Ktoś tu wywołał Pupnatską i Bačvę z lasu...no to nie wypada nie skomentować tego w kolejnym odcinku relacji z wyspy winem i oliwą płynącej
Odc. 7 pt. "Do pięknych plaż spiesz się powoli"
(
czyli coś o plażach bliższych i dalszych oraz dojazdach na nie)
Zgodnie z zapewnieniem chłopaków z blatowskiej peškariji, w środowy ranek udaje mi się kupić krewetki, te większe oczywiście. - Ile zważyć? - Wszystkie! Cena przystępna, bo 90 Kn/kg. Pamiętam, że np. na Rabie płaciłem za škampi 160 Kn/kg. Jest różnica. Aha, rozmawialiśmy oczywiście po angielsku. "Oczywiście", bo gdzie jak gdzie, ale na Korčuli prawie każdy, niezależnie od płci, wieku i miejsca pracy, językiem Szekspira operuje w stopniu przynajmniej pozwalającym na obsłużenie turysty w zakresie specyficznym dla swojego "profilu biznesowego". A kelnerzy prezentują
poziom wręcz konwersacyjny. Należę do osób próbujących się porozumieć z tubylcami w ich ojczystym języku, w te wakacje po prostu się nie dało za często - "We might have problems with understanding each other, so maybe we'll switch to English". Im dłużej trwał urlop, tym bardziej leniwi byliśmy i od razu odzywaliśmy się po angielsku. Jak mają nasz chorwacki obrażać...
Pupnatska Luka - widok z drogi dojazdowej. W tle Otok Lastovo
W okolicy południa ponawiamy nasze poszukiwania plaży idealnej (a przynajmniej bliskiej ideału). Obieramy kurs na wschód wyspy i w okolicy Čary skręcamy w boczną drogę, która wkrótce prowadzi nas na skraj przepaści. Widoki niczym z andyjskich "autostrad", tudzież z tras widokowych rejonu rzeki Kolorado w USA.
Po lewej skały, po prawej przepaść. A gdzieś daleko, z 200m niżej, widzimy Pupnatską Lukę z zacumowanym w zatoczce trójmasztowcem. Gdzieś 20 metrów ponad naszymi głowami dostrzegamy jaskinię. A za chwilę ostry zakręt i ten oto znak:
W pierwszej chwili ma się wrażenie, że drogowskaz namawia do samobójczego zjazdu w dół. Droga, choć wąska i kręta, okazuje się jednak być nie taka straszna (choć sądzę, że w sezonie, kiedy ruch jest większy, częste mijanki są mało przyjemne). Pod plażą zaparkowało kilka samochodów, schodząc do niej widzimy małą konobę i kilka innych zabudowań.
Wyryta w zboczu droga na Pupnatską Lukę
Sama plaża jest dość szeroka i roztacza się z niej wspaniały widok na Lastovo. Leżąc na wodzie natomiast, wspaniale jest obrócić się w stronę majestatycznych skał na lądzie.
Jakby nie patrzył, bomba. Ludzi trochę za dużo jak na nasz gust (ok. 20-30 osób na plaży szerokiej na jakieś 150m), ale nie narzekamy, bo woda czyściutka, a widoki cudne. Średniej wielkości otoczaki tak na plaży jak i na dnie morza - mniej wrażliwi mogą sobie poradzić bez butów. Sączymy piwko, plażujemy (w dalszym ciągu na niebie pełna lampa), młodzież w rękawkach w morzu lub na jego brzegu również nie narzeka
Zgodnie stwierdzamy, że wreszcie trafiliśmy na fajną plażę. Gdyby jeszcze znaleźć podobną, ale bardziej ustronną... Ale na razie, Pupnatska Luka to nasz niekwestionowany numer 1 wśród korčulańskich plaż
Pupnatska Luka
W drodze powrotnej, próbujemy po raz drugi szczęścia w vinariji w Smokvicy. Dzisiaj dziadek jest w formie i z radością wymalowaną w oczach częstuje winem. Rocznikowy pošip (60 Kn/0,75l)jego produkcji ("szampion" - komentarz dziadka) zyskuje uznanie kierownika wycieczki. Podobnie maslinovo ulje (80 Kn/l). Ciekawostką okazuje się natomiast
likier z rogača (czyli tego fasolkowatego owoca rosnącego na drzewach). Szybko finalizuję transakcję (dzieci śpią, więc nawet nie gaszę silnika, żeby klimatyzacja chłodziła non stop) i...zwiedzamy dalej. Rzut oka na mapę i już wiem, że wrócimy na około, przez Brnę i Prižbę.
Interior wyspy z panoramą Čary w tle
Podczas grillowej uczty z przydomowego grilla okazuje się, że na naszym niezwykle wybrednym w kwestiach pokarmowych ("tu coś wystaje", "odetnij mi tą skórkę", "makaron tylko bez sosu", itp.) czterolatku powierzchowność krewetek nie robi wrażenia i zajada się ich mięsem aż mu się uszy trzęsą. Patrzta narody...
I jak tu takiemu nie cyknąć foty?
Przed spaniem udaje nam się jeszcze zaliczyć kąpiel w miejscowym porciku oraz zjeść lody. Szkoda, że nie takie dobre jak rok temu. Właśnie, uprzedzajac fakty powiem, że jedno, co (mnie przynajmniej) rozczarowało w tym roku w Chorwacji to lody. Żadne nie smakowały tak jak dark chocolate na starim gradzie w Nin w 2010...
