Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

KrakiZielaki na Peloponezie

Do Grecji przynależy około 2500 wysp, ale tylko nieco ponad 150 jest zamieszkana przez ludzi. Grecja słynie z produkcji marmuru, który jest eksportowany do innych państw. Grecja posiada aż 45 lotnisk. Językiem greckim posługiwano się już cztery tysiące lat temu - to jeden z najstarszych języków w Europie.
Krabul
Globtroter
Posty: 47
Dołączył(a): 18.07.2012
KrakiZielaki na Peloponezie

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krabul » 14.06.2019 05:34

Śpią na Cykladach zatoczki wśród skał.
Gdybyś obudzić je chciał,
Niech rybaka łuską lśniąca łódź
Gdzieś pośród głazów, co wrogiem twych burt,
Wskaże bezpieczny ci nurt.
W jej kilwater jacht bez trwogi rzuć.



Późnym latem 2018, kiedy wspominałem jeszcze poprzedni wyjazd w Tatry, zgadało mi się z sąsiadami z bloku o wyjazdach do Grecji. Do tamtej pory ten kraj kojarzył mi się przede wszystkim z odpoczynkiem na wyspach. Jeśli chodzi o kontynentalną część to miałem jakieś mgliste pojęcie o Riwierze Olimpijskiej, Meteorach i może o Chalkidiki. Nasi sąsiedzi regularnie jeżdżą natomiast na Peloponez, i to część bliższą Atenom. Z czystej ciekawości zacząłem czytać o tym zakątku świata. Wkrótce potem pomyślałem, że musi być to kapitalne miejsce, coś idealnego dla nas na wakacje. Podzieliłem się ideą z żoną, a potem z Zielakami. Trafiło na bardzo podatny grunt. Czy damy radę zorganizować taki wyjazd z małymi dziećmi? Z naszymi – pewnie że damy.

W połowie października, będą po lekturze dwóch przewodników i niezliczonych materiałów w sieci, mieliśmy już kupione bilety lotnicze z Katowic do Aten i z powrotem, oraz zarezerwowane noclegi – pierwszy tydzień w okolicach miejscowości Galatas zwanej przez Franka pieszczotliwie „Galotami”, na północno-wschodnim „palcu” Peloponezu, a drugi tydzień tuż koło Monemwazji, na „palcu” południowo-wschodnim. Termin – druga połowa maja.

Zima jak to zima – 5 miesięcy narzekania na pogodę i pstryk – mamy wiosnę. Ani się obejrzeliśmy jak trzeba było się pakować. 19 maja budzimy się o barbarzyńskiej godzinie – 2 nad ranem i ruszamy do Katowic na poranny lot. Dla naszej dwójki latorośli był to pierwszy lot w życiu, dla Franka wiązało się to ze sporymi emocjami.

Ateny drżały już oddechem ulic rozpalonych,
Gorącem słońca tysiącletnich wacht,
Gdy zapatrzony w srebro masztów wiosną otulonych
Z Marina Kalamaki nasz wypływał jacht.



19. maja, Wrocław, Katowice, Ateny, Galatas
W Atenach wylądowaliśmy ok 9 rano miejscowego czasu. Plan zakładał szybkie ogarnięcie formalności związanych z wynajęciem samochodu i kilkugodzinne zwiedzanie miasta. Agent wypożyczalni samochodów podejmuje nas spod hali przylotów i wiezie kilka kilometrów do siedziby firmy. Tam niestety nie obyło się bez problemów. Nie chciała mi przejść płatność kartą kredytową a była wymagana kaucja. Specjalnie kilka tygodni przed wyjazdem podniosłem jej limit, ale mimo tego coś nie działało. Robi się nerwowo, byliśmy zmęczeni po jeździe do Katowic i locie, a dzieci były znudzone. W końcu dodzwoniłem się do infolinii banku i okazało się, że przyczyną są limity na pojedynczą transakcję (dlaczego nikt mi o nich nie powiedział wcześniej, kiedy dokładnie opisywałem jakiego rodzaju operację chcę wykonać tą kartą?). Konsultant aktualizuje moje ustawienia i twierdzi, że powinno zadziałać od razu. Ale tak nie jest. Terminal wyświetla ten sam błąd. W końcu jestem zmuszony po prostu wykupić dodatkowe ubezpieczenie (ponad 300 euro) żeby w ogóle móc wypożyczyć samochód. Pal sześć już pieniądze, jesteśmy na starcie zdenerwowani, nie tak miało się to zacząć.

Później niż zamierzaliśmy udajemy się w stronę stacji metra Nerotzjatissa. Parkujemy samochody i jedziemy stamtąd czerwoną linią metra do serca Aten – placu Monastiraki. Julek śpi mi na rękach, ludzie się do nas uśmiechają, ustępują miejsca. Naprawdę serdeczne jest podejście Greków do dzieci, a my – rodzice - obrywamy rykoszetem. Jedziemy starym, pomazanym składem przez przedmieścia, naziemną kojeką. Dopiero przed samym centrum, przed placem Omonia, pociąg wjeżdża do tunelu. Ateny to prawdziwe morze podobnej, kilkupiętrowej zabudowy. Sam plac Monastiraki to prawdziwy tygiel. Kolory, zapachy... Jest trochę egzotycznie. Wokół nas gwar i szum. Chcemy po pierwsze znaleźć coś do jedzenia, w tym celu wchodzimy do dzielnicy artystycznej – Psyrri. Sporo sztuki na ulicy, trochę zieleni, całośc lekko przykurzona i raczej zaniedbana. Takie greckie Nadodrze.

Obrazek
1. -Tam to jest ten, no, Panteon!


Obrazek
2. Akropol, widok z placu zabaw


Momentami, wysoko ponad głowami widzimy górujący Akropol i lśniące jasnością mury Partenonu. Wiemy, że nie ma sensu się tam pchać. Jest późno, przed nami spory kawał drogi do „Galotów”, na wzgórzu widać tłumy. Ustaliliśmy nastepujący plan – zjemy coś, chwilę odpoczniemy, a potem zrobimy sobie spacer wokół Akropolu starając się przejść obok kilku znaczących miejsc i poczuć nieco atmosferę miasta. Z Psyrri idziemy znów przez Monastiraki, na którym odbywał się cotygodniowy niedzielny pchli targ. Czego tam nie było! Prawdziwe mydło i powidło. Wkrótce potem udajemy się w górę, w stronę greckiej Agory, gdzie chcieliśmy obejrzeć Hefajstejon – jedną z nejlepiej zachowanych antycznych świątyń. Niestety, wszystko było ogrodzone płotem i płatne, podarowaliśmy sobie tę atrakcję. Co nas nieprzyjemnie zaskoczyło to niesamowity syf panujący w tamtym miejscu. Niewyobrażalne jest dla nas to jak kilkaset metrów od Akropolu może to tak źle wyglądać. W Polsce było by to nie do pomyślenia. Ale tu jest Grecja, tu jest po prostu inaczej. Wyżej jest już lepiej, podchodzimy ulicą Apostoła Pawła w stronę Areopagu. Po chwili dajemy dzieciom pobawić się na placu zabaw z dobrym widokiem na Akropol. Na Areopag weszliśmy wkrótce potem. Roztaczas się stamtąd ciekawa panorama na całe miasto. Akropol jest na wyciągnięcie ręki. Widać Hefajstejon, Stoę Atallosa pod nami, naprzeciwko wzgórze Likawitos – a pomiędzy tym wszystkim - beton. Morze betonu. Od zatoki do gór. Wszędzie po horyzont - beton. Schodzimy z Areopagu i obchodzimy górujący Akropol od strony południowej, aby po chwili znaleźć się naprzeciwko Ogrodów Narodowych oraz Świątyni Zeusa. Jej kolumny są gigantyczne. Spędzamy kilka chwil pod Łukiem Hadriana i zaraz potem zwracamy się ponownie ku Akropolowi. Wkraczamy do słynnej dzielnicy Plaka. Dominują tam urokliwe pobielone domy, dużo zieleni, kafejki, muzyka, kwiaty, ciasne przejścia, schodki i spoglądające z góry najważniejsze wzgórze Aten. Ta dzielnica ma klimat. Przysiadamy na kawę, pierwsze ellinikos kafes – kawę po grecku. Tak, tak, po grecku, nie po turecku. Kawy po turecku się w Grecji nie serwuje.

Obrazek
3. Świątynia Zeusa


Obrazek
4. Klimatyczna Plaka


Obrazek
5. Panorama Aten z Anafiotiki - doskonale widać wzgórze Likawitos


Obrazek
6. Widok z okolic ulicy Adrianou na Wieżę Wiatrów i Akropol


Wracając do naszej wycieczki – z Plaki wchodzimy jeszcze wyżej do prześlicznej Anafiotiki. Tutaj zabudowa jest jeszcze ciaśniejsza, domki mniejsze, dużo schodów, jest wrażenie że jedne domy wręcz wiszą nad drugimi. Tam nam się bardzo podobało, chyba najbardziej w Atenach. I ta zieleń – cudna. A widoki naprawdę piękne, zwłaszcza na Likawitos. Z Anafiotiki schodzimy już prosto do Agory rzymskiej, przez deptak Ermou wracamy na Monastiraki. Po półgodzinnej jeździe metrem i krótkim spacerze jesteśmy przy samochodach.

Wjeżdżamy na obwodnicę miasta i opuszczamy stolicę Grecji. Następnie mijamy Kanał Koryncki, i jesteśmy. Jesteśmy na Naszym Peloponezie. Już się ściemnia kiedy dojeżdżamy krętą, śmiało poprowadzoną między zatoką a górami drogą, do Galotów. Robimy podstawowe zakupy, pozostaje nam tylko dojechać do Nikosa, naszego pierwszego gospodarza. Kilka kilometrów. Niestety google prowadzi nas, może minimalnie krótszą, ale „mniej komfortową” drogą. Wjeżdżamy w pola, z miedzami ograniczonymi wysokimi kamiennymi murkami. W pewnym momencie jest tak wąsko, że... głupiejemy. Czy da się przejechać? Bo wrócić się... chyba nie da. Biegniemy z Fasolą zobaczyć jak jest kawałek dalej. Jesteśmy może z 300m od domu, a krytyczny, wąski fragment ma może z 20m ale murki w 2 miejscach zbliżają się bardzo mocno do siebie i trzeba przejechać zygzakiem. Wtedy przekonałem się co znaczy na grubość lakieru. Odcinek ten pokonywaliśmy w ten sposób, że kierowca jechał a dwie osoby z przodu gotowe do spychania samochodu w dobrą stronę mówiły mu co ma robić. W sensie – luuuuuuuuz, masz jeszcze z 3cm. Zajeło nam to chyba z pół godziny. Na szczęście udało się uniknąć uszkodzenia aut i po chwili byliśmy u Nikosa. Dzieciaki mimo nerwowej atmosfery spisały się wyśmienicie. Oczywiście okazało się, że od drugiej strony można dojechać o wiele łatwiej a od głównej drogi jest może z 200m. Rozpakowujemy się i padamy. Wróć. Nie rozpakowujemy się. Rzucamy walizy i padamy na twarze. Dziewczyny idą spać. Dzieci też. My z Fasolą wiemy, że tak nie możemy tego wieczoru zostawić. Niestety w Galotach nie udało się kupić żadnej flaszki, ale... okazuje się, że na miejscu, pod zlewem jest pełno niedopitych butelek, które ludzie porzucali w tym niegodnym miejscu. Bierzemy na tapetę ouzo i jakieś wino. Po chwili my też rozchodzimy się do łóżek.

