zapraszam na ciąg dalszy
CZĘŚĆ ÓSMA - podróż przez Słowenię i ...
Na początek foto - właściwie jedyne zdjęcie jakie zrobiłem w Słowenii bo... nie było czasu wyciągać aparatu
W tle widok na góry dzielące Słowenię i Austrię, daleko po lewej - jadące auto. Nasz namiot był rozbity za drzewami tuż przy drodze. Koło namiotu tabliczka która nas przywiozła do tego kraju.
Ponieważ miejscówka na namiot nie była jakoś zbytnio ukryta wstaliśmy koło 6 i zaczęliśmy się szybko pakować. Ustawiliśmy się w takim miejscu, gdzie był wyjazd ze wspomnianego wcześniej osiedla i zaczęło się łapanie. Pora była niezła, bo masa osób wyjeżdżała do pracy. Początkowo mieliśmy wrażenie, że kierowcy nas ignorują - ale minęło chyba 15-20 minut i zatrzymała się pani jadąca do pracy.
Z góry uprzedzam że następny akapit to parę informacji na temat Słowenii które dla niektórych będą truizmami, ale trudno - moim zdaniem Słowenia to kraj niedoceniony
Chyba nie wszyscy sobie zdają z tego sprawę (a przynajmniej ja wcześniej, patrząc na mapy kolejnych krajów w czasie podróży), że Słowenia to kraj o powierzchni województwa podlaskiego, a jego liczba ludności niewiele przekracza ilość osób mieszkających w Warszawie. W stolicy Ljubljanie jest mniej mieszkańców niż w Katowicach. Natomiast widoki w tym kraju są zupełnie inne od tych polskich. Dużo by pisać o górach (kraj zdecydowanie górzysty), wystarczy parę
przykładów, ale Polaka w tym kraju uderza... czystość i porządek - w zeszłym roku jechałem przez Słowenię na rowerze i oprócz przepięknych górskich miasteczek, wyciętych jak z filmu o Heidi (;-) ), widziałem takie obrazki jak przystanki PKS-u obwieszone wielkim donicami pełnymi kwiatów. Już to sobie wyobrażam w Polsce. Ponieważ Słowenia dla mnie jest tak podobna do Austrii, byłem przekonany że żyje się tam na całkiem przyzwoitym poziomie, o wiele wyższym niż u nas. Pani która nas podwoziła wyprowadziła mnie z błędu.
Średnia pensja w Słowenii to 600 euro. Czyli właściwie tyle co w Polsce. Ceny natomiast są na bardziej europejskim poziomie. Nasza nowa znajoma powiedziała nam, że dla przeciętnego Słoweńca, dostanie kredytu na mieszkanie jest praktycznie niemożliwością. Zarówno ona jak i mąż pracują i jedyny kredyt (i to na 50 lat z tego co pamiętam) jaki mogliby dostać to na jakąś niewielką kawalerkę. W związku z tym normalnym jest że wielu Słoweńców przez całe życie (!) mieszkanie wynajmuje. Na moje pytanie czyje są w takim razie te mieszkania odpowiedziała - menedżerów, biznesmenów, polityków. Jej codzienna droga do pracy to 50km w jedną stronę do Lublany - no właśnie... rzut oka na mapę i można zobaczyć, że w tym kraju wszystkie drogi prowadzą do stolicy. Pracują w niej ludzie z całego kraju - niektórzy jeżdżąc codziennie po 100km w jedną stronę. Potem wracając do Polski rozmawialiśmy jeszcze z jednym chłopakiem, który potwierdził te słowa i dodał, że po wprowadzeniu euro ceny w sklepach wzrosły o jakieś 100%, natomiast zarobki może o 20%.
Słowenka usłyszawszy gdzie jedziemy wysadziła nas w stolicy blisko miejsca w którym jak powiedziała, często widzi autostopowiczów. My tym razem ich nie spotkaliśmy, ale miejsce rzeczywiście było niezłe - zjazd na kolejną autostradę, m. in. w kierunku Postojnej, miasta, w którym chcieliśmy zjechać z autostrady i udać się na południe w kierunku Rijeki.
2 słowa komentarza odnośnie trasy - jak widać po mapce z pierwszego postu, nasza trasa do Makarskiej była daleka od optymalnej. Wynikało to głownie z tego że... do Makarskiej wcale nie jechaliśmy
Nasza podróż była dość męcząca dla dziewczyny (dla mnie zresztą też, ale mnie to wszystko chyba bardziej bawiło
), więc dla mnie priorytetem było dostanie się, najszybciej jak się dało, nad jakąkolwiek wodę. Wiedziałem że może się tak skończyć, że dojedziemy w okolicę Rijeki i, jeśli znaleźlibyśmy jakiś nocleg w przyzwoitej cenie, to pewnie już dalej byśmy się nie ruszyli.
Wypisaliśmy Postojną na kartonie i zaczęło się łapanie. Problem był taki że miejsce było wjazdem na autostradę, owszem, ale na 3 różne kierunki, więc większość kierowców tylko kręciła głowami na nasz znak. W końcu ktoś się zatrzymał - pan koło 45 lat, za dużo z nami nie rozmawiał, za to przez całą drogę słuchaliśmy muzyki klasycznej. Wysadzając nas na stacji przy autostradzie tuż przed Postojną, poczęstował nas piwem z ogromnej zgrzewki, z którą na tylnym siedzeniu jechała moja dziewczyna. Jedną puszkę wypiliśmy na stacji, była paskudna; druga stoi na półce na pamiątkę
Przy okazji kupiłem tam mapę Chorwacji.
