Ciężko było mi się zabrać do zakończenia tej relacji - jak Piotr napisał, to de facto w pewnym sensie pożegnanie z Chorwacją, dla nas wyjątkowo odczuwalne, bo prawdopodobnie na dłużej niż rok
Tak czy owak, zapraszam do ostatniego odcinka relacji i dziękuję wszystkim czytelnikom za uwagę. Z chęcią odpowiemy z Anią na pytania, jeżeli macie jakieś, to piszcie w tym wątku.
Odc. 13 pt. "To już jest koniec..."
(
czyli do widzenia, do zobaczenia)
W tym odcinku poza ostatnim wpisem, pokuszę się o krótkie podsumowanie naszych wakacji, wrażeń. Może dla kogoś okażą się przydatne przy planowaniu urlopu.
To ostatni dzień pobytu na wyspie, nie zamierzamy się ruszać z Prigradicy - trzeba
spakować rzeczy i posprzątać apartman. Tylko z samego rana wybieram się po ostatnie zakupy, m.in. po krewetki do Blato. Po chwili pobytu pośrodku ogólnego rozgardiaszu, decyduję, że Ania pakuje i sprząta, a ja zabieram dzieci do Velej Luki. Przy okazji w Tommym nabywam butelkę orahovicy. Szkoda, że w sklepie, ale jakoś nie trafiłem na dobre źródło domačej, więc lepszy Badel niż rydz
Wracamy na kwaterę kiedy torby są już w miarę pełne i można z czystym spokojem schłodzić się w morzu. Lampa jak przez prawie cały czas, więc Jadran przyjemnie chłodzi. Skaczemy do wody, starając się nacieszyć czystym morzem, którego będzie nam brakować przez najbliższe dwa lata. Wieczorkiem
pożegnalna uczta na tarasie - krewetki, wino, warzywa z grilla. Syn gospodarzy przychodzi pożegnać się z nami w imieniu nieobecnego ojca, dostajemy jeszcze butelkę ichniego wina "na drogę". Dzieciaki oczywiście nie chcą zasnąć, zresztą nie tylko one. W sukurs przychodzi na szczęście białe wino z vinariji w Smokvicy...
Sobota, 4:30 rano. Szybka pobudka, śniadanie w biegu (tylko ja, reszta nie jest w stanie niczego wrzucić na ruszt o tej porze). O 5:15 wyjeżdżamy do V. Luki, z której o 5:40 ma odejść prom do Splitu - w tą stronę postanawiamy dać sobie odpocząć
Po przyjeździe do portu okazuje się, że dwa z sześciu kolejkowych rzędów są już pełne, kierują nas do trzeciego. Zakup biletów (nigdy nie dowiem się gdzie płaci się za kierowcę a gdzie nie, wrrrr...mam wrażenie, że tym razem przepłaciłem, co okaże się brzemienne w skutkach na promie - kawiarnia przyjmuje wyłącznie gotówkę). Pozostałe rzędy szybko się zapełniają, a w międzyczasie
wschodzi słońce, którego promienie oświetlają port w Luce na samym końcu, po omieceniu całej wschodniej i środkowej części wyspy. Prom z Lastova spóźnia się jakieś 15 minut, ostatecznie odpływa prawie pełny - zostaje może połowa szóstego rzędu, a więc rezerwa na jakieś 10-12 aut. Co też musi się dziać w sezonie!
Na promie mam nadzieję zamknąć oczy - w końcu będziemy płynąć 3h, a potem czeka (głównie) mnie ok. 10 godzin jazdy do Wiednia. Nic z tego, co chwila wychodzę na jeden z pokładów.
Podziwiamy morskie widoki. Niknie z oczu Lastovo, Korčula, pojawia się za to w oddali Vis, a całkiem blisko Hvar i liczne małe wysepki na jego południowym wybrzeżu. Przepływamy bardzo blisko portu w Hvarze. Nie jesteśmy tylko pewni, który ląd to Brač - patrzymy akurat pod słońce, w dodatku widzimy mniej znaną sobie część wyspy. W końcu jednak dostrzegam coś, co przypomina mi port w Supetarze. Stare dzieje...
Vis
Hvar
Wysepki vis a vis portu w Hvarze
Im bliżej Splitu, tym więcej ptactwa nas goni.
Jeszcze w porcie w Velej Luce obserwujemy jak dzieci przyklejają nosy do szyby promu. Nasz czterolatek jest
do tego stopnia wzruszony, że prawie się rozkleja. "- Ale przyjedziemy tu jeszcze kiedyś? - A kieeeeedy?" Tymczasem, jesteśmy już w Splicie. To sobota, więc poranny ruch jest minimalny i błyskawicznie trafiamy na dojazdówkę do A1 i w Dugopolje wskakujemy na autostradę. Podróż przez Chorwację mija błyskawicznie - dwa postoje, w tym jeden dłuższy za Zagrzebiem (posiłek na stacji OMV, gdzie dzieci rozruszają się trochę na placu zabaw. Jeszcze przed węzłem Lučko (Zagrzeb) obserwujemy - nie pierwszy raz -
kilkukilometrową kolejkę aut do bramek gotówkowych. Na "plastikowych" po kilka samochodów, i tak więcej niż ostatnio.
