„Są dwa sposoby na to, żeby znaleźć się na wierzchołku dębu. Jeden, to usiąść na żołędziu i czekać...
Drugi, to wspiąć się na drzewo”
Hmm kiedy ja czekać nie znoszę, ale no właśnie, czyż nie trzeba siedzieć na tym żołędziu i czekać na te upragnione kilka dni w Chorwacji cały rok ? Niestety nie zawsze pomimo chęci można wejść od razu na czubek, zatem trzeba czekać a potem trzeba się pogodzić z powrotem do szarej codzienności a mimo to warto i tego co zostało w sercu i pamięci nikt nam już nie odbierze.
I taki właśnie moment jest teraz kiedy wróciliśmy w sobotę z Korculi …
Witam Was
i zapraszam na wycieczkę po „oklepanej”, zjechanej wzdłuż i wszerz wyspie… ale co tam …może jeszcze komuś się zechce poczytać moje wypociny …
Będzie to już moja trzecia relacja na Forum, po dwóch poprzednich tj.:
2012 - Brela
2013 – Hvar – Ivan Dolac
Niestety serwis imageshack postanowił wykasować wszystkie zdjęcia na darmowych kontach, w związku z tym w powyższych relacjach nie ma już fotek a ja nie mam siły i czasu tego odtwarzać.
Wracając wspomnieniami do zeszłego roku, kiedy pod koniec czerwca wróciliśmy z Hvaru i pomyślałem ile jeszcze trzeba czasu, aby doczekać aż do następnego urlopu, to pomyślałem wtedy, że chyba się rozpłaczę .
Miałem bardzo silną depresję popowrotową, tym bardziej, że my już po wakacjach a tu co chwila ktoś ze znajomych wyjeżdża na urlop, lato pełną gębą a tu trzeba się kisić w offisie. Mój stopień rozpaczy był tak duży, że po głowie kołatała się myśl – a może by tak jeszcze raz pojechać do Cro we wrześniu?
Górę wzięły jednak racjonalne przesłanki, jakoś się otrząsnąłem z szoku pourlopwego, napisałem relację z pobytu w Ivan Dolac, ciężko popracowałem w biurze i w międzyczasie zacząłem się interesować następnym celem wakacyjnych wojaży.
No i tak nie wiedziałem czy za rok znowu Chorwacja czy może dla odmiany np. Grecja albo coś innego samolotem .
Przecież na Chorwacji świat się nie kończy a z drugiej strony, to co mi potrzebne do szczęścia to jedynie spokój, czysta woda, słońce, trochę ciepła, ale nie wykańczający skwar i tyle. Dużo ? Chyba nie. W zasadzie nic więcej, tylko tyle i aż tyle…
Chwila namysłu i wszystkie te kryteria wydają się być dla mnie spełnione w Chorwacji, bo nie chcieliśmy wylądować gdzieś na zatłoczonej plaży gdzie stoi hotel przy hotelu itp. typu Złote Piaski czy inne zatłoczone kurorty. Nie, to stanowczo odpada, a np. Tajlandia czy Kuba trochę pewnie za drogo by wyszło, ale może się mylę. Kiedyś rozpatrzę taką opcję.
No i dodatkowo jazda samochodem do Chorwacji, to dla mnie ważna część wakacji… ja uwielbiam jeździć a już droga „tam” to dla mnie niesamowite przeżycie emocjonalne. I chociaż odległość troszkę przeraża (z każdym rokiem dalej na południe, ale i odległość mniej przerażająca), to jednak jest superowo, szczególnie drugiego dnia podróży, kiedy krajobraz za oknem robi się coraz ładniejszy, dalmatyński.
Zatem znowu wbijam sobie do głowy target Chorwacja, zagajam nieśmiało małżonkę (chyba we wrześniu), co do planów wakacyjnych na przyszły rok, że trzeba pomyśleć, że trzeba urlop zaplanować w pracy i proponuję nieśmiało Chorwację, spodziewając się zarazem odmowy z argumentami, że znowu „tam”, że to już nudne, ale o dziwo żona nawet nie protestuje, bez zająknięcia wyraża zgodę mówiąc „yhmmm”, co oznacza pełną akceptację, nawet nie pyta dokąd, więc jest znakomicie.
