Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj! [Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Zaczynamy od dziwnego okrągłego budynku, który kiedyś był szpitalem wojskowym, a teraz jest opuszczoną ruiną. Po raz kolejny jestem w ciężkim szoku, że są w Cro takie budynki, ulokowane w pięknych miejscach z widokami i niszczejące
Udajemy się do portu znajdującego się po prawej stronie od miejskiej plaży. Jak tu pusto ! Dziwne jest to miejsce, z jednej strony zagospodarowane, z drugiej wydaje się być zaniedbane. Są tu malutkie plażyczki- zatoczki, które jak się jutro okaże, są całkowicie puste !
Zaczyna się niesamowity spektakl na niebie
Obchodzimy port, tutaj chyba odnawiają części do łodzi…
Spacerkiem kierujemy się do Bratuś. Przy miejskiej plaży jest parking, ale na drodze leży łańcuch, więc podejrzewamy, że w ciągu dnia jest płatny. Okolica wydaje się przyjemna, ale zaskakuje nas ilość ludzi na ulicy Dosłownie tłumy, prawie jak w Makarskiej zmierzają pewnie na kolacje do okolicznych konob. Przez chwilę zastanawiamy się nad jutrzejszym, ostatnim plażowaniem tu, ale jednak myśl o tych tłumach i konieczność płacenie za parking sprawia, że rezygnuję z tego pomysłu.
Znajdujemy sobie ławeczkę przy wodzie i spędzamy ostatni wieczór w Chorwacji podziwiając najpiękniejszy zachód słońca
piekara114 napisał(a):A przypadek ten okrąglak to nie jest dawny szpital dziecięcy połączony z sanatorium? Nawet jakiś program z tego miejsca kiedyś oglądałam....
W końcu, niestety nastał ten okropny, ostatni dzień w Chorwacji Pakujemy się, żegnamy z gospodarzami i ruszamy na ostatnie nasze plażowanie. Ponieważ nie będziemy mieć możliwości skorzystania z prysznica, to na kąpiel musimy wybrać plażę z dostępnymi prysznicami. Odpadają więc niestety jakieś dzikie plażyczki i wybieramy najbliższą nam plażę w Krvavicy, nie miejską, ale tą z wczorajszego wieczoru w porcie. Żeby dobrze zobrazować miejsce wrzucam mapkę.
Są tu malutkie zatoczki i plaża „główna” , prostopadła do plaży miejskiej w Krvavicy. Na tej głównej jest parę osób, jednak dalej dużo mniej, niż na miejskiej. I są potrzebne nam prysznice- 2 kuny za 30 sekund My zajmujemy pierwszą, małą zatoczkę. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Ludzi zero, mamy ciszę i spokój. Do dziś zastanawiam się dlaczego ludzie mając to miejsce pod nosem, decydują się tłoczyć na głównej plaży. Może woda nie jest idealnej przejrzystości, jednak jest tu o wiele przyjemniej, niż 2 dni wcześniej na miejskiej plaży.
Tutaj widać jakie tłumy ;)
Plaża "główna" w porcie
Po 13 czas się zbierać, chcę przecież jeszcze zaglądnąć do Szybenika ! Jedziemy do niego Jadranką, nie ma sensu pchać się na autostradę, poza tym muszę nacieszyć się widokiem morza. Młodzi nie marudzą, że się nudzą, ponieważ już tradycyjnie kupili sobie za swoje pieniądze chorwackie lego
W okolicach Primosten widzę pagórek z pomnikiem, postanawiamy tam wjechać, nie znałam tego miejsca, ale przypominam sobie, że już gdzieś widziałam ten pomnik przedstawiający Matkę Boską Loretańską. Chłopaki zostają przy aucie, które nie chce wjechać na samą górę, a ja robię szybką przechadzkę na szczyt. Widoki na Primosten i w drugą stronę na wzgórza w okolicach Rogoźnicy robią wrażenie.
Ale czas się zbierać jeśli chcemy cokolwiek zobaczyć w Szybeniku
CROberto napisał(a): Wrócę do pisania,gdy zdobędę nowe landy.... Ostatnie trzy lata, to Peljesac w tym samym domku... a relacja z półwyspu już była... Pozdrav R.
Oj tam zawsze widzi się coś nowego... A pomijając same miejsca, to Twój styl, jak Ci już chyba kiedyś pisałam, to jakby się czytało dobrą ksiażkę Uśmiechnę się kiedyś do Ciebie jeśli się zdecydujemy na Peljesac... Swoją drogą ostatnio jakoś bardzo ciepło myślą ol Trpanj, chociaż byliśmy tam całe 5 minut
Szybenik zaczynamy zwiedzać od twierdzy Barona. Kupujemy bilet, który upoważnia też do wejścia na twierdzę św. Michała. Bardzo podobają mi się widoki, z jednej strony na stare miasto, z drugiej na nowoczesne osiedla.