Obrazek
Mapka1: 1- Galatas / Poros, 2 - Nauplion, 3 - Methana, wulkan, 4 - Hydra, 5 - Mykeny, 6 - Epidauros


20. maja Nauplion


Oczywiście Julek nie miał zbyt wiele litości dla ojca i wstał bardzo wcześnie. Standardowa procedura – sisi, kaszka i jesteśmy obaj gotowi zacząć nowy dzień. Postanowiłem udać się z młodszym synem na rekonesans wokół naszego domu. Poprzedniego wieczora nie za wiele było widać. Na działce było bardzo zielono, wisiało sporo fajnych huśtawek i co najważniejsze – był basen. Wszędzie wokoło rosły drzewa cytrynowe. Było też kilka pomarańczowych. Cytryny prosto z drzewa były bardzo intensywne w smaku – wręcz słodkie. Ta lokalizacja miała też kolejną bardzo duża zaletę – mieszkało w okolicy pełno kotów. Oznaczało to, że Julek będzie miał zajęcie na całe godziny. Każdego następnego dnia budził się z głośnym: „kota!” i po chwili znikał na dworze ganiając te swoje sierściuchy.

Po porannym ogarnięciu i rozpakowaniu się postanawiamy pojechać do Nauplionu – pierwszej tymczasowej stolicy nowożytnego państwa greckiego. Oddalone od naszej lokalizacji o około 70 km miasto miało mieć iście włoski szyk i elegancję, a jego główną atrakcją miała być dla nas wenecka twierdza Palamidi, na którą z poziomu miasta prowadzą schody o niemal 1000 stopniach (sam liczyłem). Co więcej, w Nauplionie zamierzaliśmy zrobić większe zakupy w Lidlu także wybranie tego celu na pierwszą wycieczkę miało dodatkowe uzasadnienie.

Obrazek
7. Wycieczka na Twierdzę Palamidi, Nauplion


Obrazek
8. Wycieczka na Twierdzę Palamidi, Nauplion

Dostanie się do położonego nad Zatoką Argolidzką miasta wymagało w większości przejechania w odwrotnym kierunku drogi, którą pokonywaliśmy z Aten poprzedniego dnia. W Palea Epidauros odbiliśmy w stronę gór stanowiących kręgosłup północno wschodniego palca Peloponezu. Po dotarciu do centrum i posileniu się, rozpoczynamy z grubej rury. „Na twierdzę!” Była również możliwość wjazdu samochodem od drugiej strony, ale czy wtedy panorama ze szczytu miała by jakikolwiek smak? Wątpię. Podejście po schodach było szybkie i przyjemne. Wszyscy zgodnie stwierdzają, że super, że nie jest 10 stopni cieplej, bo można by ducha wyzionąć na tych schodach. A my mamy względny komfort. Po pokonaniu jakichś 800 stopni przed nami pojawia się kasa biletowa. Zakupujemy wejściówki, wchodzimy w mury i tam okazuje się, że fortyfikacje mają jeszcze wiele poziomów i aby dotrzeć na najwyższy trzeba pokonać jeszcze sto kilkadziesiąt stopni. Wszystko wynagradzały widoki – na miasto, na Zatokę Argolidzką oraz góry – właściwie wszędzie dokoła nas były góry albo morze. Te najwyższe – Chelmos położony w północnej części Peloponezu – jeszcze ze śniegiem w partiach szczytowych.

Obrazek
9. Wycieczka na Twierdzę Palamidi, Nauplion


Obrazek
10. Wycieczka na Twierdzę Palamidi, Nauplion

Za zdobycie najwyższego punktu dzieciaki miały obiecane lody, więc tuż po zejściu zaczynamy szukać odpowiedniego miejsca. Wchodzimy do starego miasta. Jesteśmy zauroczeni. Nauplion jest przepiękny. Eleganckie domy, bujna zieleń, piękne kamienne chodniki. Bardzo przyjemnie chodziło mi sie po mieście... boso, gdyż obtarły mnie nowe sandały. Wkrótce znajdujemy cukiernię, kupujemy dzieciakom lody, sami próbujemy słynnego greckiego jogurtu, który... jest przepyszny, kwaskowy, zupełnie inny niż coś co jest w Polsce sprzedawane jako „jogurt grecki”. I kapitalnie gasi pragnienie. W Nauplionie po prostu chce się zgubić. I łazić po tych ślicznych uliczkach. Ale dzieciaki też mają swoje prawa. Dziewczyny idą z nimi na plac zabaw a my z Fasolą jedziemy po większe zakupy do Lidla. Kupujemy spożywkę, kawę, wino i co bardzo ważne na urlopie – 1,5 litra ouzo za 17 euro. Po powrocie do domu, decyduję się wjechać z ciężkimi zakupami pod sam dom wąską drogą, jeszcze ten jeden raz. Fasola zostawia auto Zielaków przy głównej drodze. Jak się wkrótce okazało, miał więcej rozsądku niż ja... Pijąc pyszne ouzo i ciesząc się dopiero co rozpoczętymi wakacjami w gronie najbliższych przyjaciół, nie miałem pojęcia, że to nie koniec naszych samochodowych przygód.

Obrazek
11. Magiczny Nauplion


Obrazek
12. Plac Phillelion, monument ku czci francuskich bojowników o niepodległą Grecję


21. maja Methana

Wtorek powitał nas jak zwykle piękną pogodą. Tego dnia mieliśmy w planach zwiedzenie Półwyspu Methana, połączonego z Peloponezem wąziutkim przesmykiem. Znajdują się tam dwie główne atracje. Pierwszą jest aktywny wulkan, który po raz ostatni wybuchł w czasach starożytnej Grecji, i na który można wejść. Drugą natomiast jest miasteczko Methana, uzdrowisko, swego czasu bardzo popularne wśród Ateńczyków, w którym znajdują się źródła siarkowe wybijające tuż nad morzem i tworzące naturalne jacuzzi.
W dobrych humorach, i o niezbyt wczesnej porze, wszak czekała nas dość krótka jak na nasze standardy wycieczka, wsiadamy do aut. To znaczy Zielaki schodzą do swojego pieszo a my pakujemy się do naszego. „Zapięłaś Franka, kochanie? No dobra, rusza...” PPPSSSSSSSTTTTTTTTTT!!!!!!
„Co to było? Gumę złapaliśmy?” „O, k....!” Wysiadam z samochodu, patrzę po swojej stronie – przednia ok, tylna też, patrzę po stronie Alicji – przednia flak. „No, k..., pięknie” Biegnę na dół do Zielaków i dzielę się fatalna nowiną. K..a, gdzie ja wulkanizatora znajdę na tym zad.upiu? Fasola przytomnie otwiera bagażnik i wyjmuję matę – „Patrz, jest zapas. Mamy takie same auta, ty pewnie też masz, a jak nie to weźmiesz mój”. „Dobra, ty masz łeb. Ja z nerwów nawet nie sprawdziłem”. W 10 minut ogarniamy temat i samochód jest na chodzie na dojazdówce. Opona pęknięta na długości 5cm, nie do naprawy. „Na co ja najechałem???” Zaczynam lustrować teren, okazało się, że pod samym murkiem były poprowadzona węże do nawadniania i wystawało z węża ostre i twarde przyłącze. Było tak sztywne, że rozorało oponę... Dzwonię do gospodarza i pytam gdzie w Galotach można załatwić taką sprawę. Dostajemy adres, jedziemy. Warsztat jest, mechanika nie ma. „Może będzie wieczorem”. Wiadomo, Grecja. Żeby nie tracić czasu wracamy po całą ekipę i na wycieczkę jedziemy na dojazdówce. Okazało się, że tak było przez następnych kilka dni.

Sama wycieczka – bez większych fajerwerków. Nie miało być bardzo internsywnie i nie było. Było za to przyjemnie. Oczywiście na początku ruszamy w złym punkcie z wioski Kameni Chora, okazało się że nasz szlak zaczyna się wyżej. Tak jakby standard – popatrzcie na moją stopkę. Kiedy trafiliśmy juz we właściwe miejsce wszystko odbyło się jak trzeba. Sam wulkan jest fajny, zastygła lawa wygląda ciekawie, jednak myślałem, że z samej góry będa ciekawsze widoki. Okazało sie jednak, że szlak na sam szczyt pobliskiej góry nie wyprowadzał. Ale i tak widzieliśmy sporą część Zatoki Sarońskiej z wyspą Eginą (a może była to Agistri? Chyba tak).

Obrazek
13. Wycieczka na Półwyspie Methana


Obrazek
14. Wulkan

Po zejściu do samochodów zaczęliśmy szukać czegoś do zjedzenia. Po drodze mijaliśmy bardzo ciekawie wyglądającą miejscowość Vathi z tawernami usytuowanymi nad samym morzem. Niestety, były to jedynie widma – chyba sie dopiero przygotowywali do sezonu. Zmuszeni zostaliśmy do pojechania dalej, do Methany, największej miejscowości okolicy. Hmmm, powiem tak – jeśłi to jest uzdrowisko, do którego tłumnie zjeżdżają Ateńczycy... Methana nie porywa, ale znaleźliśmy miejsce ze świetnymi tzatzikami oraz musaką i kiepską pizzą. To dało nam do myślenia – w Grecji trza jeść greckie. Methana ma jednak jedną dużą zaletę – źródła siarkowe, które mimo że trochę śmierdzą, to dają szansę wymoczyć się nad samym morzem w bardzo ciepłej wodzie. Młodsze dzieci, którym w morzu, w nienagrzanej wodzie, było jeszcze trochę chłodno, bardzo się ucieszyły.

Obrazek
15. Port w Poros


Obrazek
16. Poros, podejście pod wieżę zegarową, drużynowa jazda na barana


Obrazek
17. Już z powrotem w Galotach, po "rejsie"wodną taksówką, Poros w tle

Po drodze do domu zajeżdżam do wulkanizatora. „Już skończył pracę” Heh, skończył zanim zaczął – pomyślałem. Ale luz, tu jest Grecja. Nie ma sie co spinać, na dojazdówce nie jeździ się tak źle. Idziemy spać po małej posiadówie w dobrych humorach, gdyż następnego dnia miała nas czekać jedna z największych atrakcji wyjazdu.


22. maja „Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze”


I kiedy dziób z pucharu morza pijąc pierwszą falę
W jej smaku wyczuł, że rejs nie jest snem,
Wznieśliśmy szkła i każdy dbał, by w tym radości szkwale
Niejeden raz kielichy mogły błysnąć dnem.