Zacieram po kryjomu ręce i przystępuję do wdrożenia w życie mojego niecnego i podstępnego planu urlopu w Cro, tylko gdzie ? No właśnie ? Sprawa się upraszcza, bo jak wiadomo jak już człowiek zasmakował wyspy to o lądzie już potem nie myśli i powiem z całym przekonaniem, że o ile kiedyś wydawało mi się to nawet nieco głupie, to coś w tym naprawdę jest, drąży człowieka jak zaraza od środka … wyspa, tylko wyspa … (lub Peljesac oczywiście ) zatem powstaje „Projekt Korcula 2014”.
Co prawda wstępnie padło na tajemniczy Vis, który codziennie obserwowałem będąc na Hvarze, tym bardziej, że poznany tam rodak, mieszkający w tym samym domu co my, bardzo zachwalał Vis i zaszczepił mi bakcyla na to miejsce … więc po powrocie odgrzebałem kilka (nie ma ich niestety za wiele) relacji na Forum, powędrowałem również razem z Marsallahem po Visie w jego wspaniałej relacji i zacząłem oglądać w necie kwaterki itp. czyli standard.
I pomimo tych wstępnych aktywności cały czas tak jakoś nie wiem czemu, ale nie byłem przekonany do końca jeśli chodzi o wyjazd na tą wyspę. W przypadku Hvaru, planując wakacje wiedziałem, że to jest to, właśnie tam i nic innego nie wchodziło w grę a tu ciągle jakaś taka niepewność, brak całkowitego przekonania że to ma być Vis 2014. Może jeszcze nie dojrzałem, że już za rok właśnie tam, na tą tajemniczą, spowitą we mgle wyspę ? Nie wiem, ale jakoś takie wewnętrzne odczucie, że TAM dla mnie jeszcze za wcześnie… no i tak też się stało. Vis musi jeszcze poczekać.
I tak trochę chyba przypadkiem przy okazji wpadłem na Forum na już nie pamiętam czyją ciekawą relację i super fotki z Korculi i tak się stało, że cała wiedza i materiały jakie dotychczas zgromadziłem na temat Vis, powędrowały do osobnego folderu „na zaś”.
A do Korculi przekonały mnie informacje o pięknych plażach i urokliwych zatoczkach. Jak może pamiętacie nie jesteśmy miłośnikami zwiedzania miast, zatem piękne starówki i restauracje nie są nam potrzebne do szczęścia, czyli nic się nie zmieniło w naszym podejściu do życia… wolimy spokój i ciszę, bo miasto mamy codziennie
Termin… hm, znowu pada na czerwiec bo do sierpnia / września 2014 to ja moi drodzy nie wytrzymam, o nie. W czerwcu ponadto dni dłuższe, ale i woda chłodniejsza, no nic coś za coś myślę sobie. Twardy jestem a chłodna woda robi lepiej na elastyczność skóry, więc czerwiec ! Jak się okazało nie był to dobry wybór na ten rok ze względu na pogodę, ale o tym potem.
Jak zawsze szukałem spokojnego miejsca, bez gwaru i masy ludu. Jest połowa września 2013 a ja znajduję apartament na północnej stronie wyspy w Prigradicy, mailuję z właścicielem, dogadujemy się i dokonuję rezerwacji tzn. wpłacam zaliczkę … 100 EUR idzie z bandyckim przelicznikiem z mbanku, ale za to mniej zapłacę na miejscu (robię błąd i puszczam przelew SWIFT, po pół roku mbank ściąga mi z konta jeszcze 89 zł za tą operację … dramat, ale za głupotę się płaci, gorzej, że swoją…).
Choroba a jak mnie zwolnią, zachoruję, umrę albo co? Czy to nie za wcześnie? Przecież to jeszcze dziewięć miesięcy ... , ale co tam ryzykuję … raz Kozie śmierć jak to chyba w Pacanowie mówili.
