A wiec po długim oczekiwaniu nadszedł ten dzień...sobota rano...bagaże wpakowane do autobusu, miejsca pozajmowane i jedziemy. Ponieważ jechaliśmy na zorganizowany wypoczynek-LUX autokarem:)to nad drogą nie będziemy się rozwodzić, ale muszę powiedzieć, że nawet sprawnie to szło, mimo przekrętu z kierowcami:( (wiadomo droga autokarem jest dość długa a kierowcy mają organiczenia).
Około 23:00 przekroczyliśmy granicę węgiersko-chorwacką. O dziwo, znów Chorwacja powitała nas deszczem, a właściwie burzą. Pisze, że znów, bo w roku ubiegłym było tak samo. No, ale jedziemy dalej. Początkowo mieliśmy jechać do Drevnika, a stamtąd promem, ale ponieważ oddali jakiś odcinek autostrady to jechaliśmy busem aż do Orebica. I to się ani Suńcu, ani jej Misiowi nie podobało. Jak się płynie promem to nie kołysze, są pięknie widoki, delikatny wiaterek, a w busie ciasno, szczególnie mojemu Misiowi(i w tym roku Suńce po raz kolejny usłyszało, że następnym razem polecimy, już nigdy autokarem) i ta cholerna klima. No, ale cóż...to nie zależało od nas.
Najgorszy odcinek dla Suńca to był Półwysep Peljesacz. Na tej drodze, kierowca musi pokazać swoje umiejętności. Nasz widocznie takie posiadał, bo pędził tam po tych zakrętach nieźle. Co chwile gaz, hamulec, to znów gaz i znów hamulec. Po co się tak śpieszył nie wiemy, bo i tak nam prom uciekł.No, ale o samym tym półwyspie-faktycznie widoki są piękne, te przepaście. Wrażenia bezcenne. Niektórzy, aż nie chcieli na to patrzeć, a niektórzy wręcz przeciwnie, jechali z twarzami przyklejonymi do szyby i podziwiali piękne widoki. I wystąpił syndrom azjatyckich turystów, czyli aparaty poszły w ruch i było ino słychać cykanie fotek i oślepiający błysk lamp. Najlepsze było jak musieliśmy się minąć z innym autobusem i tamten zjechał nad sama krawędź drogi a my pod same skały. Obstawiam ze pasażerowie tamtego drugiego autobusu mieli bezcenne widoki i wrażenia stając nad samą przepaścią. Suńce to nie mogło patrzeć na to wszystko i jechało z zamkniętymi oczkami a Miś.....to twardy chopcyk.
Gaz, hamulec, gaz, hamulec...Suńce w pewnym momencie otworzyło oczy i akurat mijaliśmy się z autem i jak Suńce szybko otworzyło oczy to w tym momencie tak szybko je zamknęło. Niestety zamknięcie ich nic nie pomogło, bo Suńce nadal miało przed oczami przepaść niezabezpieczoną barierkami i ten samochód zepchnięty przez nasz autokar do samej krawędzi. Brrrrrr
Gaz, hamulec, gaz, hamulec....- kiedy to się skończy??
Daleko jeszcze??
Suńcu jest coraz bardziej niedobrze.
Gaz, hamulec, gaz, hamulec.....-ratunku, jak już nie dam rady.
Później znów gaz.....hamulec.....gaz....hamulec, niektórzy, niestety zamiast podziwiać widoki za oknem zaglądali do woreczków (wiadomo chyba o co chodzi(Suńce dało radę:)).
Suńce i Miś byli już zmęczeni tą podróżą, dlatego mały drobiazg ich pokłócił.
Kiedy autokar zatrzymał się w kolejce na prom Suńce było pierwszą osobą, która z niego wysiadła. Dużo by nie brakowało a padłoby na kolana i wołało- przeżyłam, przeżyłam:) Orebic powitał nas piękna słoneczną pogoda.
Razem z Misiem przesiedzieliśmy na murku z 1h w ogóle się do siebie nie odzywając(nieźle się ten urlop zaczął). Suńce musiało dojść do siebie. Na szczęście widok turkusowego morza, delikatny wiaterek, śpiew cykad i cień od drzewek piniowych podziałały jak lekarstwo.
Suńce czuło się coraz lepiej dlatego aparat poszedł w ruch. Niestety nie zostało już dużo czasu do odpłynięcia promu, dlatego fotek jest kilka. A Miś był tak obrażony na Suńce, że nie chciał, ani pozować ani Suńcu zrobić zdjęcie. Niedobry Miś, niedobry...
Do hotelu dotarliśmy około 11:00(po 24h jazdy).
Tu może coś o samym hotelu. Jego nazwa to Bon Repos. Jest położony niedaleko portu gdzie przypływa prom, a także niedaleko stoczni(Suńce ma wrażliw słuch więc trochę ją słyszało rano, ale Miś spał jak zabity). Sam hotel jest dosyć przyjemny. Składa się z paru budynków o różnych poziomach komfortu. Pokoje skromne, ale kto tam będzie siedział. Mówiąc dalej o hotelu, to jest tam basenik. Otwarty chyba od 8 do 19:30. Nie za duży, ale jednak zawsze cos, leżaczki dla gości hotelu są na miejscu, ale nie można ich wynosić na plaże.
Do pokoju można było wejść od 14, więc krótkie oprowadzenie po ośrodku i w ruch poszły przygotowane kostiumy, olejek i ręcznik i biegiem na plaże. Szkoda, że nie pomyśleliśmy o zostawieniu butów do wody gdzieś na wierzchu, bo mieliśmy mały problem z wejściem do Naszego Kochanego Adriatyku, ale wola popływania była silniejsza.
Plaża przy hotelu była.....powiedzmy nie za ładna jak na chorwackie możliwości. Woda była oczywiście przejrzysta, ale nie miała tego bajecznego koloru. Suńce i Miś wiedzieli o tym przed wyjazdem (dzięki forum), dlatego nie narzekali tylko czym prędzej poszli popływać.
Trudno mam było wejść do tego morza, bo poszliśmy na skałki, gdzie było mniej ludzi, ale za to brak miejsca leżącego i strome zejście po głazach. Mimo to było cudnie....Woda ciepła a jednak dawała orzeźwienie <buja w obłokach> Tego potrzebowaliśmy.
Po krótkim zamieszaniu z kluczami(trwało godzinę), dotarliśmy do pokoju. Pokój był ok., wprawdzie panował straszny zaduch, ale otwarcie balkonu rozwiązało problem. W gorszym stanie była łazienka, ale postanowiliśmy nie rozmyślać o niej, aby nie popsuć sobie urlopu pierwszego dnia. Właściwie zastrzeżenia mieliśmy tylko do prysznica, ale Suńce i Miś stwierdzili, że olewamy sprawę. Rozpakowanie, prysznic i spacer do Korculi.
Oczywiście piechtolotem. Taki spacer trwa ok. 30 min. Tak na marginesie ani razu nie popłynęliśmy do miasta taxi boat (5 min-10 kuna od osoby w jedną stronę).
Pierwsza wizyta w mieście i zamiast oglądać zabytki i budowle miasta to Suńce i Mis oglądali się za jakąś pizzeria. Mówcie co chcecie, ale Chorwaci znają się na robieniu pysznej pizzy, nam to leciała ślinka przez ok.11 miesięcy na nią, ten ser......dużo i pyszny <cieknie ślinka>.