Rano zbieramy się bardzo sprawnie i ruszamy naszą drogą tym razem nie w lewo, na Galoty, ale w prawo, do Metochi. Jest to osada, z której najłatwiej i najszybciej można dostać się na wyspę Hydrę. Wyspa ta stanowi swego rodzaju rezerwat, jest tam zakazany jakikolwiek ruch kołowy, nie ma nawet rowerów, a transport odbywa się za pomocą wózków ręcznych lub osłów albo mułów. Dodając do tego piękną architekturę miasta (którę przed kilkuset laty było naprawdę potężnym ośrodkiem) byliśmy pewni, że to coś dla nas.

Obrazek
18. Hydra od strony morza prezentuje się wspaniale

Mieliśmy sporo szczęścia, gdyż w poprzednich kilku dniach utrzymywało sie częściowe zachmurzenie i dość słaba widzialność, za to w środę niebo było czyste jak łza. Prawdziwa żyleta. Po kilku kilometrach jazdy, przewijamy się na drugą stronę gór i otwiera nam sie panorama na Morze Mirtejskie oraz Hydrę. Cóż to był za piękny widok! Na przystań dotarliśmy o 8.55. „Krabi, o 9 nie ma promu, są o 8 i 10. Jak tyś sprawdził ten rozkład?” Ech... No dobra, jesteśmy na urlopie, nie ma się co spinać. Siadamy przy stoliku miejscowej „kawiarni” przy filiżance ellinikos i piwie. Dzieciaki dostaja lody. Tutaj miała też miejsce sytuacja, która wywołała moją dużą wesołość. W międzyczasie podjeżdża autokar z grupą niemieckich dziadków. Chwilę później, gdy kawa zadziałała, poszedłem na poszukiwanie toalety. Okazało się, że za blaszanymi dzwiami zamykanymi na skobel jest wychodek w stylu bliskowschodnim – miejsce na stopy i otwór w ziemi. Potrenowałem pozycję dojazdową na mamuciej skoczni i wychodzę. Widzę, że w kolejce stoją 2 starsze Niemki. „Będzie się działo”. Po 5 sekundach wyprysnęły z kibla szwargoląc i ruszyły pod rękę w gaj oliwny. Całej sytuacji przyglądali się dwaj starzy Grecy dopalający nieopodal papierosy. Pewnie widzieli taką sytuację nie pierwszy raz.

Obrazek
19. Klasztor Agios Konstantinos, 480m n.p.m.

Nasz plan na ten dzień zakładał przede wszystkim wejście na najwyższy punkt wyspy – górę Eros, z której podobno można podziwiać kapitalną panoramę. Podejście w upale 660m przewyższenia z grupą małych dzieciaków było dość ambitnym planem, ale... udało się go w pełni zrealizować. Szlak z portu w pięknej Hydrze wyprowadzał do położonego ok 500m n.p.m. monastyru, następnie delikatnie się obniżał i prowadził na najwyższą kulminację. Większość ścieżki na szczęście biegła lasem co dawało jako taki komfort termiczny. Przy monastyrze i klasztorze stwierdzamy, że rozsądniej będzie gdy najmłodsze dzieci zakończą wycieczkę w tym punkcie i schronią się w cieniu. Zostaję z nimi z Fasolą a na szczyt idą dziewczyny ze starszymi chłopcami. Wracają po godzinie i mówią, że jest super. No to zmiana, teraz my szybko pomykamy do góry i jesteśmy na wierzchołku po piętnastu minutach. Widok jest wspaniały i bardzo urozmaicony. Eros od strony południowej obrywa się stromymi niezamieszkałymi stokami do morza. Doskonale widać pobliskie wyspy jak Dokos, oraz właściwie całą Zatokę Argolidzką. Na południowych zachodzie majaczą ośnieżone wierzchołki. To musiał być najwyższy na Peloponezie Tajget. Upał był straszny, słońce paliło niemiłosiernie (a ponoć w cieniu było zaledwie 22 stopnie), ale zgodnie stwierdzamy, że na tej górze można by siedzieć i siedzieć. To była chyba najlepsza panorama z nadmorskiego punktu widokowego jaką widziałem w życiu. No i te zapachy, owady bzyczące wszędzie wkoło...

Obrazek
20. Eros, widok na wschód


Obrazek
21. Eros, widok na zachód


Obrazek
22. Eros, widok na motyle i... osty?


Obrazek
23. Widok na klasztor spod szczytu


Obrazek
24. Panorama na Hydrę spod klasztoru

Schodzimy szybkim marszem od czasu do czasu podbiegając, ale resztę ekipy doganiamy niemal na samym dole, już w mieście. Po chwili idziemy do restauracji gdzie zamawiam souzukakię – dla mnie hit kulinarny tego wyjazdu (a nie przepadam za mielonym). Alicja bierze bakłażany z jogurtem i sosem pomidorowym, również pyszne. Na samo zwiedzanie Hydry nie mamy już za bardzo czasu ani siły, ograniczamy sie jedynie do spaceru. Późnym popołudniem dotarliśmy z powrotem do Metochi. Idę z Lilą do kawiarni i kupujemy dziewczynom zimne piwo na drogę. Pytam właściciela czy ma jakieś wino. Kiwnął na mnie i zaprowadził do sąsiedniego pomieszczenia. Odwinął fachowo zabezpieczony foliakiem kranik przy pierwszej beczce i nalał półtoralitrową butelkę. 3 euro. „Panie, daj pan to spróbować” Wziąłem sporego łyka i... „6 litrów bierzemy!” Wieczór, jak można się było spodziewać, był bardzo udany.

Obrazek
25. Miasto Hydra, marina


Obrazek
26. Osiołki i muły to podstawa tutejszego transportu


Obrazek
27. Już odpływamy. Fortyfikacje broniące portu prezentowały się godnie


23. maja szeroko pojęta najbliższa okolica Galotów, Poros
Czwartek spędziliśmy na wizycie na pobliskiej plaży, snorkowaniu i ogarnianiu nowej opony (to ja). Z uwagi na brak progresu u głównego wulkanizatora w Galotach, zaczynam rozglądać sie po okolicy. Może coś używanego? Zajeżdżam w sąsiedniej wiosce na plac cały zawalony oponami. No burdel na maksa. Ja bym chyba to z nudów jakoś poukładał. Wychodzi czarny jak smoła pracownik, mówię mu w czym rzecz. „Mam!” – uśmiecha sie do mnie. Potem zaczyna ten plac obchodzić to z jednej to z drugiej strony. Przerzucił bez przekonania ze dwie opony. „Nie, jednak nie mam” – rzucił zrezygnowany. Wracam do Galatas, w końcu udaje mi się dogadać, na stanie nie mają, ale sprowadzą właściwy model. Cena 100 euro. Trochę dużo, ale nie mam wyboru.

Obrazek
28. Takie mieliśmy strakcje przy najbliższej plaży

Wieczorem płyniemy promem do Poros – miasta położonego na wyspie o tej samej nazwie dokładnie naprzeciwko Galatas. Poros jest miłym, bardzo schludnym turystycznym miasteczkiem. Jak to w Grecji, sporo to uroczych stromych ulic i zaułków. Wspinamy się pod wieżę zegarową, z której rozciągają się ładne widoki. Schodzimy z drugiej strony miasta, idziemy na wypasioną kolację z owocami morza.

Obrazek
29. Pod kościołem pw. św Athanasiosa, Poros


Obrazek
30. Ponownie z Poros do Galatas


Piątek czyli 24 maja miał być Dniem Matki. Tak zarządzono. Możliwości odwołania nie przewidziano. Dwa dni później mieliśmy sie przemieszczać na południe Peloponezu i miało nie być czasu na właściwe obchody tego dnia. A obchody przewidziano następująco – matki chillują nad basenem a ojcowie jadą z dziećmi na plac zabaw, lody i co tam jeszcze chcą. No dobra. Przedpołudnie minęło nam bardzo leniwie na dodatkowym odsypianiu i wspólnej zabawie, zrobieniu obiadu samodzielnie (bo jedzenie „na mieście” trochę nam już szarpnęło portfele), po południu natomiast zabraliśmy dzieciaki do Galotów. Rutynowo odwiedzam wulkanizatora, ale opony jeszcze nie ma. Właściciela też zresztą nie ma. Ale po jakimś czasie zadzwonił do mnie, żeby mu zostawić w warsztacie felgę z uszkodzoną oponą to jak nowa opona przyjdzie to ją nałoży i w ten sposób będzie gotowa do założenia, co mogę przecież zrobić samodzielnie. No bo on jest bardzo zajęty i cieżko go złapać. Spoko, lewarek mam to to sobie mogę zrobić przekładkę.
Po wizycie na placu zabaw, który szczęśliwie był położony tak blisko brzegu, że się jeszcze z Fasolą przekąpaliśmy, płyniemy ponownie za eurasa od łebka do Poros. Obczailiśmy, że jest tam jakaś wodna wieża nad miastem i że mogą być stamtąd ładne widoki. No to idziemy. Znowu schodkami i stromymi uliczkami do góry. Uwielbiam ten klimat. Wieża faktycznie była, ale mocno zrujnowana. Za to widoczki faktycznie niczego sobie. Po powrocie do Galotów kupujemy jeszcze litra ouzo, bo po tym pierwszym pozostało już tylko wspomnienie. Wieczór przy basenie, czytaniu przewodników, piciu dobrych trunków i rozmowach.

25 maja Mykeny, Epidauros

W sobotę plan był ponownie dużo bardziej ambitny. Ale do tego potrzebny był sprawny samochód, nie chciałem jechać w dalszą trasę na dojazdówce. Dzwonię do wulkanizatora czy gotowe. Nie odzywa się. Piszę smsa. W końcu wiadomość od niego – będzie gotowe za godzinę. No nie wierzę. Podjeżdżamy do Galotów i – uwaga! – wulkanizator był, sam przełożył mi koła i jeszcze wystawił rachunek. Może zawalczę o zwrot kosztów jak już mam to ubezpieczenie od firmy wynajmującej auto.

Obrazek
31. W Mykenach, widok na góry północnego Peloponezu, te ośnieżone to prawdopodobnie Chelmos

2 główne cele sobotniej wycieczki to Mykeny i Epidauros. Pierwsze miejsce to ruiny miasta przed ok. 3,5 tysiąca lat. Na pięknie położonym wzgórzu znajdują się szczątki wspaniałej cywilizacji. Jednak obiektywnie – trzeba mieć dość bujną wyobraźnię, żeby „zobaczyć” miasto. Większość ocalałych murów nie odrasta obecnie od ziemi wyżej niż na metr. Aaaaaale. Są 2 obiekty, które pozostały zdecydowanie lepiej zachowane i robią duże wrażenie – tzw. Lwia Brama zbudowana z monumentalnych kamiennych bloków z wapienną płyta zawierającą płaskorzeźbę dwóch... no właśnie – czego? Niby lwów, ale głowy zwierząt czy stworzeń nie zachowały się do dzisiejszych czasów. A równie dobrze mogły to być gryfy lub sfinksy. Drugim obiektem, położonym kilkaset metrów niżej jest tzw. Skarbiec Atreusza zwany też Grobem Agamemnona. Do tolosa prowadzi kilkunastometrowy korytarz (dromos) zbudowany z wielkich, ściśle przylegających do siebie kamiennych bloków, a sama belka nadproża waży podobno 120 ton. Jak oni to 3200 lat temu budowali?