No cóż do wyjazdu trzeba się dobrze przygotować, zatem pod koniec września filtruję na Forum kilkanaście relacji z Korculi i zaczynam je żmudnie czytać, czyli biorę się za rozpoznanie terenu, co na miejscu zobaczyć i jak optymalnie dojechać.
Skupiam się na świetnych relacjach Oginioszki, niezawodnego Profesjonalisty Marsallaha i rodzinnej ArliJ, które będą potem dla mnie prawdziwą inspiracją na miejscu.
Drukuję też sobie fajne mapki Korculi, które składam do kupy i potem długo i namiętnie nad nimi dumam
Wógóle jakoś tak lubię siedzieć i gapić się w mapę .
Dodatkowo będę korzystał jak i rok temu ze świetnej mapy BING.
Oraz tej bardzo podobnej Mapcarta.
No to w zasadzie miałem wszystko. Miejsce wybrane, apartament zarezerwowany. Teraz tylko trzeba czekać, czekać i czekać … acha ………… i jeszcze trzeba czekać …
Nieco zapominam o przyszłych wakacjach kiedy nadciąga akcja Grzyb 2013, w którą zostaje zaangażowany i która pochłania niemalże całkowicie mój wolny weekendowy czas … uff było tego trochę.
A potem znowu nuda, nuda , nuda. Dni i tygodnie niby szybko lecą, ale to jednak wciąż długo.
W międzyczasie wpadam do Decathlonu, oglądam kajaczki, ale zakup niestety odpuszczam. Sensowny kajak to koszt od 1300-1500zł więc odpada. Na wodzie bym go nie zostawiał a targać do apartamentu masakra no i pewnie by służył jedynie te kilkanaście dni w roku. No cóż, zeszłoroczny „ponton” będzie musiał wystarczyć a w ramach pocieszenia kupuję sobie wędkę na alledrogo , taką amatorską. Co prawda kilka dni przed wyjazdem pojawia się na alledrogo uzywany pathfinder, ale nie zdążyłby przyjść więc odpuszczam.
Czytając co nieco na Forum będę łowił a właściwie usiłował łowić jedynie z brzegu.
Mój plan jest TAKI.
Do tego ściągam jakieś poradniki wędkarskie i uzupełniam moją excelową listę wyjazdową o kolejne pozycje, które nie były wcześniej ujęte, w tym różne przysmaki dla potencjalnych klientów mojej wędki a następnie patelni czyli np. Flaki Zamojskie.
.
I faktycznie rybki dziubały flaki, ale te które kupiłem były za miękkie i rozwalały się na haczyku.
Tymczasem w pracy kolejne redukcje, na szczęście jakoś znowu mnie omijają, ale jestem przekonany, że kiedyś w końcu i mnie trafi … . No nic byle do czerwca …
Acha i robię rozpoznanie odnośnie noclegu w kierunku „tam”. Poprzednioroczną Majolkę odpuszczamy, bo chcę dojechać ciut dalej i pada na okolice Karlovaca tj. rekomendowany na Forum Turanj. Wysyłam kilka maili i wybieram wstępnie tą kwaterę po 10EUR za osobę, wrócę do nich w maju aby dokonać rezerwacji.
