Relacji część pierwsza - fotek mamy mnóstwo, ale na razie musimy się zorientować jak je umieścić.
1. Skład ekipy: ja (kierownik wycieczki), koleżanka małżonka (siła rozsądku i racjonalności) oraz Junior - dziecię niewinne lat 17 i zaledwie 192 cm wzrostu.
2. Poszukiwania i decyzje
3 marca, środa, godz. 21.17
Zapada decyzja - w tym roku nie ryzykujemy. Po 11,5 miesiącach szarugi, deszczu i ogólnej zgnilizny jedziemy gdzieś, gdzie jest ciepło. Patrzymy za okno i to, co widzimy, coraz bardziej utwierdza nas w przekonaniu, że trzeba się gdzieś wygrzać
Starzy globtroterzy twierdzą, że Włochy są OK, Hiszpania tez może być, Grecja jest ekstra, ale my nie znamy niestety niemieckiego, więc możemy się czuć nieswojo, ale Chorwacja ogólnie rulez!
Po dłuższych konsultacjach ze "wszystkimi krewnymi i znajomymi królika"; wybór pada na Chorwację, ponieważ na Władysławowo nas nie stać.
No fajnie, ale to jednak jest spory kraj, odległość niebagatelna, a i regiony tez się od siebie różnią. Przechodzimy do planowania szczegółowego. Mapy konwencjonalne, google.maps.com, kalkulator, przewodniki turystyczne, opinie znajomych, no i " last but not least", znalezione przypadkiem
http://cro.pl/forum/. Od tej chwili forum staje się dla nas najbardziej wiarygodnym źródłem informacji.
Uwaga! Wcale się tu nie podlizuję starym wyjadaczom forumowym - po prostu tak było!
4 marca, czwartek., godz. 19.32
Od tego momentu zaczyna się ostra walka - czyli - wybór miejsca docelowego. Oczywiście cała nasza trójka teoretyzuje bo żadne z nas w CRO nie było, więc przerzucamy się argumentami wyssanymi z palca.
Pierwszy - naturalny wybór to Istria. Dlaczego? Ano dlatego, że "tam zawsze Polacy jeździli", no i dlatego, że najbliżej. No dobra, mamy jakiś punkt wyjścia. Ale po dokładnym obejrzeniu w necie tej niewątpliwie uroczej krainy, koleżanka małżonka zaczyna kręcić nosem, że "tak daleko na północy to pewnie będzie zimno". (Uwaga dla niezorientowanych - "zimno" oznacza temperaturę w cieniu poniżej 30 stopni.) Sprawdzamy - rzeczywiście - wieczorem w licu temperatura może spaść poniżej 30 stopni' czyli zimno i wyżej wymieniona Pani będzie musiała nosić polar
.
Wobec tego - na południe. I tutaj zadziałał trochę przypadek. Oglądamy kilkaset zdjęć od znajomych, którzy w zeszłym roku byli na Korculi. Foty wyglądają niewiarygodnie pięknie, ale oczywiście bierzemy poprawkę wiadomo: filtr polaryzacyjny, Photoshop i te rzeczy.... Wiadomo - takich kolorów przecież nie ma. Ale i tak wygląda nieźle. W najgorszym razie rzeczywistość zweryfikuje te rajskie, sielankowe widoczki.
Kolejny etap - wyznaczanie kryteriów konkretnego miejsca. Założenia techniczne:
1.Ma być ciepło (znaczy - cieplej niż na Istrii)
2.Ma być spokój - w skrócie - totalna wiocha
3.W promieniu 10 km nie ma prawa być żadnej dyskoteki
4.Ma być plaża w zasięgu spaceru piechotką
5.Ma nie być tłumu
6.Ma być możliwie mało Niemców
7.Ma nie być: motorówek, skuterów wodnych i niczego, co ryczy silnikiem
8.Na plaży ma nie być betonu.
9.Będziemy leżeć, pławić się w morzu i w czasie tego pierwszego pobytu - nie planujemy zbyt intensywnego zwiedzania.
Ogólnie - jedziemy uprawiać totalne lenistwo - jak mawia Junior "Lenistwo, kurs drugiego stopnia, dla zaawansowanych".