Obrazek
32. Mykeny, Lwia Brama


Obrazek
33. Łazimy po Mykenach

Warto wspomnieć, że w Mykenach znajduje się ciekawe muzeum, a niektóre zbiory (m.in. złote ozdoby) robią naprawdę wielkie wrażenie, podobały się nawet starszym dzieciakom.

Obrazek
34. Grobowiec Atreusza, dromos

Z Myken jedziemy wracamy ok 40 minut w stronę bazy i następnie odbijamy w boczną drogę, aby odwiedzić jedną z największych atrakcji wyjazdu do Grecji (tak nam się wtedy wydawało). Antyczny teatr w Epidauros. Napiszę tylko jedno – wow. To miejsce jest po prostu wspaniałe. Mieliśmy to szczęście, że zwiedzaliśmy je właściwie niemal sami. Poza nami było może kilka, kilkanaście osób, ale na tak dużym obiekcie to jest nic. Potem dopiero przyjechała jedna większa zorganizowana grupa.

Obrazek
35. Epidauros. Lila. Petarda.


Obrazek
36. ...i te góry na horyzoncie

W teatrze bawiliśmy sie wyśmienicie – można tam chodzić, zaglądać w każdy kąt, nie ma żadnych barierek. Lila schodzi na scenę i deklamuje nam opis jednego z dinozaurów z encyklopedii naszych starszych synów (dilofozaura?). Ja urządzam sobie podbieg sprintem ze sceny na koronę. Niestety, nikt nie zmierzył mi czasu. Robimy ponadto test akustyki i łamiemy na scenie pieczywo ryżowe. Niestety nie było słychać u góry, jak widać nie jest taka dobra. Warto również podkreślić, że teatr jest naprawdę fantastycznie położony i widok na okoliczne góry nadaje dużego smaczku temu miejscu. Poza teatrem w Epidauros jest jeszcze sporo interesujących, lecz gorzej zachowanych obiektów. Ciekawostką jest stadion (w tym miejscu również odbywały się igrzyska), są ponadto całkiem okazałe ruiny świątyń.

Obrazek
37. No i my


Obrazek
38. Epidauros to nie tylko amfiteatr

Usatysfakcjonowani i trochę zmęczeni wracamy na bazę. Tego dnia mieliśmy jeszcze przykry obowiązek spakowania się. W niedzielę mieliśmy opuścić piękne cytrynowe gaje i dom Nikosa i udać się na niemal samo południe Peloponezu do naszej drugiej lokalizacji.


Obrazek
Mapka2: Z pierwszej lokalizacji do drugiej droga wiodła przez Mistrę


26 maja Mistra, Xifias

Pierwszy tydzień naszego urlopu dobiegł końca i nadszedł czas zmienić miejscówkę na południowo – wschodni kraniec Peloponezu, gdzie, jak mieliśmy nadzieję, czeka na nas równie duża dawka wrażeń. W niedzielę pierwsza część trasy niemal pokrywała się z sobotą, przejeżdżaliśmy przedmieściami Nauplionu, następnie przez Argos, potem wjechaliśmy na autostradę Ateny – Kalamata, którą opuściliśmy w Tripoli. Tam skierowaliśmy się na Spartę. Po 250km ujrzeliśmy przed sobą piękny widok na Tajget, najwyższe góry półwyspu. Do Sparty, która w dzisiejszych czasach nie wyróżnia się niczym szczególnym i jest raczej nieciekawym miastem, nie zajrzeliśmy. Pojechaliśmy od razu kilka kilometrów dalej, do Mistry – doskonale zachowanego bizantyjskiego miasta tętniącego życiem kilka stuleci temu.

Obrazek
39. Rozpoczynamy wycieczkę po gigantycznym placu zabaw dla dorosłych - Mistrze

Miasto zajmuje całkiem pokaźne wzgórze mające jakieś 200m przewyższenia. Zachowały sie w nim przede wszystkim świątynie i klasztory, zwykłe domy w ogromnej większości nie przetrwały próby czasu. Najwyższym punktem jest zajmująca sam szczyt wzniesienia, górująca nad okolicą twierdza Kastro. Poniżej znajduje się Górne Miasto (gdzie dominuje Pałac Despotów i kościół Agia Sophia) oraz Dolne Miasto, od którego zaczyna się zwiedzanie.

Obrazek
40. Zabijcie, nie pamiętam który to kościół, może Katedra św. Dymitra


Obrazek
41. Takie tam fikuśne

Kiedy kupowałem bilety wstępu dla 2 osób dorosłych oraz dwójki dzieci w wieku 2 i 6 lat kasjer poinformował mnie, że możemy sobie Dolne Miasto obejść, wsiąść do samochodu, przenieść się na górny parking i zobaczyć resztę. „A to nie można przejść pieszo całości?” – pytam. „Można, ale z tak małymi dziećmi może być wam trudno...” „Człowieniu! Spokojna twoja rozczochrana! Nie wiesz jakie to są dzieci” – pomyślałem, a na głos po prostu grzecznie podziękowałem.

Obrazek
42. Klasztor Pantanassa, wyjątkowo piękny

Mistra jest kapitalna. Wiele kościołów jest zachowanych w bardzo dobrym stanie. Chodzimy, podziwiamy bizantyjską architekturę, freski w środku oraz otaczającą miasto przyrodę. Wspinaliśmy się po tym wzgórzu a kościoły nie chciały się skończyć. Takich większych i lepiej zachowanych było chyba kilkanaście. Podejście do Górnego Miasta było całkiem forsowne. Byliśmy już trochę zmęczeni i nie chcieliśmy nużyć dzieciaków ponad miarę. Ominęliśmy 2 obiekty, w tym klasztor Pandanassa, i poszliśmy prosto do Pałacu Despotów. Okazało się, że z powodu prac konserwatorskich nie był on dostępny dla zwiedzających.

Obrazek
44. Dinozaury były z nami


Obrazek
45. W górze widać twierdzę

Pół godziny później jesteśmy już na samej górze. Z twierdzy roztaczają się kapitalne widoki na okolicę – gaje oliwne ciągną sie po horyzont. Pod nami spora Sparta, z drugiej strony ośnieżone wierzchołki Tajgetu.

Obrazek
46. I jeszcze jeden piękny kościół

Obrazek
47. Poza kościołami i klasztorami reszta budynków zachowała się zdecydowanie gorzej


Obrazek
48. Widok na góry Tajget z twierdzy

W tym miejscu się rozdzielamy. Dziewczyny zostają z dziećmi i schodzą tylko na wyżej położony parking, a my z Fasolą zbiegamy na niższy po samochody i podjeżdżamy nimi po resztę. Naturalnie nie mogliśmy sobie odmówić... wizyty w klasztorach, które ominęliśmy idąc w górę. Pandanassa to jeden z najbardziej okazałych budynków, jedyny zamieszkany obecnie, bardzo bogato zdobiony. Szkoda, że dziewczyny go nie widziały, ale cóż, wracać już nie będziemy.


Obrazek
49. Klasztor Pantanassa, jedyny zamieszkany


Obrazek
50. ...i jego wnętrze

Kiedy wszyscy zapakowaliśmy się do samochodów, ruszyliśmy w stronę naszego drugiego domu, aż za Monemwazję. Przed nami było jeszcze ponad 100km drogi. Wszyscy byli dość mocno zmęczeni. Dzieciaki i dziewczyny pozasypiały w samochodach, tylko my z Fasolą trwaliśmy. Ostatnie kilometry już się mocno dłużyły, ale po mniej więcej 1,5h ujrzeliśmy charakterystyczną skałę, za którą schowana jest stara Monemwazja. Robimy postój na zakupy i ruszamy dalej. Po 8km parkujemy w nowym domu. Jest zupełnie inaczej niż u Nika – położenie jest świetne. Przy samym morzu. Za to działka niestety nie jest zbyt urokliwa. Po prostu podjazd wysypany szutrem. W porównaniu do basenu i gaju cytrynowego – sporo gorzej. Ale za to jest piękny taras. Narzekać nie zamierzamy. Ogarniamy bambetle, ja w międzyczasie idę zrobić z Julkiem rekonesans. Pobliska plaża jest kamienista, jest trochę śmieci przyniesionych przez morze, ale ogólnie jest spoko. Kąpię się na waleta. Woda bajka, cieplutko. Jutro plan – Monemwazja. Na pewno nie chce nam się jechać nigdzie daleko samochodami!

Obrazek
Mapka3: 1 - Xifias, 2 - Monemwazja, 3 - Elafonisos, plaża Simos, 4 - Mani, 5 - Przylądek Tenaro, 6 - Tajget, Profitis Ilias, 7 - jaskinia Spileo Kastanias
Krabul
Globtroter
Posty: 47
Dołączył(a): 18.07.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krabul » 14.06.2019 05:36

27 maja Monemwazja


W zacisznych portach małe knajpki gości wciąż spragnione
Schodziły do nas aż na plaży piach,
Kusiły swoich wdzięków wonią wielce ucieszone,
Gdy keją z gitarami pod ich szliśmy dach.



O Monemwazji słyszeliśmy wcześniej same pozytywne opinie. Jechaliśmy tam z dość sporymi oczekiwaniami. Część położona na stałym lądzie, zwana Gethirą, niczym specjalnym się nie wyróżnia. Wjeżdżamy na groblę, parkujemy komfortowo samochody (za darmo! W takim miejscu), powoli zbliżamy sie do bramy. Widać spory fragment murów stromo wspinający się na wzgórze. I tyle. Ale po przejściu przez bramę.... Wkracza się w inny świat. Trochę bym to porównał do Dubrownika. Oczywiście, Monemwazja nie jest aż tak duża i nie ma tak wspaniałych budowli, ale podobnie jak w słynnym chorwackim mieście, ma się uczucie przeniesienia o 500 lat wstecz. Wąskie uliczki, kamienne domki, wspaniałe mury, piękny centralny plac Dolnego Miasta z armatą, obok Wieży Zegarowej. Jednak najlepsze było dopiero przed nami. Kiedy weszliśmy w górę, na północno wschodni kraniec murów i zobaczyliśmy cała panoramę miasta, w domamy krytymi czerwoną dachówką, z błękitnym Morzem Myrtejskim i górami Lakonii, facjaty otwarły nam się z zachwytu. I nie zamykały przez cały czas kiedy zwiedziliśmy Górne Miasto i kościół Agia Sophia.

Obrazek
51. Magiczna Monemwazja


Obrazek
52. ...od środka


Obrazek
53. ...z boku

Tymczasem Julek robił się coraz bardziej spiący, wziąłem nieboraka na ręce, w ten sposób po chwili zasnął i ruszyliśmy z Alicją i Frankiem w dół. Zielaki poszli jeszcze do góry, zwiedzić pozostałości twierdzy położonej w najwyższym punkcie wysepki. My tymczasem siadamy w kawiarni tuż koło placu z armatą, kładziemy Julka na ławie, sami zamawiamy lody i pyszny grecki jogurt z owocami, orzechami i miodem.