Witamy w Austrii
Przejazd przez Słowenię bezproblemowy. Jest chłodniej (już w Splicie było tylko 24 C), 18-19 C, ale ładne słońce. Kiedy jednak nawiązujemy kontakt z M., dowiadujemy się, że w Wiedniu ulewa i 14 stopni. A my jak zwykle przy powrocie z Cro - szorty, krótkie rękawy, sandały... Burza dopada nas za Grazem.
Leje jak z cebra, pioruny trzaskają. W tej części Austrii teren jest pofalowany i autostrada często jest nachylona. W jednym z zagłębień "niespodzianka", której tak naprawdę kierowcy powinni się spodziewać - olbrzymia kałuża wody, ostre hamowanie ze 130 do 0, światła awaryjne. Na szczęście wszysy orientują się na czas i nie dochodzi do żadnej stłuczki. Po parunastu minutach korek się rozładowuje i można jechać dalej, choć deszcz będzie nam towarzyszył do samego Wiednia (jednak nie tak ulewny). W Wiedniu jesteśmy po 19. Zimno, wietrznie, deszczowo i prawie ciemno
Przeszukujemy bagaże, próbując dokopać się do cieplejszych ciuchów.
Tradycyjny powakacyjny szok termiczny ;-/
Postanawiamy się wyspać i następnego dnia wstajemy koło 9 rano. Wyjazd w niedzielę koło 10 to spore ryzyko, ale nastawiamy się na spokój, niezależnie od sytuacji na drodze. Po co się stresować? Jedziemy przez Słowację. Deszcz pada cały czas, więc nie palę się z postojem. Dzieci śpią, Ania też podsypia. Paliwo się kończy, planuję stanąć na następnej stacji - za 40 km. Tam jednak niespodzianka -
stacja nieczynna (dlaczego na znaku przy poprzedniej tankstelli nie było to napisane?!), a my już od jakiegoś czasu jedziemy na rezerwie. Moje doświadczenie z jazdą z małą ilością paliwa tym samochodem jest znikome - zwykle najpóźniej po przejechaniu 50 km od sygnalizacji rezerwy zatrzymywałem się na tankowanie, a tu taki klops. Starczy oleju czy nie starczy? Dojeżdżamy do Żiliny, kończy się autostrada, wtem - JEEEST! Ratuje nas Shell, tak że nawet nie mrugam, kiedy okazuje się, że za litr V-Powera Diesel płacę...6 złotych za litr!
Potem już wszystko idzie jak z płatka, choć deszcz pada non stop. Robimy kilka krótkich przystanków po 3-5 minut i w sumie prawie bez przerwy dojeżdżamy o ósmej wieczorem do Warszawy. Ruch był jedynie na remontowanym odcinku "gierkówki" - odcinek Piotrków Tryb.-Janki pokonaliśmy w 3h - średnia prędkość 50 km/h. Dobrze, że nie musimy iść do pracy w poniedziałek...
To już koniec relacji - mam nadzieję, że się podobała, a przede wszystkim, że dostarczyła bardziej lub mniej praktycznych informacji o tym, co do zaoferowania ma Korčula. Pozwolę sobie tutaj na krótkie podsumowanie - plusy i minusy naszych tegorocznych wakacji. Jest to oczywiście ocena subiektywna, dlatego nasze minusy mogą być plusami dla imprezowiczów i miłośników popularnych, dużych ośrodków wakacyjnych. My swoje kryteria mamy jasno zdefiniowane: lubimy umiarkowaną ciszę i spokój, szukamy kwatery zdala od dużych i popularnych ośrodków miejskich i wypoczynkowych, zresztą stronimy od lądu w ogóle. Cenimy również odludne plaże, dobre wino i ryby. No to jedziemy ( w przypadkowej kolejności):
KORČULA 2011
+
* bujna roślinność i ciekawe ukształtowanie powierzchni wyspy
* b. dobre wina i oliwa domowej produkcji
* umiarkowane, jak na wyspę ceny
* zaciszna baza w Prigradicy w pobliżu dobrze zaopatrzonego Blato
* cud miód zatoczki z ciekawymi plażami w pd.-wsch. części wyspy
* dobry punkt wypadowy - Pelješac, Dubrovnik, wyspy Hvar, Lastovo i Mljet
* dobre drogi
* dobrze zaopatrzony sklep (Tommy, Vela Luka)
* cuud widoki i sam fakt, że się jest w pięknej południowej Dalmacji
* lepsza gwarancja pogody niż w północnej/środkowej części chorwackiego wybrzeża/wysp
-
* brak choćby jednego naprawdę urzekającego starego miasteczka
* małą ilość odludnych plaży/plaży FKK
Wyraźnie widać, że oceniamy Korčulę zdecydowanie na plus
Także w porównaniu do poprzednich miejsc w Cro, gdzie spędzaliśmy wakacje. Na pewno tu kiedyś wrócimy, ale nieprędko. Musimy przecież jeszcze odkryć dla siebie Dugi Otok, Mljet, Hvar, Vis, Lastovo...