napisał(a) Franz » 12.04.2011 15:13
Grań Igieł dostała się we władanie obłoków, które w końcu podniosły się znad morza na tyle, iż dały radę wedrzeć się na szczyty.
Nas jednak nie dosięgły i czuję jak wszystko skwierczy wokół mnie jak w potężnej
mikroweli. Łatwo więc zrozumieć radość, z jaką witam dwa kolejne cieki wodne - ten drugi tworzący nawet mały wodospadzik. Napełniam butelkę pod korek.
Z jednej strony cieszyłbym się, gdyby chmurki przeszły na naszą stronę, tworząc parawan przed nieubłaganym radiatorem, ale z drugiej - pozbawiłoby nas to ładnych widoków. Może więc lepiej, że tylko zaglądają do nas zza skalistych grani. Przecież jakoś damy radę.
Zieleń tu na ogół niska, cienia nie dająca. Z rzadka mijamy uschnięte kikuty większych drzew.
Monte Incudine zostaje coraz bardziej za nami, a my trawersujemy ponad Rau d'Asinao. Znajdujemy się dopiero w połowie trasy, a z powodu potwornego upału nawet ja odczuwam już zmęczenie.
Już wiem, że było błędem przedłużenie trasy, która w założeniu miała nas jedynie zaprowadzić na Igły Bavelli. O ile ją wydłużyłem?.. No cóż - czterokrotnie. Łyso mi teraz...
Tempo wyraźnie nam spada. Z lekkim niepokojem spoglądam na zegarek. Ze znacznie większym - na obniżający się błyskawicznie poziom wody w butelce. Zaczynam ograniczać własne spożycie, zaledwie przytykając szyjkę do wyschniętych warg.
Od tamtego wodospadziku nie było już żadnego cieku wodnego - maleją nadzieje na ponowne uzupełnienie życiodajnego płynu.
Docieramy do nozdrzy Koziołka Matołka. Szlak stopniowo skręca na południowy wschód, później już wyraźnie na wschód.