Obrazek
54. Z góry po raz pierwszy


Obrazek
55. Z góry po raz drugi

Obrazek
56. Przy kościele Agia Sophia


Obrazek
57. Kościół Agia Sophia

Monemwazja nas bardzo mocno zauroczyła. Wieczorem, po położeniu dzieci spać, fundujemy sobie z Alicją jeszcze spacer w nocnej scenerii, ale nie jest juz tak fajnie. Po prostu nie widac morza i gór, nie ten klimat.

Obrazek
58. Fasole na samej górze


Obrazek
59. I znowu na dole

28 maja Elafonisos

We wtorek kończymy na razie klimaty bizantyjskie, a wracamy do klimatów plażowych. Musimy przewinąć się na drugą stronę gór aby dotrzeć do miejscowości Pounda, skąd odpływają promy na Elafonisos, wysepkę odzieloną od reszty Peloponezu cieśniną o zaledwie kilkusetmetrowej szerokości. Na miejsce wypłynięcia promu dojeżdżamy na styk. A właściwie na styk do godziny, o której myśleliśmy że prom wypływa z Poundy. Ale okazało się, że źle spojrzałem na rozkład i prom co prawda wypływa o tej godzinie, ale z Elafonisos. Nic to. Był czas się przyzwyczaić. Czekamy sobie spokojnie pół godziny, po tej stronie cieśniny również była fajna plaża, także mieliśmy okazję pobrodzić w białym, czystym piasku i lazurowej wodzie.

Obrazek
60. "Nie bądź takim materialistą. Trzeba się wyluzować"


Obrazek
61. Plaża po stronie peloponeskiej daje przedsmak

Obrazek
62. Płyniemy...

Obrazek
63. Na Elafonisos


Obrazek
64. Plaża Simos z jednej górki


Obrazek
65. I z innej górki, z drugiej strony

Na Elafonisos bierzemy jeden samochód, gdyż plaża która nas interesuje, znajduje się po drugiej stronie wyspy, kilka kilometrów od miejsca, do którego przybija prom. Przerzucamy całe nasze siły na dwa razy i meldujemy się na plaży Simos. Ech... bajka, po prostu bajka. Plaża jak w tropikach, pogoda brzytwa, woda cieplutka, a do tego jeszcze poza nami jest może ze dwadzieścia osób. Po prostu pustki. Mamy wielką frajdę z ciepłej wody, słońca i wszystkiego dookoła. Ja robię sobie szybciutko 2 wycieczki na okoliczne wzgórza. Widoki naprawdę powalały. To był fantastyczny dzień. Wracamy tą samą drogą przez górskie wioski, ze świetnymi widokami na położoną dużo niżej Monemwazję. Niesamowite jest to, że takie krajobrazy można podziwiać tutaj po prostu jadąć samochodem.



29 maja Mani, Areopoli, Pirgos Dirou, Przylądek Tenaro

Elafonisos dało nam chwilę wytchnienia przed najbardziej forsowną, jak się spodziewaliśmy, wycieczką naszej wyprawy. W środę pakujemy się z samego rana i jedziemy na...

Mani jest środkowym z trzech charakterystycznych półwyspów środkowego Peloponezu. To miejsce niedostępne, o wspaniałym krajobrazie, z licznymi bizantyjskimi kościółkami, kapliczkami i wioskami ozdobionymi wieżami obronnymi, z których sąsiedzi zaciekle ze sobą walczyli, wybijając całe rodziny. Spalony słońcem, odizolowany od reszty Peloponezu Mani jest miejscem niezwykłym, skalistym, dziki, smaganym przez silne wiatry gdzie poza karłowatymi oliwkami i kolczastą śródziemnomorską roślinnością rośnie naprawdę niewiele. To kraina stu wiosek, setek wież i podobno niemal tysiąca kościołów. Rozciąga się od Kardamyli na zachodzie aż po Gythion na wschodzie. Na południu sięga przylądka Tenaron (akrotirio Tenaro), gdzie zgodnie z mitologią znajduje się wejście do Hadesu.

Czy po takim przewodnikowym opisie mogliśmy sobie pozwolić na ominięcie Mani podczas naszej podróży? Mimo, że oznacza to konieczność przejechania ok 300km i spędzenia jakichś 5 godzin w samochodzie? Nie mogliśmy. Nie mogliśmy ominąć Mani. Dla mnie było to miejsce, które musiałem zobaczyć.

Wyjeżdżamy ok 8 rano kierując się na Gythion. Większość drogi pokrywa się z trasą na Spartę i jest nam już znana. Do Gythionu dojeżdżamy po ok 1h15min. Stąd mamy zamiar zatoczyć pętlę przez cały półwysep Mani, kierując sie najpierw na Areopoli, następnie przez całe zachodnie wybrzeże aż do Vathei i po Przylądek Tenaron, stamtąd powrót na północ do Gythionu wschodnim wybrzeżem i dalej z Gythionu do domu tą samą drogą.

Obrazek
66. Zwiedzanie Mani zaczynamy od klimatycznego Areopoli


Obrazek
67. Zwiedzanie jest męczące. Małżeństwo w sumie też

Pierwszym przystankiem było senne Areopoli. Gdzie ta atmosfera tajemniczości i mroku? Gdzie kamienne wieże? Miasteczko jest schludne, czyste, ma sporo zieleni i ładną architekturę przy głównym placu zlokalizowanym wokół kościoła (piękna dzwonnica). Robimy pierwszy przystanek na ellinikos kafes i jogurt, dzieciaki dostają jakiś deser. Jest dosyć leniwie, nie chcemy się nigdzie spieszyć. Właściciel kawiarni jest trochę zaskoczony, że zamówiliśmy jogurt z owocami, może na Mani nie je się go na drugie śniadanie? Myśleliśmy, że leci do sklepu po ten jogurt bo nikogo innego nie było a czekaliśmy na zamówienie z 20 minut. Ale mieliśmy czas.

Z miasteczka kierujemy się kilka kilometrów na południe do słynnych jaskiń Pirgos Dirou. Jest to jedyne tak naprawdę popularne turystycznie miejsce na Mani. Jaskinie są zlokalizowane na samym wybrzeżu Zatoki Meseńskiej, a zwiedza się je siedząc w łódce w kształcie gondoli z „gondolierem” na rufie. Samo „wiosłowanie” również ma dość niecodzienną formę gdyż sternik najcześciej odpychał sie pagajem od stropu jaskini, niestety jednocześnie niszcząc wiele ciekawych form naciekowych.

Obrazek
68. Plaża przy jaskiniach Pirgos Dirou


Obrazek
69. I sama jaskinia

Jaskinia miała byc główną atrakcją dla naszych dzieciaków, którym bardzo podobały się słowackie groty zwiedzane przez nas ubiegłego lata. No i młodzi dobrze się bawili. Najlepsze było to, że czasem trzeba było mocno chować głowę w ramiona, aby nie uderzyć w jakiś stalaktyt, łódka manewrowała w naprawdę ciasnych miejscach. Ostatnią część jaskini przemierza się już w pionie, na nogach. Ogólnie – fajna sprawa, chociaż mnie to aż tak bardzo nie porwało.

Sam obiekt był zlokalizowany przy pięknej zatoczce, idealnej do kąpieli (no może nie idealne, bo nie było tam jasnego piasku a spore otoczaki), z czego chętnie korzystamy.

Wkrótce ruszyliśmy dalej na południe. Tymczasem zachmurzyło się trochę, góry zaczęły niknąć w chmurach, morze nie miało już zwykłej intensywnej barwy. Zacząłem obawiać się, że Mani, podziwiane przecież głównie z samochodu, nie zrobi na nas tak wielkiego wrażenia.

Obrazek
70. Peloponeski Manhattan. Vathia


Obrazek
71. Vathia raz jeszcze

Kilkanaście minut później docieramy do Vathei, obecnie właściwie wymarłej wioski, kapitalnie położonej nad urwiskiem, wioski gdzie znajduje się chyba najwięcej kamiennych wież. Niestety, nie wysiadamy, dzieci smacznie śpią w fotelikach, decydujemy sie jechać dalej. Zatrzymujemy się jedynie na zrobienie zdjęć w punktach widokowych. Rzeczywiście – sceneria jest spektakularna. W dole Zatoka Messeńska, nad nami surowe góry i te kamienne wieże dopełniające obrazu.

Z Vathei jedziemy prosto ku bramie Hadesu, przylądkowi Tenaro. Mijamy przepięknie położoną wioskę Porto Kagio. Szkoda, że nie mamy czasu zajechać tam na obiad. Ale jest robota do zrobienia. W momencie parkowania Fasola zahacza podwoziem o spory kamień. Rozlega się zgrzyt. Z samochodu zaczyna coś kapać. „O k... Jak urwałem miskę to jest grubo” – spocił się Bartek. „Może to płyn z klimy tylko, odjedziesz to zobaczymy”. Szybko organizujemy jakieś stare deski porzucone w okolicy, podkładamy pod koła. Fasola wyjeżdża, przyglądam sie płynowi – przezroczysty. „Spoko – to nie olej”. Parkujemy bez dalszych przeszkód i wyciągamy dzieci. Chcemy podejść do latarni morskiej usytuowanej na samym przylądku. Jakieś pół godziny drogi w jedną stronę. Bardzo mocno wieje, jest wręcz zimno. Ubieramy grubo dzieciaki, Julek jest nieco przestraszony. Biorę go na barana i zaczynamy iść na południe. Przechodzimy obok mających ponad 2000 lat mozaik. Kiedyś była tu świątynia. Tak ogólnie to klimat nieco jak w Bieszczadach gdyby nie to lazurowe morze wkoło nas.


Obrazek
72. Dotarliśmy do Przylądka Tenaro (Matapan)


Obrazek
73. Szlak na przylądek miał klimat


Obrazek
74. Mozaiki sprzed naszej ery

Dwadzieścia minut później jesteśmy już pod latarnią. Jest to najdalej na południe wysunięty punkt kontynentalne Grecji. Byłem przekonany, że całej Europy, ale Fasola sprawdził i mówi, że jeszcze „niżej” leży Gibraltar. Jesteśmy w miejscu styk 2 dużych zatok 2 różnych mórz – Egejskiego (Zat. Lakońska) oraz Jońskiego (Zat. Messeńska). Latarnia wprowadza fajny klimat, krajobraz jest specyficzny – górski grzbiet po prostu schodzi do morza. Nie zabawiliśmy tam jednak długo bo raz że wiało przeokrutnie, dwa – naprawdę mocno wiało. No i ten wiatr... Nie chcieliśmy narażać dzieciaków na długie przebywanie w takich warunkach.

