Odc. 6 pt. "Od Korčuli do Vela Luki"
(
czyli coś o bliższych i dalszych podróżach po wyspie )
Dzieci od wyjazdu domagają się
piaszczystej plaży, więc postanawiamy spełnić ich życzenie. W poniedziałek z rana obieramy kurs na Lumbardę. Mijamy całkiem ładny port i, przystając po aprowizację w Studenacu, jedziemy za znakami prosto. W pewnym momencie trafiamy na rondo z kapliczką. Jedna plaża w lewo, druga w prawo. Nazwy nam nic nie mówią, jedziemy więc prosto. Trafiamy idealnie. Za parking trzeba zapłacić 15 Kn (jest sposób, żeby tego uniknąć, ale o tym potem), ale za to wjeżdżamy praktycznie na plażę. Szkoda, że na parkingu
nie ma szans na cień.
Taka droga prowadzi do słynnej piaszczystej plaży w Lumbardzie
Plaża Pržina jest szeroka i dość głęboka. Dzieci bawią się głównie na skałkach przy brzegu. Żeby się zanurzyć, trzeba wejść ze 20-30m w morze, raj dla dzieci, zwłaszcza tych ciut starszych od naszych. W drodze do wody, tudzież do plażowej knajpki (piwo, fast food) przypominamy sobie o minusach plaż piaszczystych:
piasek pali w stopy. Wyglądamy chwilami jak tancerze break dance, ale przecież na piasku butów do wody nie założymy, o nie!
Po trzech godzinach (nasz standard dzienny na plaży) mamy dość i wybieramy się na spacer po korčulańskim starim gradzie. Słońce pali tego dnia okrutnie, z przyjemnością więc "nurkujemy" w ocienione boczne uliczki. Potem
lody dla ochłody w kawiarni nad brzegiem morza, z pięknym widokiem na Pelješac. Ogólnie stare miasto podoba nam się na pierwszy rzut oka tak średnio, a nowe - w ogóle. Wolimy chyba struktury urbanistyczne, gdzie rozdźwięk pomiędzy starą a nowoczesną częścią miasta nie kłuje aż tak w oczy. Ale obiecujemy sobie jeszcze tu wrócić.
W drodze powrotnej kierownik wycieczki postanawia
zboczyć z głównej drogi. Zjeżdżamy w kierunku Čary i Smokvicy. Po paru chwilach widzimy znak w lewo na Pupnatską Lukę, gdzie znajduje się plaża, którą polecał nam nasz gospodarz. Dzisiaj mamy dość słońca, jedziemy już do domu. Ale nie możemy nie zatrzymać się w Smokvicy - raz, żeby cyknąć parę fotek, a drugi przy vinariji pod koniec miejscowości. Wystawiony na zewnątrz stół z butelkami wina i kieliszkami nie pozwala mi przejechać obojętnie obok
Zagłębiam się w skąpane w półmroku pomieszczenie, "- Dobre dan!", ale odzewu brak. Po chwili, między regałem z butelkami a wielkimi cysternami
dostrzegam właściciela winiarni. Śpi w najlepsze, a moje próby obudzenia go nie odnoszą skutku. Dziadek poległ w starciu z przeważającymi siłami nieprzyjaciela, którego z pewnością "lał prosto w mordę"
No cóż, może innym razem się nam poszczęści...
Opustoszała w porze sjesty Smokvica
Vinarija w Smokvicy
Następnego dnia postanawiam kupić wreszcie jakieś świeże rybki, a najchętniej to w ogóle škampi - im większe, tym lepsze. Wstaję (po raz pierwszy) wcześniej od innych i pędzę do peškariji w Blato.
Krewetki mają być jutro, dziś udaje mi się za to nabyć kilka orad.
Ponieważ wczoraj była "grana" stolica wyspy, dzisiaj czas poznać Vela Lukę. Największy port wyspy jest jednocześnie (jak dowiadujemy się z broszur) drugim pod względem powierzchni miastem adriatyckich wysp. Już na pierwszy rzut oka widać, że
życie miasteczka (zwanego tu po prostu Luka)
toczy się wzdłuż nabrzeża. Doki remontowe, przystań promu, dalej cumujące łódki i jachty, stacja paliw (INA - jedna z 3 lub 4 na wyspie) - tankujemy eurodiesel (jedyny dostępny ON) do pełna za 9,11 Kn/l, znów łodzie. I tak przez jakieś 3 kilometry. To po lewej, a po prawej ciąg knajpek, kawiarenek, restauracji, straganów, sklepów i hotelików.
Nabrzeże portowe, Vela Luka
Przysiadamy na piwko/soki, bo z nieba kolejny dzień leje się żar.
Ładnie tu, zastanawiamy się, dlaczego na forum niektórzy tak psioczyli na Lukę. Nie żebyśmy chcieli tu mieszkać, choć gdybyśmy nie mieli dzieci...to w sumie świetnie było mieć kwaterę z łądnym widokiem na port gdzieś w 2-3-4 rzędzie od wody i wieczorem spędzać czas w nadmorskich knajpkach. (To taka mała rada dla rozrywkowych cro.plaków nieobarczonych słodkim ciężarem małoletniego potomstwa
W mojej opinii, na razie przynajmniej, Vela Luka wygrywa z Korčulą.
Urokliwa osada Crnja Luka w okolicy Prigradicy
Tego dnia postanawiamy złamać nasz schemat zakupy/zwiedzanie -plaża - grill i przyrządzamy nasze orady przed plażą. A że rybka lubi pływać, to już nigdzie nie pojedziemy. Pokonujemy nasze 30 schodków i cieszymy się czystą wodą na plaży pod domem.
Droga na "naszą" plażę
Wieczorem postanawiamy
dać zarobić miejscowym restauratorom. W Prigradicy są tylko 2 konoby (a przynajmniej tyle znaleźliśmy
). W tej zlokalizowanej frontem do portu nie da się siedzieć, bo słońce bije prosto w oczy, a jedyny osłonięty markizą stolik jest zajęty. Siadamy za rogiem i zamawiamy dania - niestety, smakosz się tu nie naje. Mają podstawowe dania nie wychodzące poza schemat pierś kurczaka - cevapčici - pizza, itp. Żadnych rybek czy plovdovi mora, czyli tego, co tygrysy lubią najbardziej. A my podczas crowakacji możemy praktycznie nie jeść niczego innego
Co innego dzieci - one wydają się być całkowicie usatysfakcjonowane "bezpiecznym" makaronem. Nasza dwulatka wsuwa wielki talerz spaghetti bolognese, czym szokuje nawet nas. Jakieś półtorej sekundy po przełknięciu ostatniego kęsa
zasypia z głową na stole Czterolatek z mamą udają się na pirs, żeby obserwować spektakularnie zachodzące słońce, tata w tymczasie delektuje się dobrze schłodzonym białym winem.
Następnego dnia odkryjemy coś ciekawego...ale o tym w następnym odcinie (najprawdopodobniej wrzucę go już po weekendzie. Bywajcie!