Oczywiście, w praniu okazuje się, że spełnienie tych kryteriów nie jest łatwe. No, ale w końcu to dopiero marzec, mamy kupę czasu (wkrótce okazuję się, że to zasadniczy błąd w myśleniu). No to oglądamy sobie różne miejsca, uśmiechając się ironicznie na widok lazurowej wody na fotkach - przecież powszechnie wiadomo, że takiej wody w naturze nie ma - kogo oni chcą nabrać?
Punkt pierwszy - Korcula zostaje zatwierdzona jako cel ogólny, teraz macanka w poszukiwaniu szczegółów. Po kilku dniach decydujemy się ostatecznie na Zavalaticę.
A dlaczego? A dlatego, że:
Totalne zadupie, z daleka od ośrodków turystycznych, zero dyskotek, zero "atrakcji" typowych dla turystycznych kombinatów ( w sumie brak JAKICHKOLWIEK atrakcji typowo turystycznych), cisza, spokój, tanie wino, mało Niemców (bo tak, żeby w ogóle ich nie było, to raczej niewykonalne jest),.
3. Przygotowania
Po wyborze miejsca, ciąg dalszy wydaje się prosty. Nie znając chorwackich realiów, przyjmujemy jako standard to, co oferują nam tubylcy w polskich górach lub nad morzem. Ten standard to: malutki pokoik, czasem w ramach szaleństwa z łazienką i w zasadzie już. Aneks kuchenny zakrawa na pałacowy przepych.
Po wysłaniu zaledwie 52 maili okazuje się, że chorwackie "apartman" to coś zupełnie innego niż polskie "kwatery prywatne". Za naprawdę rozsądną kwotę dostajemy: 2 sypialnie, salon połączony z dużą, wygodna i świetnie wyposażoną kuchnią, naprawdę spora łazienkę i wielki taras z widokiem na "more". O drobiazgach typu TV Sat czy klima nawet nie wspominam bo to przecież standard. Problem polega tylko na tym, że ogromna większość już dawno zajęta. Szok! W marcu ????? Gospodarze wydają się sympatyczni (sądząc z maili oczywiście, więc raczej nie ma się co długo namyślać, prosimy tylko o parę zdjęć "real photo" z ich domku oraz z okolicy, ze szczególnym uwzględnieniem plaży. Fotki przychodzą następnego dnia. Apartment wygląda imponująco, bierzemy poprawkę na umiejętne, marketingowe kadrowanie i akceptujemy. Widoczek z tarasu wygląda zbyt sielankowo, żeby mógł być prawdziwy, podobnie jak zdjęcie zatoczki Zitna z plażą, no ale podkręcanie fotek możemy im darować - wiadomo - reklama dźwignią handlu. Jeżeli rzeczywistość jest w 70% taka jak na fotkach to jest OK.
Dobra - termin - jest, kwatera - jest, zaliczka - wysłana. Trasa ( na mapie) dość prosta - "się dojedzie&" samochodem, promy też przecież "jakoś" muszą kursować. Co prawda dosyć daleko, ale to nic, jakiś nocleg po drodze "się znajdzie".
Przełom marca i kwietnia 2010
Zaczynamy czytać ciekawostki w necie, oglądamy coraz więcej zdjęć i coraz bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że Korcula to dobry wybór. Od tego momentu, w błogiej nieświadomości gromadzimy zapasy, z lekka pakujemy bagaże, dokupujemy ciuchy (znaczy - nie wszyscy, ale tak to ładniej brzmi), upewniamy się, które tubylcze piwo jest najlepsze (też w zasadzie nie wszystkich z nas to interesuje), studiujemy rozmówki i dziwimy się, jak bardzo nasze języki są do siebie podobne (później zdziwimy się jeszcze bardziej).
Wyjazd zaplanowany na połowę lipca, czekamy, z dnia na dzień co raz bardziej niecierpliwie. W międzyczasie zarażamy chorwackim bakcylem znajomych. Udaje się załatwić kwaterę w tym samym domu(bo nasi chorwaccy gospodarze okazują się bardzo miłymi ludźmi,zresztą przyszłość pokaże,jacy są super).
Niestety, na tydzień przed wyjazdem wszystko zaczyna się walić i cały wyjazd staje pod dużym znakiem zapytania. Okazało się, że ...
... CDN.