No i znowu pojawił się problem wydostania się ze stacji przy autostradzie. W czasie podróży chyba 3-4 razy wylądowaliśmy na takiej i mam mieszane uczucia - z jednej strony można chodzić od auta do auta i zagadywać bezpośrednio ludzi, z drugiej - przepływ aut przez taką stację jest o wiele mniejszy niż np. przez wjazd na autostradę. Nam w każdym razie nigdy nie udało się zabrać z takiej stacji z kimś kogo zagadaliśmy prosto w oczy, tym razem znowu próbowaliśmy, ale w końcu ustawiliśmy się przy wyjeździe ze stacji z napisem "1st exit". No właśnie - nasz ostatni kierowca zostawił nas zaledwie parę kilometrów przed zjazdem którym chcieliśmy opuścić autostradę.
Po kolejnych 20 minutach zatrzymała się pani w taksówce bagażowej - tłumaczę jej że dziękujemy, ale taksi nie potrzebujemy - ona że to nie taksówka. No cóż
Naszego znaku chyba nie widziała albo zignorowała, bo wytłumaczyłem jej gdzie chcemy się dostać i tam nas właśnie podrzuciła. Całą drogę podejrzewałem czy może jednak na koniec nie poda ceny, bo miała i szyld TAXI, i taksometr w środku. Ale życzyła nam tylko szerokiej drogi. Ze zjazdu poszliśmy na most na którym było idealne miejsce do łapania (ogromna zatoczka) i już triumfalnie na kartonie (chyba akurat ostatnim) wypisałem HRVATSKA
Znowu nie czekaliśmy zbyt długo (pewnie mało emocjonująca ta część wyprawy bo wszyscy w miarę szybko stawali
- może będę nudny ale polecam Słowenię na stopa
), zatrzymała się młoda kobieta... z kotem. Trzecia samotnie podróżująca kobieta która nas wiozła przez Słowenię. Kolejna bardzo interesująca postać - okazało się że mieszka blisko granicy i tam nas może podrzucić. Rozmawialiśmy o polityce w Polsce (akurat po wyborach) i Słowenii, naszej podróży i jej wakacjach w Chorwacji. Okazało się, że jest członkinią słoweńskiego chóru, złożonego z samych (o ile dobrze pamiętam) kobiet, ale o specyficznym repertuarze - wykonują tylko i wyłącznie pieśnie rewolucyjne. Z całego świata. Z tego powodu chór ten jest dość unikalny, więc dużo podróżują po kraju z występami i zaczęły się też ich występy zagraniczne.
Próbowałem teraz przez jakieś 20 minut znaleźć ten chór w internecie ale niestety mi się nie udało. Za to wpadły mi w ręce 2 ciekawe filmiki
:
1.
Complaints choir of Ljubljana - czyli chór narzekaczy z Lublany. To jest chyba międzynarodowa inicjatywa, można znaleźć na youtube m.in. chór narzekań z Wrocławia. Ten z Lublany trochę przydługawy, ale jak ktoś się skusi to można tam wyłapać parę faktów z ich życia o których opowiadali nam Słoweńcy (angielskie napisy)
2. A tu również
chór z tego samego miasta, tym razem złożony już z profesjonalistów - wykonują a capella "Toto - Africa" (na pewno każdy zna). Coś jak polscy Audiofeels tylko 2 razy lepszy efekt - na początku imitują dźwięki deszczu i burzy przy użyciu wyłącznie rąk!
Wracając do podróży - nasza przemiła pani od kota zawiozła nas do swojej miejscowości po czym widocznie stwierdziła że się nieźle z nami rozmawia bo... zaproponowała podwózkę do samej granicy! A było to chyba z 15 km drogi. Czyli powtórzyła się sytuacja z Polski i Austrii. Co więcej, stwierdziła że raczej nie powinniśmy mieć problemów ze złapaniem kolejnego stopa, ale da nam swój numer i w razie czego moglibyśmy u niej przenocować.
W Słowenii jeździło się super. Wprawdzie w tamtą stronę nie mieliśmy zbyt wiele okazji do podziwiania widoków (większość drogi autostradą), ale w drodze powrotnej już nie mogliśmy się doczekać przejazdu przez ten kraj, i mimo że później przeprawa przez Słowenię zajęła nam nieco więcej czasu to i tak wspominamy ją bardzo dobrze.
Natomiast tym razem całą Słowenię przejechaliśmy w zaledwie 4 godziny. Inna sprawa że kraj niewielki, no ale w końcu to przebyte całe państwo w krótkim czasie, więc efekt psychologiczny był bardzo pozytywny. Jeszcze przed południem przeszliśmy pieszo przez granicę. Celnik nas się spytał czy tak dreptamy od Polski z tymi plecakami
No i wreszcie Chorwacja! Rozpierała mnie energia bo wiedziałem że za parę godzin już będziemy się taplać w Adriatyku. Nieważne gdzie, do morza było kilkadziesiąt kilometrów. Nawet nie zdążyłem pomyśleć że w Chorwacji z tym stopem jest podobno różnie, bo wystawiliśmy kciuki...
i prawie od razu zatrzymało się jakieś auto. Czerwone kombi, polskie blachy. Podchodzimy, witamy się po polsku - małżeństwo z Katowic - byli zaskoczeni że zabierają Polaków. Ja byłem zaskoczony że mają wolny tył samochodu
Pytamy: dokąd jedziecie? A oni: a gdzieś przed siebie, jeszcze nie wiemy.
No to tak jak my
Lepiej nie mogliśmy trafić... Dwudziestym siódmym samochodem wyruszyliśmy wgłąb Chorwacji.