Cały czas zastanawiam się jak optymalnie dojechać na miejsce. Najlepiej by było chyba płynąć koszmarnie drogim promem ze Splitu, jednak jak się zsumuje koszty promów Ploce - Tpanji + Orebić - Korcula to ta opcja nie wychodzi wcale sporo taniej a trzeba przecież doliczyć paliwo, autostradę no i czas. Widoki z promu fajne, ale no cóż jadąc, chyba jeszcze fajniejsze. Decyduję, że chyba zatem pojedziemy dookoła przez Peljesac tak jak radził Marsallah:
„Kosztowo w ogóle tego nie analizowałem, chodziło o przygodę. I powiem tak: było warto pojechać do końca autostradą, obserwując zmieniający się krajobraz za oknem, stopniowo ubożejącą roślinność, a potem - po zjeździe z autostrady - odżywającą ze zdwojoną siłą w żyznej delcie Neretwy. Patrzeć jak wyłania się nie mniej bujną roślinnością kipiący Peljeśac, zastanawiając się jak będzie wyglądała przeprawa graniczna w Neum, wreszcie zgrzytać zębami na widok koszmarków w bośniackim porcie, mijać Ston, zerkając hodowle omułków, pnące się po zboczach winorośla, pędzić na złamanie karku (niepotrzebnie!) krętą drogą przez Półwysep, czekać na prom w Orebiciu, mocząc nogi w Jadranie, a gardło w czymś mniej słonym. I wreszcie, jechać przez całą prawie wyspę ku zachodzącemu słońcu (bez okularów p.słon ani rusz!), dojechać na miejsce zmęczonym po 18 godzinach podróży, ale szczęśliwym jak cholera.”
Tak, taki mam plan – jechać dookoła „tam” a wracać z Vela Luki do Splitu promem, to dobry plan.
Czas wolno płynie a ja chorobcia chyba popadam w jakąś obsesję . Muszę jakoś nie myśleć o Cro, ale jak to zrobić ???
.
A tu październik, wciąż piękne słońce i wspaniała złota polska jesień …
.
Znowu nieco się teleportuję w czasie, Mikołajki, wieje i sypie, brrrr co za pogoda. Z nudów wchodzę sobie na kalkulator „ile dni zostało do wyjazdu”, hmm nie wygląda to jeszcze najlepiej:
Okres czasu pomiędzy zadanymi datami:
Dni 186
Jest to równoznaczne: 4487 godzin
Jest to równoznaczne: 269220 minut
Zatem chyba czas na zimę …
… no ale Jej na razie nie ma ! Jest koniec grudnia a tu wiosna dookoła. Mimo wszystko trzeba przeczekać i zapaść w zimowy sen ...
W końcu przełom roku, już Styczeń 2014, zatem teraz już „z górki” bo jestem już „za połową” od poprzednich wakacji. No cóż trzeba się w międzyczasie zająć trochę odbudową tężyzny fizycznej, aby bez większego stresu wyjść na plażę …tym bardziej, że po Świętach odnowiło się moje nie całkiem stare schorzenie „ojej nie dopina się”
Robię sobie już katalogi z mp3 na wyjazd, żeby potem tylko wrzucić na usb i z głowy, szukam książek do wypożyczenia, myślę jeszcze o nowym składanym kocyku z pianki na plażę zamiast wysłużonych karimat, ale w końcu odpuszczam zakup… Tak wiem - wariat.
Ktoś pisał na Forum, że pakuje się na ostatnią chwilę, u mnie jest inaczej, część rzeczy będzie już stała tydzień – dwa przed wyjazdem przygotowana do zapakowania.
.
A tu trochę w międzyczasie Zima zadziałała, fuj wszędzie pełno soli jak ja tego nie cierpię … brrrr. W Skandynawii chyba nie sypią i da się żyć.
10 lutego, moje imieniny, śnieg już prawie zniknął a ja kontrolnie sprawdzam ile dni do wyjazdu i już tylko 119 i robi się powoli dobrze ... niedługo dwie cyfry z przodu tylko zostaną. Odliczam dni jak w wojsku …
A żeby sobie życie trochę umilić to śmigamy jeszcze pod koniec lutego na kilka dni do Kołobrzegu, do fajnego hotelu z Groupona. A co tam, jak można, to trzeba korzystać, życie jest za krótkie aby je marnować. Było wspaniale, spędziliśmy nad morzem kilka fantastycznych dni …
… a od łażenia wzdłuż plaży (po 15 km albo i więcej na dzień) nogi weszły nam tam gdzie trzeba.
Jednocześnie coraz bardziej martwię się co przyniesie dramatyczna sytuacja na Ukrainie … wszystko się przecież jeszcze może wydarzyć … mam nadzieję, że sytuacja się uspokoi …Gorzej jak upomni się o swoje „mięso” moje WKU… ale nic to, jestem dobrej myśli.