Pamiętając, jak ładnie dzieci bawiły się w piasku, postanawiamy ponownie odwiedzić plażę w Lumbardzie po raz drugi (i ostatni). Wcześniej zahaczamy o Korčulę w celu ustalenia, czy poza starym miastem jest tam jeszcze coś wartego zobaczenia. Po piętnastu minutach krążenia po nieciekawie prezentującej się części willowej miasta, stwierdzamy, że absolutnie nie i jedziemy na plażę. Jest tu jeszcze więcej ludzi niż poprzednio, a że przyjechaliśmy tu dla dzieci, nie dla siebie, rozkładamy się przy samym parkingu, gdzie znajdują się tak lubiane przez nasze dzieci skałki.
Mój przez pierwsze dni otumaniony śródziemnomorskim klimatem umysł zaczyna wchodzić na ciut wyższe obroty, ponieważ zaciekawia mnie
droga, która ciągnie się wzdłuż plaży. Zastanawiam się dokąd dojadę nie jadąc za znakami. Szybciutko okazuje się, że...dojadę do Lumbardy (a jakże) inną drogą. Po drodze mijamy się z Węgrami, którzy już wcześniej odkryli tą drogę, pozwalającą zaoszczędzić 15 Kn na opłacie za parking, a także...odwiedzić jedną z ciekawszych vinariji na wyspie.
Vinarija Grk, o której mowa, produkuje m.in. białe wino z
endemicznego szczepu winogron (grk). Jest dobre, ale nie umywa się do "dziadkowego" pošipa ze Smokvicy, a kosztuje bodajże 70 Kn za butelkę. Wybieram butelkę czerwonego (50 lub 60 Kn/but.) oraz drugą białego produkowanego, jak informuje mnie urocza hostessa, wg starych receptur. Jest bardziej mętne, może nie tak dobre, ale w charakterze b. ciekawe. No i kosztuje tylko 40 Kn
Po drodze do samochodu mijam się z grupą gości w garniturach. Uważam, że mój strój (koszulka bez rękawów i mokre jeszcze kąpielówki) o wiele bardziej pasuje do żaru z nieba, no ale jak kto woli
Początek drogi na Bačvę
Bačva widziana z góry
Choć plaży mamy już dość, to dzieci znów zasnęły w samochodzie. Tatuś nie może powstrzymać ciekawości i skręca w drodze powrotnej w kierunku pokazywanym przez znak "Plaža Bačva". Poprzedniego dnia nasz gospodarz powiedział, że skoro podobało się nam na Pupnatskiej, powinniśmy odwiedzić także Bačvę, która jest jej miniaturką.
Droga błyskawicznie zwęża się do szerokości jednego samochodu i przez dłuższy czas prowadzi wśród porośniętych makią pagórków. Z czasem asfaltu jest coraz mniej, a zakręty robią się coraz ciaśniejsze. Największe wrażenie robi kolejny nawrót o 180 stopni nad brzegiem morza.
Kilkadziesiąt metrów nad brzegiem morza
Widoki (otwarte morze i gdzieś w odddali majaczące góry Lastova) usypiają moją czujność i kolejny wiraż biorę zbyt ciasno i za chwilę "kurrrrr...". Jesteśmy na spadku, na drodze żwirowo-kamienistej, z jednym kołem (przednim) gdzieś na krawędzi kilkudziesięciometrowej przepaści.Oczywiście żadnej barierki,
takimi drogami jeździsz na własną odpowiedzialność... Chcę zaciągnąć ręczny i wyjść z wozu, ale czuję, że samochód i tak zjeżdża w dół. Te kilka/kilkanaście centymetrów zanim złapie hamulec zwykle nie robią różnicy, ale tu? Ania wysiada, patrzy jak jest i pokazuje, że mam "tyle" zapasu. Niewiele.
Pot na czole, dzieci śpią spokojnie nieświadome tego, że tata nie może spaprać manewru cofania. Kilkakrotnie sprawdzam, czy na pewno wrzuciłem wsteczny. Będę musiał przecież ostro depnąć na gaz, a nie moge sobie pozwolić na więcej niż ćwierć obrotu koła do przodu. Zwalniam ręczny, dodaję gazu...udało się wycofać! Gdyby nie to, że miałem jeszcze kawałek takiej drogi (i powrót) przed sobą, golnąłbym sobie kilka łyków świeżo zakupionego winka.
Plaża Bačva
Chwilę potem dojeżdżamy do plaży. Chcemy tylko ją zobaczyć – czy się nadaje, więc udaję się tam, cykam kilka fotek i postanawiamy, że jutro przyjedziemy tu na dłużej. Póki co, wracamy tą samą drogą (zajmuje to ok. 15-20 minut) do głównej drogi, tym razem bez przygód. Po drodze zatrzymujemy się przy skręcie na Pupnat i kupujemy
ogromniaste pomidory (10 Kn/kg), cukinie i...figi. Zaraz zaraz, świeże figi? Dziwne...po powrocie do domu okaże się, że "świeże" figi kupione w czerwcu nie nadają się do spożycia (chyba, że ktoś nigdy w życiu nie jadł tych owoców w sierpniu).
W domu znów grill - zostało nam trochę krewetek i ryb, które zepsują się, jeśli ich dzisiaj nie zjemy. Przyznacie, szkoda by było... Tego dnia okazuje się, że nasza dwulatka również nie stroni od bestii w kleszcze i pancerze uzbrojonych - jest tak głodna, że chce konsumować w całości. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, chwytam za aparat, a dopiero potem wyjmuję głowę krewetki z jej buzi
W następnym odcinie plażowych odkryć ciąg dalszy. Będziemy na Bačvie i w Zavalaticy.