Dzień 4
Po wczorajszym "spacerku" potrzebowaliśmy dziś troszkę poleniuchować, aby zregenerować siły. Dlatego po śniadanku udaliśmy się, z pełnym ekwipunkiem, do miasta na bus do Vela Luki.
Tak, tak- dziś będziemy odpoczywać w raju.
Jakie było nasze zdziwienie, gdy wsiadając do busa, spotkaliśmy parę, która wracała wczoraj z nami z Pupnat.
Miłe uśmiechy, good morning - oni też nas poznali.
Po drodze do Vela Luki minęliśmy Pupnatską Lukę i drogowskaz, że z Pupnat to jedyne 165 min!! Prawie 3h!! i to z górki!!! Jak dobrze, że Suńcu nie przyszło do głowy podreptać tam na piechotę. Aż nie chcę myśleć, co by było gdyby....
W Vela Luce wysiadamy trochę za wcześnie, dlatego musieliśmy przejść, a raczej przebiec, cały port. Nasi znajomi wysiadają razem z nami i razem załapujemy się na ostatni stateczek płynący na Proizd.
Proizd to raj na ziemi. Turkusowo- niebiesko- zielone morze, białe kamyczki....tego nie da się opisać.
Rejs mija spokojnie, morze jest mało wzburzone, ale kapitanowie bardzo rygorystycznie przestrzegają przepisów dotyczących zachowania podczas płynięcia. Z reszta o tej dokładności się dopiero mieliśmy przekonać. Przypływamy do promenady. Wysiadamy i myślimy- gdzie tu iść teraz na tą plaże?? Ale idziemy za wszystkimi. Ścieżka prowadzi obok konoby a później przez mały lasek. Dochodzimy do skrzyżowania ścieżek. Na drzewie wiszą 3 drogowskazy, prowadzące na różne plaże. My udaliśmy się na Veli Bili Bok.
Sama plaża i woda to naprawdę raj. Dobrym pomysłem było wzięcie ze sobą parasola, bo nawet nie ma co marzyć o skrawku cienia. Z upływem czasu ludzi zaczyna przybywać, dochodzimy z Miśkiem do wniosku, ze pewnie przenoszą się z pozostałych plaż. Pluskamy się w wodzie, odpoczywamy, ale niestety, czas leci nieubłaganie. Ponieważ ostatni bus do Korculi odjeżdża o 18:30, musimy odpłynąć pierwszą łódką o 17:00. O 16 nastawiamy budzik na 16:30 i mykamy pocykać fotki, bo troszkę puściej się zrobiło. Większa połowa ludzi się zmyła, wiec szkoda było nie wykorzystać takiej okazji. Pstrykamy i pstrykamy.
Niestety bateryjka się wyczerpała, trudno, trzeba się przejść do plecaka po naładowaną. Jeszcze tylko rzut oka na zegarek... o ...oł...16:35. Suńce zawołało Miśka, szybkie pakowanie i ruszamy na statek.
Spokojnie dochodzimy do przystani. Stateczek jeszcze stoi i powoli ludzie zaczynają wsiadać. Kiedy my chcemy wejść na pokład kapitan zaczyna machać rękami, że mamy nie wchodzić!!
Łamaną angielszczyzną tłumaczy, że jest już komplet.
Suńce nie wierzy w to co słyszy.
- Jaki komplet??- pyta.
I tłumaczy kapitanowi, że mamy ostatni bus do Korculi o 18:30 i że musimy płynąć tym statkiem, teraz!!
Kapitan nic nie kuma.
No to Suńce jeszcze raz- że ostatni bus do Korculi jest o 18:30 i że musimy teraz płynąć.
Na co kapitan- że jeżeli chcemy zdążyć na ten bus to musimy płynąć teraz.
Suńce ucieszone, ze kapitan zrozumiał, zaczyna się pakować na łódkę i ma nadzieje, że Misiek trzyma się blisko i że też się wciśnie. (Kątem oka na łódce zauważamy naszych znajomych).
Ale nic z tego.
-No, no, enought people- mówi kapitan i przytrzymuje Śuńce.
- We must go now!! - Suńce podnosi głos.
Kapitan rozkłada ręce a łódka odpływa.
Suńce patrzy na zegarek, jest 16:50.
- Super i co teraz?? - Suńce pyta Miśka.
-Mówiłem, żeby iść wcześniej, mówiłem- Misiek nie odpuścił sobie, musiał to podkreślić, musiał.
-Jakie wcześniej? Jesteśmy 10 min przed odpłynięciem- odpiera zarzuty Suńce.
-Widziałaś jak się pusto zrobiło na plaży, trzeba się było zebrać a nie zdjęcia robić- mówi Miś.
-Spędziliśmy ty tylko 5h i mieliśmy jeszcze o 1h skrócić ten czas?? - Suńce dalej swoje.