… i w końcu jest !!! Yabba Dabba Doo!
To Ona - cudowna, pięknem pachnąca Pani Wiosna .
Jak co roku zakochuję się w Niej na nowo. Jej nigdy nie mogę się oprzeć i nawet żona wybacza mi bez mrugnięcia okiem tą „zdradę”. A potem już a chwileczkę już za momencik, jeszcze tylko Wielkanoc, z końcem kwietnia biegnę do kantoru kupić waluty bo chyba taniej … w zeszłym roku o ile pamiętam mocno podrożały przed wakacjami.
W maju śmigam jeszcze do NFZ i wyrabiam na miejscu karty EKUZ. Teraz chyba warto, odkąd Chorwacja jest w UE. Rezerwuję noclegi po drodze „tam” i „nazad”
.
.
.
i w końcu jest !!!
Ten dzień w końcu nadchodzi a czekaliśmy na to od czerwca 2013 – pełny rok (chociaż kiedy do wyjazdu zostały już tylko dwa tygodnie wogóle nie czułem, że to już zaraz, za moment. Za bardzo chyba chciałem i czekałem…).
Pewnie ktoś powie - co to jest rok w stosunku do wieczności, ale jednak jest to kawałek czasu.
Pracujemy biurwowo, wśród ludzi, każdy coś ciągle chce, wszystko na wczoraj, do domu wracamy zmęczeni, nie ma tak naprawdę czasu dla drugiej osoby, normalna codzienna orka i rutyna a ten czas w Chorwacji chcemy przeznaczyć tylko dla nas.
………………………………………………………………………………………………………………………………………………………
Po tym przydługim wstępie, który pisałem sobie częściowo wcześniej podczas zimy i wiosny możemy zaczynać zatem, właściwą część relacji
Tradycyjne przygotowania do wyjazdu, dzień, który uwielbiam, w tym roku został przełożony na weekend przed wyjazdem oraz jak się okazało w ostatniej chwili wtorek, bo tak się ułożyło w pracy, że mogłem wziąć dodatkowy dzień wolny. Żona też dostała urlop dzień wcześniej więc szkoda czasu, jedziemy od razu jak tylko się da, czyli w środę. Rok temu utknęliśmy w piątek w korkach w Wiedniu a potem jak się przyjechało w sobotę, to już zaraz niedziela i nowy tydzień się zaczął, a tak będąc na miejscu w czwartek do weekendu już się człowiek zadomowi trochę na miejscu, no i będziemy pełne dwa tygodnie na miejscu.
Zatem w poniedziałek pędzę na zakupy w niemieckiej sieci … torby stoją w salonie, ciężko przejść … mimo to banan przyklejony do fejsa a pies coraz bardziej smutny, czuje, że wyjeżdżamy.
Wtorek końcowe pucowanie samochodu, pakowanie, (ubezpieczenie kupione on-line kilka dni temu), ostatnie sprawdzenie excelowej „check listy” i pomimo dwóch osób jak zawsze masa bagażu i rodzi się to samo pytanie - jak to wszystko upchać?
Ale no cóż w pakowaniu jestem nie ukrywam co najmniej dobry … wszystko się mieści, jak zawsze zresztą, ciężko żeby nie. Tak patrząc z perspektywy czasu, to jaki by nie był bagażnik to zawsze jest pełny … ale też zawsze się zabierzemy. Hhmmm ciekawa zależność (unikam jak ognia pchania czegokolwiek do środka oprócz prowiantu na drogę).Kiedyś zapakowałem do Uniaka cztery osoby dorosłe + dziecko i cztery rowery na dach i pojechaliśmy do Orzechowa .
Adrenalina zaczyna krążyć po ciele i już czuje to mrowienie w stopach, to się chyba nazywa fieber coś tam, no nic trzeba iść wcześnie spać bo jutro dłuuugi odcinek przed nami, ale jak tu zasnąć
?
CDN