nie powtarzajcie mojego błędu).
OK teraz muszę wyjaśnić jakiego dokonaliśmy podstępu z biletami. Otóż moje wydruki, które doradzały krótki przejazd pociągiem, sugerowały też zakupienie biletu nie do pierwszej miejscowości ZA granicą ale do ostatniej PRZED, i "przespanie" jednego przystanku. Z doświadczenia też pamiętałem, że bilety międzynarodowe są zawsze droższe, więc kupiłem te 2 bilety do ostatniej wsi po stronie chorwackiej - do Sutli, a nie do Dobowej (Slo), tam gdzie mieliśmy wysiąść. Jak już wsiedliśmy do pociągu to się zacząłem zastanawiać czy to rzeczywiście był taki dobry pomysł, bo z drugiej strony nawet nie wiedziałem o ile droższy byłby ten bilet za granicę, być może jakieś grosze. I cholera wie jakie tu są kontrole. Ale bilety kupione, my już jedziemy, mówię dziewczynie że jak co to udajemy zdziwionych że przejechaliśmy stację
Przychodzi kontroler - patrzy na te nasze bilety do Sutli, patrzy na mnie i pyta: "Dobova?". A ja myślę - cholera skąd wiedział! I kalkuluję szybko o co może chodzić i co mu powiedzieć. No to kamienna twarz i mówię w zaparte "Nie, nie, Sutla". A on na to "Nie, Dobova". Patrzymy po sobie - jak on to wyczuł? ... W końcu się okazało że po prostu w Sutli ten pociąg nie staje, więc i tak w Dobovej musimy wysiąść, czy chcemy czy nie
. Skasował i poszedł, my w śmiech
Tak bardzo chcieliśmy przechytrzyć Chorwackie Koleje Państwowe że sami się przechytrzyliśmy. Ale trafiliśmy do celu.
Na granicy 2 postoje, kontrola chorwacka, potem kontrola słoweńska. Wysiadamy, rozglądam się... no i gdzie teraz? Zagaduję celnika - gdzie jakaś droga żebyśmy się mogli dostać do autostrady bo stopem jeździmy. A celnik pierwsze co - nie wolno łapać stopa na autostradzie!
My że wiemy, wiemy
Potem on i kolega się zainteresowali i zaczęli wypytywać o naszą podróż. Pokazali nam jak dojść do drogi, może ze 100 metrów.
Doszliśmy do drogi (jakaś niesamowita dziura ta Dobova), była godzina 18-19. Chorwacja za nami! Tego dnia zrobiliśmy już chyba z 400 kilometrów, dotychczas najlepszy dzień w podróży. Stanęliśmy przy tej -już słoweńskiej- szosie i ogarnął nas niesamowity luz, bo wiedzieliśmy że się zaraz ktoś zatrzyma...
Zaczęliśmy łapać dalej...