Obrazek
75. Powrót z przylądka na parking


Obrazek
76. Kolor wody zachęcał do kąpieli, ale nie tym razem


Obrazek
77. Po podjeździe w stronę Lagii zaczęły się kapitalne widoki


Wracamy po śladach, pakujemy się do samochodów i ruszamy na północ. Pierwsze kilometry to bardzo stromy podjazd. Zaczynają się spektakularne wprost widoki. Kilka razy zatrzymujemy sie porobić zdjęcia. Następnie jedziemy na obiad do miejscowości Lagia. Obok Kitty i Vatheii, jest to miejscowość o największej liczbie kamiennych wież. Wygląda naprawdę ciekawie. Naprzeciwko kościoła jest miejsce gdzie można coś zjeść. Karty nie ma, właściciel po angielsku średnio, ale jakoś się dogadaliśmy. Kolacja była na bogato, ale chyba nie było warte to tego rachunku który facet zawołał. W sumie nasza wina, że nie ustaliliśmy wcześniej ceny. Ale niech tam. Przeżyjemy.

Obrazek
78. Miejscowy schabowy z kapustą zasmażaną

Obrazek
79. Lagia


Droga do Gythionu trochę się nam dłużyła. Pierwotnie mieliśmy przespacerować się chociaż to tym mieście ale nie mamy na to siły. Za miastem robimy jedynie krótką przerwę w punkcie widokowym, z którego można podziwiać rdzewiejący przy plaży wrak statku Dimitrios. Dzieci nawet nie wychodzą z aut. Do domu docieramy jak jest już dobrze ciemno.

Obrazek
80. Brothers in arms


Obrazek
81. Dimitrios nie doczekał się naszych odwiedzin. Ale póki co nigdzie się nie wybiera, może kiedyś wrócimy


30 maja Maloai

Noc przyniosła niefajne wieści, gdyż Franek zaczął się skarżyć na mocny ból ucha. Kontaktujemy się z naszym gospodarzem i pytamy gdzie moga nam najbliżej udzielić pomocy. Rano zabieram Franka do samochodu i jedziemy do miasteczka Molaoi. Mamy karty EKUZ oraz prywatne ubezpieczenie. W tym miejscu chciałbym podzielić sie kilkoma wrażeniami dotyczącymi greckiej służby zdrowia. Przyjeżdżamy do szpitala w miejscowości liczącej wg wikipedii 3 tysiące ludzi. Przy głównym wejściu nie ma żadnej recepcji, po kilku krokach nagle znaleźliśmy się na... oddziale między chorymi w łóżkach. Szybko nas jednak pokierowano we właściwe miejsce. Momentalnie ogarnięto kogoś dobrze mówiącego po angielsku. Gdy wytłumaczyłem o co chodzi, usłyszałem że chyba nie ma pediatry aktualnie i być może trzeba będzie się udać aż do Sparty. Mówię, że ja nawet nie potrzebuję pediatry. Infekcja ucha zdarza się nie pierwszy raz i mamy w tym doświadczenie, niech ktoś tylko zajrzy przyrządem i powie czy jest stan zapalny lub płyn. Młoda dziewczyna zniknęła na krótką chwilę, gdy wróciła to oznajmiła, że pediatra jednak jest. Lekarz nie mówił zbyt dobrze po angielsku, ale dogadaliśmy sie bez problemu. Okazało się, że ucho jest brzydkie, został zapisany antybiotyk. Nikt nie chciał od nas żadnych papierów, doktor zapisał w jakimś zeszycie fonetycznie greką Franka imię, nazwisko i kraj. Cała wizyta trwała może z 10 minut. Po kolejnych 5ciu miałem w ręku antybiotyk i mogliśmy zbierać się do domu.

Michał od Zielaków pod koniec wyjazdu również złapał infekcję i u nich wyglądało to podobnie. Mamy wrażenie, że tutaj najważniejsze to po prostu pomóc dziecku, pozostałe rzeczy są drugorzędne. Jakie to normalne. Co do Franka – najważniejsze było to, że dalej może wszystko robić, nawet się kąpać, aby nie moczyć ucha. Resztę południa spędzamy w domu, odpoczywając. Bliżej wieczora jedziemy jeszcze do Monemwazji pospacerować, wypisać kartki i kupić jakieś drobiazgi.


31 maja Tajget, Profitis Ilias
Uwaga, uwaga. Teraz będą treści stricte górskie. Był piątek, nomen omen ostatni dzień urlopu. Nie znalazłem wśród moich towarzyszy chętnych na eskapadę na Profitis Ilias, Świętego Eljasza, najwyższy szczyt gór Tajget oraz całego Peloponezu. A wiedziałem, że ja wejść tam muszę. Po przeanalizowaniu materiałów w Internecie stwierdziłem, że większym wyzwaniem niż wejście na szczyt może być... znalezienie punktu, z którego wychodzi się na szlak. W każdym razie postarałem sie przygotować jak najlepiej mogłem i spakowany już poprzedniego dnia przed 5 rano, w egipskich ciemnościach wsiadam w Astrę i ruszam w Tajget. Droga znajoma. Który to już raz – Monemwazja, Sykea, Molaoi, Skala – i na Spartę. Wszystko szło dobrze aż do momentu gdy wjeżdżam na (prawdopodobnie) nowowybudowaną obwodnicę Sparty i tam się gubię. Wiem, że muszę dojechać do miejscowości Paleopanagia, widzę wyraźnie góry po lewej stronie, ale zjazdu jak nie ma tak nie ma, a ja dojeżdżam już na przedmieścia Sparty. Zawracam, zjeżdżam do jakiejś wioski. Kręcę się dokoła, nawigacja też głupieje. Tracę czas i się irytuję. W końcu zatrzymuję jakiegoś Greka. „Parakalo! Paleopanagia??!!” „Paleoooopanagiaaa???” – przeciągnął. Po czym zaczął tłumaczyć mi po grecku, myslę że nie znał zupełnie angielskiego. Nie zrozumiałem ani słowa... ale zrozumiałem bez pudła jak jechać. Facet pokazywał całym sobą. Bez problemu dotarłem do mieściny i z niej rozpoczynam podjazd serpentynami w kierunku schroniska Katatugo. Droga asfaltowa kończy się przy parkingu i źródełku na wysokości ok. 1050m n.p.m. Do schroniska jest 500m przewyższenia i 6km szutrową kamienistą drogą. Podobno ludzie tam podjeżdżali samochodami. Ja jednak, po wcześniejszych przygodach z początku urlopu, odpuszczam. Swoim samochodem pewnie bym pojechał bo nie wyglądała ta droga tak źle. Ale wypożyczonym bałem się ryzykować.

Obrazek
82. Schronisko Katatugo. Zamknięte

No cóż, czego sie nie podjechało to trzeba podejść na nogach. Szlak prowadzi skrótami wychodząc tylko dwukrotnie na szutrówkę. 500m przewyższenia i niecałe 4 kilometry pokonuję w jakieś 50 minut. Gęsty las zasłaniał widoki, jednak miejscami udawało się wypatrzyć Iliasa – wydawał się cholernie wysoko. Po osiągnięciu schroniska (zamknięte na 4 spusty) szlak prowadzi długim trawerem wschodniej „ściany” Eljasza, właściwie jest to jeden gigantyczny zakos, po którym osiąga się grań na wysokości ok 2200 m n.p.m. Początkowy odcinek to pokonanie płytkiego żlebu, z którego wychodzi się na gigantyczny dość mało urozmaicony stok. W tamtym miejscu robię przerwę na śniadanie. Kilkadziesiąt metrów niżej zostawiłem w dole najwyżej położone drzewa. Podszedłem ok 700 metrów przewyższenia w nieco ponad godzinę.

Obrazek
83. Kilka pól śnieżnych sprawiło, że podejście nie było do końca banalne


Obrazek
84. W kierunku grani


Po śniadaniu i podziwianiu widoków (wrażenie dużej wysokości potęguje fakt, że doskonale widać samo wybrzeże, kawał morza, a np Sparta jest również położona nisko w dolinach na wysokości ok 200m) ruszyłem dalej. Sam szlak był doskonale oznaczony, nie tylko farbą ale i tyczkami (pewnie umożliwiają orientację w zimie, śniegu musi być tu pod dostatkiem), a także słupkami odliczającymi odległość w poziomie co 0,5 kilometra. Na 1900 muszę przejść pierwsze pólko śnieżne. Słońce operuje o tej porze roku i dnia już bardzo mocno i śnieg zmrożony nie był, ale trawersowanie takich płatów w adidasach nie należało do wielkich przyjemności. Część z nich obchodziłem po trawie i skałach obok, w dwóch przypadkach kiedy widziałem kilkadziesiąt metrów wyżej szlakową tyczkę to szedłem na rympał, żeby omijać śnieg.

Obrazek
85. Profitis Ilias z przełęczy

Po około dwóch godzinach od wyjścia z auta dochodzę do przełęczy i otwiera się widok na zachód. Jest również rozejście szlaków, są znaki prowadzące na szczyt Halasmeno. Wydaje mi się, że go rozpoznaję, ma bardzo ładną sylwetkę. Widać jednak na pierwszy rzut oka, że znakowanie tego szlaku nie jest tak dobre jak na Iliasa. Z ciekawością patrzę w stronę przeciwną od głównego celu dnia – jest tam dosyć łagodna górka (na mapie nienazwana), która może oferować ciekawe widoki na północ. Pomyślałem, że może bym tam poszedł.

Obrazek
86. Panorama ze szczytu na północną część Tajgetu.Na najbliższy wierzchołek wejdę w drugiej kolejności


Obrazek
87. Widok w kierunku zachodnim, Zatoka Messeńska, Kalamata w głębi, zasłonięta przez góry

Zaczynam jednak od Eljasza. Szlak robi się trochę bardziej kruchy, jest również kolejne pole śnieżne, ale to tylko 150m deniwelacji. Na szczycie jestem jednak nieco zmęczony. Podszedłem 1350m w pionie w 2h20, zatrzymując sie po drodze na 15 min na zjedzenie śniadania. Panorama z góry jest kapitalna. Najciekawiej jest w osi Tajgetu – północ południe. W tym drugim kierunku góry sięgają Półwyspu Mani, który zwiedzaliśmy dwa dni wcześniej. Na wschód i zachód – głęboko wcięte zatoki wgryzają się w ląd. Doskonale widać wyspy Elafonisos i Kythirę, widać Zatokę Messeńską, Lakońską oraz wszystkie 3 „palce” południowego Peloponezu. Daleko na północnym wschodzie, na drugim planie majaczą jakieś góry. Może to Eros na Hydrze, na którym byliśmy 9 dni wcześniej i z którego widzieliśmy Tajget? Na północy z kolei widzę śnieg na wierzchołkach gór Chelmos (lub innych wysokich gór północnego Peloponezu). Jest pięknie. Mam góry tylko dla siebie, nie spotkałem absolutnie nikogo ani na parkingu ani na szlaku.

Obrazek
88. Południowa część Tajgetu i Półwysep Mani

Wierzchołek zajmuje pseudokaplica (niezadaszona) oczadzona i pokryta woskiem świec, z wieloma świętymi obrazkami i innymi dewocjonaliami. Syf tam panował straszny. Chyba sporo ludzi nocuje tutaj w dzień patrona góry bo cały szczyt obudowany jest kamiennymi murkami chroniącymi przed wiatrem. Latam po całym wierzchołku niemal godzinę ciesząc się byciem w tak unikalnym miejscu.

