Już w czasie krótkiej sobotniej przejażdżki przez Čiovo w poszukiwaniu naszego apartamentu z zaciekawieniem przyglądaliśmy się widokom rozpościerającym się za szybą samochodu. Po przejechaniu przez słynny most skręcamy ostro w prawo. Droga prowadzi wzdłuż nadbrzeża, po czym unosi się w górę zaczynając delikatnie się wić. Oczywiście droga - jak przystało na prawdziwą drogę wysp południowych jest nad wyraz wąska, a uroku dodają kłębiące się wokół samochody tudzież skuterki. Zza okna dochodzi warkot silników i trąbki klaksonów, dobrze że okna mamy zamknięte, chłodzi nas dobroczynna klimatyzacja. W pewnym momencie droga ostro skręca w lewo prawie o kąt 180 stopni dalej wspinając się pod górkę. Po prawej stronie widać zabudowę owej stoczni, o której się tyle naczytaliśmy i nasłuchaliśmy. Po obydwu stronach drogi tulą się do niej przyklejone domostwa z zabudową typową dla południa, z zielonymi ogrodami , gdzie każdy wolny skrawek ziemi jest wykorzystany jako miejsce parkingowe dla tubylców. Po przedarciu się przez ten "trogirski" zgiełk - bo jesteśmy jeszcze formalnie w Trogirze - i kierując się na Okrug Gornji mijamy po prawej stronie camping ocieniony piniami, na którym widać nawet spory ruch. I w końcu sam Okrug - od razu wiadomo że jesteśmy u celu podróży. Po prawej stronie wije się palmowa promenada z tysiącem knajp, knajpeczek, straganów, budek, za którą dosłownie przyklejona jest plaża. Aha, to nie może być nic innego jak owa słynna "Copacabana" - pomyślałem, i okazało się, że miałem rację. Harmider, hałas, plączący się po jezdni plażowicze, wciskające się wszędzie skuterki i samochody wykonujące jakieś dziwne manewry - takie było nasze pierwsze wrażenie, choć trzeba przyznać że spodziewaliśmy się tego. Po przejechaniu wzdłuż ciągnącej się kilkaset metrów Copacabany naszym oczom ukazuje się port, a droga skręca w lewo wspinając się dosyć ostro pod górkę. I wtedy zamiast skręcić w prawo w ulicę Ante Starčevića grzejemy cały czas prosto wjeżdżając do samego centrum miasteczka. Dopiero tam skręcamy w prawo (oj, ciasno) i jedziemy na wprost kierując się na "naszą ulicę" - Put Mekovića, która okazała się być szutrową drogą usłaną wybojami, w końcu jednak doprowadzającą nas do celu.
Tak, to była sobota, a teraz mamy niedzielę i najwyższy czas udać się na rekonesans.
Było dobrze po godzinie 11 przed południem zanim wybraliśmy się na nasz pierwszy spacer. Z naszego apartamentu prowadziła ścieżka w dół w stronę głównej ulicy biegnącej wzdłuż wybrzeża - wspomnianej już Ante Starčevića. Dochodząc do niej spoglądamy w lewo. I cóż widzimy? Duży, duży śmietnik z przepełnionymi kubłami, z których śmieci wysypują się na ziemię. Patrzymy, podjeżdża facet samochodem i buch prosto z auta do kosza wrzuca kolejną porcję odpadków. No jak tak każdy tak robi, to nie ma co się dziwić, że góra śmieci rośnie. Na szczęście choć sam śmietnik jest zawalony śmieciami, wokół niego jest już raczej czysto, nie widziałem żeby śmieci turlały się wzdłuż drogi przez pół kilometra, co w innych krajach południa miało miejsce (np. w Grecji). Takich śmietników widzieliśmy w sumie parę. No cóż, tyle ludzi na tak małej powierzchni musi produkować tony odpadków i gdzieś je trzeba wyrzucać.
Podsumowując ten wątek o śmieciach i śmietnikach - owszem, były, ale nie robiłbym z tego tragedii. A tak swoją drogą na tychże śmietnikach można było znaleźć całkiem ciekawe rzeczy: a to komplet turystycznych plastikowych krzeseł (wyglądały z daleka na dobre), a to wentylator pokojowy, a to wzmacniacz Yamahy. Nasi szperacze by to w mig wyczyścili.
Idziemy dalej. Kierujemy się w lewo w stronę centrum. Mijamy szereg apartamentowców, pensjonatów, knajpek, słowem typowa chorwacka klasyka. Po jakimś czasie odbijamy od głównej drogi w prawo w jedną z bocznych uliczek, gdyż wydaje nam się, że doprowadzi nas do celu. I tu po przejściu może kilkuset metrów czujemy się jak w innym świecie, jak w starej, dobrej Dalmacji. Stareńkie domki z kamienia po obu stronach wąskich splątanych uliczek, kamienne płotki, kwitnąca bugenwilla spływająca fioletowymi kiściami, tu i ówdzież staruszkowie na ocienionych podwórkach pijący kawkę, senne psy wylegujące się w cieniu, powiewające na wietrze suszące się pranie, jednym słowem coś co kocham najbardziej. Dla odwiedzających Okrug muszę napisać, że jest tam jeden taki niewielki może zakątek, który przypomina prawdziwy klimat Chorwacji. Cała reszta to już apartamentowce, wille, pensjonaty. A tu mamy malutką oazę. Oczywiście trzeba było zrobić parę fotek, nie można zmarnować takiej okazji.
I tak pomalutku spacerując dochodzimy do głównej drogi Bana Jelačića (tak przynajmniej wynika z mapki którą mam przed oczami), gdzie widać już wyraźnie że zbliżamy się do centrum. Poczta, sklepiki, mini markety utwierdzają nas w tym przekonaniu. W końcu dochodzimy do skrzyżowania z ulicą 30 Svibnja, która dochodzi od strony portu. Tu już mamy ewidentnie centrum. Gwar, hałas, samochody, knajpki z muzyką, mały placyk targowy gdzie sprzedawcy zachwalają swoje warzywa. Siadamy na chwilę w knajpce przy samym skrzyżowaniu i popijając pierwsze w tym roku Karlovačko obserwujemy tętniące życiem uliczki.To jest właśnie to na co cały rok się czekało.
Po jakimś czasie niespiesznie udajemy się w dół w stronę portu, żeby wrócić wzdłuż plaży do naszego domku. Przed nami rozpościera się wspaniała panorama wybrzeża z Copacabaną na czele. Jest piękne niedzielne popołudnie.
Fotki ? To zaczynamy !
Tak wyglądają okolice naszego apartamentu
A tu zbliżamy się do magicznego zakątka
Nasza ciocia w samym centrum
Panorama na wybrzeże
I pomału kierujemy się w stronę plaży