Po małej wymianie zdań stoimy na nadbrzeżu i milczymy.
-Nic nie wskóramy, chodźmy tam do cienia- sugeruje Suńce.
- To co, będziemy łapać stopa?? - Suńce szuka rozwiązania, a Misiek milczy.
Suńce wie, że mówił, aby wyjść wcześniej, ale przecież nie spóźniliśmy się. Byliśmy 10 min przed czasem.
Na przystań przychodzą kolejne osoby i szukają stateczku. Słyszymy jak kolejne osoby rozmawiają z kapitanem, tłumacząc mu, ze jak to, jest przed 17 a stateczku już nie ma, że oni też się spieszą na ten sam bus co my. Widać ze kapitan (z wyglądu jak stary wilk morski) myśli, coś tam uzgadnia i kieruje się w naszą stronę.
-Hi- krzyczy zbliżając się do nas.
-Wrrr- odpowiada Suńce.
-Jeśli popłyniecie o 18, to mój syn zawiezie was do Korculi- oznajmia i wskazuje faceta w czerwonym podkoszulku. Ale musimy się szybko zdecydować, bo są inni chętni na nasze miejsca. Z uśmiechami na twarzy zgadzamy się i bardzo dziękujemy kapitanowi. Okazuje się, że z nami pojedzie jeszcze jedna para, chyba z Włoch. Pozdrowionka dla nich
Reszta niestety musi sobie jakoś inaczej poradzić i odchodzą z kwitkiem. Humor nam wraca. Mamy jeszcze godzinkę, więc Suńce idzie popływać. Widząc ten bajeczny lazur wody nie potrafię sobie tego odmówić, a poza tym, jest gorąco i potrzebuję się schłodzić.
Mając nauczkę i widząc ze ludzie powoli zaczynając wchodzić na stateczek my też zbieramy nasz ekwipunek i usadawiamy się na łodzi. Jest 17:30.
- Super, półgodziny na bujającej łodzi- mówi pod noskiem Suńce.
Dla Suńca to kara, ale choćby nie wiem jak mi było niedobrze, to nie zejdę z pokładu.
Wybiła 18- odpływamy.
Część ludzi znów się nie zmieściła i muszą czekać na statek o 19.
Ciekawe, co zrobią ci, co się nie zmieszczą na ten płynący o 19??
Płynęliśmy nerwowo zerkając na zegarek, bo prędkość była dosyć duża i była szansa że zdarzymy na tego ostatniego busa. Gdybyśmy nie podpłynęli pod hotel Arkada (czy Adria), to byśmy zdążyli na niego, a tak, w momencie cumowania widzieliśmy jak odjeżdża.
Tak nie wiele nam zabrakło!!
Niedaleko stał drugi autobus i para, która miała z nami wracać zaczęła biec w jego kierunku. No to my za nimi. I w ten sposób straciliśmy z oczu faceta w czerwonym podkoszulku.
No to teraz się załatwiliśmy- stwierdzamy.
Po co żeśmy biegli, skoro widzieliśmy jak ten bus odjeżdża?? Po co??
Teraz albo zostajemy tu na noc albo łapiemy stopa - rozmawiamy w czwórkę.
Wiemy ze czterem osobom będzie trudno złapać stopa, ale nie tracimy nadziei.
Podzieliliśmy się, że jedni poszukają faceta w czerwonym podkoszulku a drudzy pójdą do centrum informacji turystycznej po jakąś poradę, czy można się dostać jakoś do Korculi.
Suńce i Miś wypatrują czerwonej koszulki.
Nagle patrzymy, a facet w czerwonym podkoszulku przejeżdża koło nas.....machamy, ale on nas nie zauważył.....i pojechał sobie.
Głęboki oddech.
No to dziś spędzimy romantyczną noc pod gołym niebem, nad brzegiem morza- uśmiechamy się do siebie z Misiem. W końcu, jesteśmy na wakacjach, sami,ale zamiast się cieszyć z takiej możliwości, to nam się ten pomysł jakoś nie podoba.
Nagle Misiek wybiega na ulice, przed maskę samochodu, w którym.......siedzi facet w czerwonym podkoszulku. Suńce woła naszych towarzyszy a Misiek już coś tam dyskutuje z naszym wybawicielem. Pakujemy się do auta i ruszamy do naszej kochanej Korculi. Wszyscy jesteśmy zgodni, aby się złożyć na paliwo, aby chociaż ten sposób okazać jak ogromnie jesteśmy wdzięczni. Podroż mija spokojnie. Przyjechaliśmy do Korculi, żegnamy się, życząc sobie miłego pobytu, ale już bez takich przygód. Może im chociaż się to spełniło... my z Miśkiem udaliśmy się do hotelu na kolacje, gdyż oboje już zgłodnieliśmy przy takich przygodach.