Na przełęcz zszedłem szybko. Kusi mnie zejście na dół i szybki powrót do domu, ale jednak nie. Zrzucam plecak z ramion i idę na ten ten drugi szczyt. Było to ok. 100m przewyższenia, potem kawałek płaskiej grani aby dojść do najwyższego punktu. Widoki na północ trochę szersze. Ładnie. Skały niektórych szczytów układają się warstwowo w fantazyjne kształty. Jak roztopione lody. Tą granią dało by się iść dalej aż do wspomnianego wcześniej Halasmeno. Ale oczywiście nie dzisiaj.

Obrazek
89. Widok z wierzchołka bez nazwy na północ


Obrazek
90. Najwyższe partie Tajgetu po zejściu


Zejście jest czujne. Kilka razy starając się unikać schodzenia stromymi płatami śniegu ładuję się w jakieś kamloty i trawsko, jakieś ostre chaszcze. Trudno nie jest, ale uważać trzeba. Słońce zaczyna przypiekać mocniej gdy docieram do punktu, w którym jadłem śniedanie. Stamtąd, więcej biegnąc niż idąc, szybko zjawiam się przy samochodzie. Cała wycieczka z wejściem na 2 wierzchołki, długiej posiadówie na Eljaszu, zajęła mi jakieś 5 godzin. Z parkingu już bez przeszkód, zdecydowanie szybciej dojeżdżam do bazy. Było to ok 14. Ale muszę przyznać, że wypompowany trochę byłem.
W domu przez pierwszych kilka godzin jestem lekko śnięty. Dobre jest chociaż to, że zostałem świetnie nakarmiony przez dziewczyny. Po południu jedziemy ponownie do Monemwazji na spacer i pyszny jogurt z kawiarni koło placu z armatą.

Z południa powiał ciepły wiatr i wracać wypadało,
Już zmierzchu kres nad morzem chylił skroń.
Za nami mrowie greckich wysp w zarysie chmur topniało,
Wezwaniem takielunku podążyła dłoń


Obrazek
91. Monemwazja


Obrazek
92. Nasza ostatnia wizyta w tym wspaniałym mieście


Obrazek
93. Moja piękna żona


Obrazek
94. "Z południa powiał ciepły wiatr i wracać wypadało"

1 czerwca Spileo Kastanias, Neapoli
Na sobotę wymyśliliśmy sobie kolejną atrakcję. Miała nia być jaskinia Spileo Kastanias położona w prostej linii o jakieś 10km od naszej bazy, natomiast aby osiągnąć ją samochodem należało 2 razy przeprawić sie przez góry Półwyspu Maleas. Najpierw do miasteczka Neapoli, potem jeszcze raz na drugą stronę, na wybrzeże, ale już bliżej Przylądka Maleas. Jak pewnie (nie) pamiętacie, w stronę Neapoli jechaliśmy już kilka dni wcześniej podczas wycieczki na Elafonisos, wtedy przeprawialiśmy się przez góry naprawdę krętymi wąskimi drogami, natomiast tuż koło naszej bazy widniały znaki na Neapoli w przeciwną stronę. Co ciekawe zarówno google maps jak i nasza papierowa mapa twierdziły, że droga w tamtą stronę kończy się po kilku kilometrach. Postanowiliśmy zapytać o tę drogę naszego sklepowego. O kogo mi dokładnie chodzi? Posłuchajcie.

Tutaj może na początek taka drobna dygresja. Naprawdę dużą część „klimatu” takiego urlopu tworzy kontakt z miejscowymi, różnego rodzaju przygody (często stresujące, vide nasze akcje z samochodami), rozmawianie z różnymi ludźmi, możliwość podejrzenia jak żyją. Między innymi z tego powodu nie wyobrażam sobie jechać na wakacje do hotelu na all inclusive. To po prostu nie dla mnie. Wracając do sklepowego – nieopodal nas, może kilka kilometrów był niewielki sklep „spożywczo-przemysłowy”, taki jak u nas na wsiach. Od pierwszego wejścia do tego sklepu złapaliśmy fajny kontakt z właścicielem. Spytał nas skąd jesteśmy, mówił naprawdę dobrze po angielsku, sporo nam doradził w sprawie miejscowych produktów np. oliwek, serów, wina, pieczywa. Coś od razu między nami zagrało. Właściwie każde zakupy robiliśmy u niego i nieraz widzieliśmy się 2 razy dziennie. Sprzedał nam też patent na pyszną kreteńską (to nie literówka, kreteńską, nie kretyńską, heh) przekąskę: dakos. Są to kanapki ze specjalnego rodzaju jęczmiennych twardych sucharów podawane z dojrzałymi przetartymi i odcedzonymi pomidorami, oliwą, oliwkami, kaparami i oregano. Cała idea polega na tym, że powyższe produkty powodują rozmiękczenie sucharów, ale i tak zachowują one chrupkość. Przekąskę tę razem z Fasolem zaserwowaliśmy naszym kobietom 2 wieczory z rzędu – tacy jesteśmy wzorowi mężowie. Z facetem ostatniego dnia pożegnaliśmy się serdecznym uściskiem dłoni i zapewnieniem, że będzie nam się on bardzo dobrze kojarzył z tymi wakacjami i w ogóle z Grecją.

Obrazek
95. Wracamy z jaskini Kastania. Widok na Neapoli

Wracając do drogi na Neapoli – droga jest i to elegancka nowowybudowana i śmiało należało jeździć tamtędy do tego miasta. Krajobrazowo ta szosa to po prostu bajka. Gęsto zarośnięte góry poprzetykane skałami, w dole morze. To był jeden z najefektowniejszych odcinków jakimi kiedykolwiek jechaliśmy. W Neapoli mieliśmy chwilę przerwy bo Zielaki ogarniali pomoc medyczną dla Michała. Po jakimś czasie ruszyliśmy i kilkanaście minut później byliśmy pod jaskinią, na parkingu. W sumie bez większych oczekiwań.

Do jaskini zeszliśmy z grecką przewodniczką mówiącą doskonale po angielsku. Historia tego miejsca okazała się naprawdę fantastyczna. Na początku XX wieku miejscowy rolnik i pszczelarz zauważył, że w lato podczas upału jego pszczoły znikają gdzieś a potem pojawiają się "znikąd" pobudzone, jak gdyby zaznawały ochłody. Wiedział, że gdzieś w okolicy musi znajdować się źródło wody i zaczął go poszukiwać, gdyż sam miał olbrzymi problem z wodą pitną. Jaskinia nie miała naturalnego wejścia. Rolnik spróbował wysadzić otwór i udało mu się to. Zyskał źródło wody i odkrył przepiękne miejsce... z którym nikim poza własną rodziną się nie podzielił. Lata mijały i w latach 60. XX wieku 100 kilometrów na zachód na półwyspie Mani odkryto i udostępniono do zwiedzania jaskinie Pirgos Dirou (które zwiedzaliśmy kilka dni wcześniej). Odbyło się to podobno z wielką pompą. Kiedy bohater naszej historii się o tym dowiedział zareagował mniej więcej tak: "A cóż wyjątkowego w jakichś tam jaskiniach jak ja u siebie na polu mam jeszcze piękniejsze?". Kastanias długo było ukryte przed turystami, udostępniono je dla zwiedzających dopiero w 2004 roku.


Spileo Kastanias to bez wątpienia najbardziej niesamowita jaskinia jaką widziałem w życiu. Nie jest duża ale bogactwo form naciekowych i ich kolory są po prostu niesamowite. Znajduje się tak ponadto kilka "smaczków". Na pewno należy do takich wyjątkowy typ stalaktyta, który wyróżnia się poziomymi "wąsami", bardzo cienkimi formami, które rosną prostopadle do sopla, a dzieje się to w wyniku specyficznych warunków ciśnienia (nie zrozumiałem tego do końca a nie znalazłem materiałów na ten temat w Internecie), przewodniczka twierdzi, że to zjawisko występuje jedynie w 4 udostępnionych do zwiedzania jaskiniach na całym świecie. Poza tym były również miejsca, w których stalaktyty znajdowały się bardzo wysoko nad dnem jaskini i krople z nich spadające nie budowały stalagmitów a swego rodzaju "grzyby" (zbyt duży rozprysk). I last but not least - pająki jaskiniowe czyszczące ją z wszelkich organizmów. Widzieliśmy nawet jeden okaz, bardzo sympatycznie wyglądający, z takimi długimi czułkami.


Wizyta była bardzo ciekawa również z tego powodu, że pani przewodnik okazała się prawdziwą pasjonatką. Z jaskini nie mamy żadnych zdjęć gdyż ich robienie nie było dozwolone.


Po powrocie do domu zaczynamy się pakować. Nie do wiary jak szybko minął ten czas. Dziewczyny postanowiły mocować się z upychaniem rzeczyw walizkach, a wszystkie chłopaki pojechały na plac zabaw i kąpiel. Najlepszy był Julek. Alicja poprosiła go, żeby pamiętał że mamie trzeba w sklepie kupić piwo. Po kilku godzinach kiedy zbieraliśmy się już na kwaterę Julek nagle zmarszczył brwi i krzyknął: "Mama! Piwo! Mama!" Kochane dziecko. Piwo oczywiście też kupiliśmy, natomiast ważniejsze było pożegnalne wino - małmazja, które jest produkowane od setek lat właśnie w regionie Monemwazji. Siedzimy do późnego wieczora na tarasie patrząc w ciemną noc ku światłom Monemwazji jeszcze ten jeden ostatni raz.


2 czerwca Ateny Katowice Wrocław

W niedzielę spięliśmy się wczesnym rankiem i zapakowaliśmy do samochodów około godziny 7. Do Aten mieliśmy 320 kilometrów. Celem było wyrobienie się na uroczystą zmianę warty odbywającą się na placy Syntagma, przy pomniku nieznanego żołnierza. Jedziemy doskonale znaną drogą. Kolejny raz - Monemwazja, Sykea, Molaoi, Skala, Sparta, Tripoli... Za Koryntem mijamy kanał i opuszczamy Peloponez. Nasz Peloponez, który tak wspaniale nas ugościł. Zapamiętamy ten czas na długo.

Tym razem w samych Atenach stosujemy inną taktykę. Wjeżdżamy niemal do centrum miasta samochodami gdyż szkoda nam tracić tyle czasu na dojazdy metrem. Parkujemy tuż przy starym stadionie Panathinaikosu. Jak ten stadion wygląda... No cóż, zabytek. Wsiadamy w niebieską linię metra i jedziemy tylko 3 przystanki na Syntagmę. Ile tam było gołębi! Julek wpadł w prawdziwy amok: "Goąb! Goąb! Gonić!". Przez to jego gonienie samej zmiany warty niemal nie widziałem. Najbardziej mi jednak zależało, żeby Franek był zadowolony. Ostatnio jest mocno zainteresowany tematami wojskowymi a tą zmianę warty miał obiecaną jeszcze w Polsce.