Idziemy dalej w kierunku Twierdzy św. Jana, która jest niedostępna do zwiedzania, ale widoki są ekstra. Ostatnio oglądałam szybenicki odcinek Davida w Europie, i to w tym miejscu David przygotowywał swoje mule Polecam oglądnąć
Schodzimy do auta i postanawiamy przeparkować je na darmowy parking koło basenu i stamtąd udać się na twierdzę św. Michała. Jednokierunkowe uliczki w Szybeniku są tak wąskie, że prawie dotykamy ścian
Ruszamy ścieżkami między domami, jest coś dla Alka
i jest coś dla mnie magiczne podwórka do podziwiania i wyobrażania sobie życia tam...
Na ten widok czekałam….
Z małym wysiłkiem, już dość głodni wspinamy się na ostatnią z twierdz
Jak to zwykle z młodymi, szybki obchód i idziemy dalej... Wymyśliłam sobie wcześniej, że zjemy w polecanej konobie Simun. Jest do niej kawałek drogi, a ponieważ jesteśmy już bardzo głodni to po Starym Mieście dosłownie przelatujemy, nie zatrzymując się nigdzie Łudzę się, że jeszcze może na powrocie zagłębimy się w uliczki, co oczywiście później się nie udaje
Bardzo czuję niedosyt Szybenika i chcę tam wrócić. Był plan w tym roku wpaść ponownie na powrocie, ale ponieważ przypadkiem trafiłam na nocleg z mega widokiem na Sarajewo, to miasto będzie musiało poczekać na kolejny raz
Po drodze do Simun trafiamy na fontannę z żółwiami. Młodzi jednak nie są szczególnie zainteresowani…
Chwilę później docieramy do bufetu, na zewnątrz wszystko zajęte, w środku mega zaduch i gorąc, ale nie mamy wyjścia, rozsiadamy się w środku i składamy zamówienie. W międzyczasie na szczęście zwalnia się stolik na polu- jestem z Podkarpacia, u nas wychodzi się na pole , więc z ulgą przenosimy się. Podoba mi się, że jest możliwość wybrania porcji mini. Zamawiamy spaghetti i cevapy dla młodych, a dla nas kalmarki, czarne risotto i pasticadę z gnocchi. O jedno danie za dużo, ale jestem pazerna i mam ochotę spróbować na koniec wszystkiego
Pan niestety myli zamówienie i cevapy dostajemy w normalniej wielkości, oczywiście nie jesteśmy w stanie wszystkiego zjeść. Co mi się też nie podoba, na końcu okazuje się, że do rachunku został doliczony chleb, którego nie zamawialiśmy, i którego prawie nie tknęliśmy, jednak trzeba było zapłacić za 4 porcję kruha. Wcześniej się z tym nigdzie nie spotkałam, dlatego bardzo mi się to nie podoba, tym bardziej, że kelner pomimo pomyki z jego strony przy zamówieniu cevapów liczy nam oczywiście za dużą porcję
Co do dań to : spaghetti młody zjada, ja osobiście robię dużo lepsze, cevapy jak to cevapy, kalmarki raczej ok., crno risotto jemy dopiero 2 raz, ale nie można go w żadnym stopniu równać do tego na Korculi, a pasticada to dla mnie zwykły kawałek mięsa z sosem gulaszowym, wydaję mi się, że jest to jednak wieprzowina nie wołowina, ale mogę się mylić Także na tani obiad można się wybrać, ale beż żadnego łał Kartą płacić się nie da, więc Rafał musi zrobić szybką rundkę do bankomatu
Dochodzi 20, jesteśmy objedzeni i czeka nas około dwukilometrowy spacer do auta. Nikt już nie ma ochoty i sił na zwiedzanie wieczornego miasta niestety udajemy się prosto do auta po drodzę podziwiając zachód słońca...
Po zatankowaniu auta ok. godziny 21 wjeżdżamy z Szybenika na autostradę i już beż żadnych dłuższych postojów po 13,5 h drogi meldujemy się kolejnego dnia w domu.
Te wakacje były naszymi najdłuższymi w Cro… Od wyjazdu z domu do powrotu minęło 19 dni, nie powiem żebym tęskniła za domem, ale pierwszy raz nie czułam (aż tak dużego) żalu opuszczając Chorwację…
Przejechaliśmy 4518 km, z czego na Korculi 814 km, a na Hvarze 562.
Wakacje kosztowały nas 10100 zł z czego: - 16 noclegów- 3640 zł - paliwo – 1390 zł - trochę gazu i benzyny zostało - autostrada plus prom na 2 wyspy – 653 zł - ubezpieczenie i winieta na Węgry - 397 zł - wszelkie zakupy w PL- 420 zł - RESZTA WYDATKÓW W CRO ( 9 razy konoby ) – 3600 zł
To były cudowne wakacje, poznaliśmy nowe miejsca i wróciliśmy do Hvar, w którym czuję się jak w domu Cieszę się, że mogłam tam być…
Jeszcze nasz filmik z tego rocznych wakacji, jak zwykle kręcony do dupy- nie mogę się odzwyczaić z kręcenia w pionie
Dla posiadaczy instagrama nasze krótkie urywki wakacji