Obrazek
96. I już w Atenach. Zmiana warty na placu Syntagma


Z placu Syntagma nie udajemy się do centrum Aten, wręcz przeciwnie. Podążamy do eleganckiej dzielnicy willowej Kolonaki, z której rozpoczynamy podejście na Likawitos – najwyższe wzgórze w Atenach, z którego widać właściwie całe miasto i jego okolice. W pewnym momencie muszę zabrać Julka w krzaki za potrzebą i patrzymy, a coś szamocze się w liściach. Po chwili wypatrzyliśmy naprawdę sporego żółwia. Ciekawe.

Obrazek
97. Rdzenny mieszkaniec wzgórza Likawitos. Można spotkać takie osobniki idąc w krzory wysikać dziecko

Panorama z Likawitosu pokazuje jak ogromnym miastem są Ateny. Właściwie cała równina ograniczona z jednej strony Zatoką Sarońską a z trzech stron górami jest szczelnie zabetonowana po same stoki. Oczywiście wyróżnia się Akropol, widzimy również Stadion Panatenajski, którego niestety nie odwiedziliśmy (jest to stadion pierwszych Igrzysk nowożytnych, w którego muzeum przechowywane są m.in. wszystkie znicze olimpijskie igrzysk letnich i zimowych), odnaleźliśmy również Pałac Prezydencki na placu Syntagma, a także... stadion Olympiakosu Pireus, daleko przy porcie. Gdzieniegdzie widać oazy zieleni, największą z nich są Ogrody Narodowe położone między Syntagmą a Świątynią Zeusa, którą również doskonale widać. Alicja stwierdza, że Ateny są najbrzydszą stolicą, w której była. Fakt, to morze betonu nie robi najlepszego wrażenia, ale tak naprawdę nie mieliśmy okazji tego miasta tak naprawdę posmakować. Może kiedyś będzie jeszcze okazja.

Obrazek
98. Akropol, Plaka i okolice z Likawitosu


Obrazek
99. Beton od horyzontu po horyzont

Z Likawitosu schodzimy na drugą stronę i do samochodu docieramy pieszo. Znaleźliśmy jeszcze jakąś kawiarnię żeby zjeść cokolwiek przed lotem i wypić ostatnie ellinikos. Około 15ej jesteśmy już w naszej wypożyczalni samochodów, gdzie sprawy udaje się załatwić bardzo sprawnie (cóż za miła odmiana). Otrzymuję zwrot za kupioną oponę i to gotówkę do ręki, jestem bardzo mile zaskoczony. Obsługa wypożyczalni odwozi nas na lotnisko, no i cóż... Na tym kończy się nasza wielka grecka przygoda. Lądujemy wczesnym wieczorem w Katowicach a po północy jesteśmy w domu. Po 7 kolejnych godzinach jadę do pracy, a Peloponez zostaje jedynie wspomnieniem. Pięknym wspomnieniem.



Obrazek
100. Koniec relacji i bomba, kto nie czytał ten trąba, dwie dziurki w nosie i skończyło-się

Do zobaczenia, Grecjo!


Tuż pod urwiska kamiennym zboczem kotwica sięgnie dna,
Kryjąc się w barwnym tle podwodnych szat.
Znam na Cykladach zatoczkę wśród skał,
Wiatr na buzuki w niej grał,
A dokoła trwał antyczny świat.
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108173
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 14.06.2019 07:48

Wszystko co piękne, kiedyś się kończy. :cry:
Na szczęście pozostają piękne wspomnienia. :lol:
piekara114
Opiekun działu
Avatar użytkownika
Posty: 16237
Dołączył(a): 30.06.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) piekara114 » 14.06.2019 10:08

Super relacja. Dużo zobaczyliście z maluchami. Gdzieś tam sobie przechodziliśmy przez drogę bo my w Tolo 20-25maja :D

Proszę podaj namiar na app w galotach i na wypozyczalnie sam.

:papa:
mysza73
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 13213
Dołączył(a): 19.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) mysza73 » 14.06.2019 10:14

Bardzo, baaaardzo wiele znajomych miejsc 8)
Cudownie było je sobie przypomnieć 8)
Dzieciaki - ZUCHY :!: :lol:
Krabul
Globtroter
Posty: 47
Dołączył(a): 18.07.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krabul » 14.06.2019 13:50

Hej. Kwatera w Galatas:

https://www.booking.com/hotel/gr/lemon- ... ge.pl.html

Wypożyczalnia samochodów SurPrice, lotnisko Ateny (fizycznie kilka km od lotniska):

https://www.google.com/maps/place/SURPR ... 23.8799634

Co do Grecji - jeszcze dobrze nie odparowałem a już zamawiam przewodniki i mapy Krety.

Czy ktoś poratuje jakąś dobrą miejscówką na Krecie? Myślimy o spędzeniu tam 2 tygodni w podobnym trybie. Jeden tydzień zachód, drugi tydzień wschód. Czy to jest dobry pomysł czy Kreta jest za dużo i np na zachodzie będzie co robić całe 2 tygodnie? Plaże nie są priorytetem a dodatkiem. Zreszta widać wyżej jak lubimy spędzać czas.
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108173
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 14.06.2019 13:53

Krabul napisał(a): Czy to jest dobry pomysł czy Kreta jest za dużo i np na zachodzie będzie co robić całe 2 tygodnie? Plaże nie są priorytetem a dodatkiem. Zreszta widać wyżej jak lubimy spędzać czas.

Na forum jest kilka relacji z Krety.

watki-o-grecji-lub-m-in-o-grecji-t30743.html
piekara114
Opiekun działu
Avatar użytkownika
Posty: 16237
Dołączył(a): 30.06.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) piekara114 » 14.06.2019 14:19

Tu masz moją Krete i fajna miejscówka obok Chsnii, czyli na zachodzie. czyli-jesien-na-krecie-t53395.html
Inna forumowiczka Mai tez ta miejscówkę poleca, była 2razy.
Dla mnie 7 dni na zachodzie to min. na zobaczenie miejsc must see a i tak się ograniczalśmy, zwłaszcza jak chce się trochę poplazowac.

Mnie Kreta zachwyciła i planuje tam wrócić, właśnie na wschód. I od razu uprzedzam: Peloponez a Kreta to różne światy.
Krabul
Globtroter
Posty: 47
Dołączył(a): 18.07.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krabul » 14.06.2019 14:52

Peloponez a Kreta to różne światy.

To bardzo dobrze. Tzn. jeśli ma byc inaczej ale równie pięknie - to jesteśmy jeszcze bardziej za.
A możesz napisać co konkretnie masz na myśli? Na czym polegają te różnice?
Mikromir
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6677
Dołączył(a): 17.03.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Mikromir » 14.06.2019 15:07

Fan-ta-sty-cznie!!! :hearts:
Bardzo mi się podobała Wasza wyprawa. :D

Mógłbyś podać dokładniejsze namiary na to miejsce, do którego dojechałeś samochodem przed wyruszeniem na szlak do Profitis Ilias? Może zaznaczyłbyś na mapie, proszę?
Krabul
Globtroter
Posty: 47
Dołączył(a): 18.07.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krabul » 14.06.2019 15:43

Mikromir, proszę bardzo:

https://www.google.pl/maps/place/Mangan ... 22.3812318

Z Paleopanagii jest ok 10-kilometrowy podjazd, dość kręty, ale droga jest równa a asfalt dobry. Mo ze w 2-3 miejscach był trochę uszkodzony, ale nic wielkiego, wystarczyło zwolnić do 20km/h na 5 sekund i to wszystko. Ruch zerowy, wydaje mi się, że nawet w sezonie nie jest większy.
Po ok 8 km w lewo odchodzi droga do Torizy (to jest jakaś letniskowa wioseczka ponoć), 2 i pół kilometra dalej jest miejsce zwane Manganiari Spring. Tam jest wygodny parking. Po drodze niby mija się jak ąś wioskę Krioneri, ale tam stoją może ze 3 domy. Można próbować wyżej jechać do schroniska - szutrówka, w miarę równa, przy wyżej zawieszonym samochodzie myślę że bez problemu.
Ta szutrówka jest na tyle szeroka że jak coś to spokojnie można zawrócić i się wycofać.

Co do trafienia do samej Paleopanagii to kluczem jest to żeby nie wjechać na "ekspresówkę" na Spartę.

PS. Polecam kupno mapy Północny Tajget wydawnictwa Anavasi. Ja zamawiałem z Aten razem z innymi mapami, ale widziałem na przykład w sklepie z pamiątkami w Mistrze takie mapy.
Powodzenia.
Darkos
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1480
Dołączył(a): 17.03.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Darkos » 14.06.2019 15:54

-

Super się zapowiada.
Jestem, czytam i patrzę ;)
Pozdrawiam
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108173
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 14.06.2019 16:11

Darkos napisał(a):-

Super się zapowiada.

Relacja raczej zakończona :wink:
Chyba, że będą jakieś suplementy.
Mikromir
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6677
Dołączył(a): 17.03.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Mikromir » 14.06.2019 16:33

Bardzo dziękuję za szczegółowe informacje.
Czy na Twojej mapie widać też jakieś szlaki prowadzące na szczyt od strony Zatoki Meseńskiej?
Krabul
Globtroter
Posty: 47
Dołączył(a): 18.07.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krabul » 14.06.2019 16:52

mapa.jpg


Mogę wysłać zdjęcie pokazujące większy obszar na maila jeśli potrzebujesz.

Hmmm, z tego co widzę - są szlaki wyprowadzające od zachodu na tą przełączkę między Iliasem a tym nienazwanym szczytem na którym byłem. Jak widać można podejść na przełęcz w grani biegnącej z tej nienazwanej góry na Chalasmeno - Kaki Tikla.
Tylko że tak... popatrz na dystans. Pytanie jak daleko autem jesteś w stanie dojechać tą drogą od północnego zachodu (żółta - szutrówka, biała - to już jakaś rzeźnia może być.) A teraz porównaj dystans do moejej drogi - ja ruszałem z punktu gdzie kończy się pomarańczowa droga po prawej. Schronisko to czerwony domek. Czas mapowy od parkingu do szczytu to 4h30. Przewyższenie takie jak na Rysy z Palenicy (choć w poziomie bliżej). To od zachodu może być ciężko to ogarnąć...
Ja poruszam się naprawdę szybko po górach, jestem maratończykiem z rekordem życiowym 3h12 (to tak na marginesie), więc jakąś kondycję mam. Wycieczka z Manganiari tempem mapowym to pewnie ok. 8h. Od zachodu - wygląda na minimum kilkanaście. Nie wspomnę o znakowaniu - poza tym najpopularniejszym szlakiem może pozostawiać baaaardzo dużo do życzenia.

Jeszcze jedno. Widziałem bardzo dokładnie jak wygląda południowa grań Iliasa. Jest ona zaznaczona na mapie małymi czerwonymi kropeczkami. Powiem tak - mam duże górskie doświadczenie, chodzę bardzo dużo po Tatrach, mam zrobiona np. Wielką Koronę Tatr, poruszam się bez asekuracji w terenie do stopnia I UIAA i czuję się komfortowo, ale czy tam bym zszedł.... Hmmmm. No nie wiem... Także tego - te małe kropeczki to raczej nie bardzo.
Następna strona

Powrót do Grecja - Ελλάδα



cron
KrakiZielaki na Peloponezie
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone