Wysiadam z auta. Nogi się trzęsą jak galareta. Nic dziwnego. 10 godzin jazdy i to z takimi przygodami. Rzut oka na nasze przyszłe lokum - z zewnątrz wygląda nieźle. Wokół domu pusto, szukam gospodarza, nie widać jednak nikogo. Nagle z korytarza wychodzi jakaś pani, sekundę zastanawiam się jak ją zagadnąć, a niech tam, pytam po polsku. I bingo - pani jest Polką, mieszka w jednym z apartamentów. Gospodarzy mogę znaleźć na tarasie od tylnej strony domu. Podchodzę, nikogo nie ma, pukam do drzwi, po dłuższej chwili zjawia się młody facet - gospodarz, syn właścicielki budynku. Okazuje się, że nie ma kluczy, musimy poczekać na szefową. Siadamy na tarasie, dostajemy po soczku i lodach i coś tam gawędzimy po polsko-chorwacko-niemiecku. Okazuje się, że nasz gospodarz na co dzień pracuje w Niemczech, a na Čiovo przyjeżdża każdego lata w ramach urlopu opiekować się domem swojej mamy. Opowiadamy o perypetiach podróży, w tym o awarii i końcowym odcinku drogi przed apartamentem, gdzie omal nie urwaliśmy zawieszenia. Gospodarz śmiejąc się odpowiada, że nie jesteśmy pierwsi, zwykle ci co kierują się nawigacją lądują na tych wertepach zamiast jechać główną drogą. No ale jak ktoś tam nie był to nie jest w stanie tego przewidzieć. W międzyczasie przychodzi właścicielka z kluczami, wchodzimy więc na pierwsze piętro do naszego apartamentu.
Apartament składa się z pokoju dziennego z aneksem kuchennym, sypialni, łazienki i balkono - tarasu. Piszę balkono - tarasu, gdyż na balkon to to było za duże, a na taras za małe. Był to raczej balkon, z tym że wychodził na zewnątrz w formie półkola, co dodawało nieco przestrzeni. Od razu napiszę, że był na tyle fajny i przestronny, że to na nim toczyło się życie towarzyskie - posiłki, leniuchowanie itd. itp. Mieliśmy szczęście, gdyż rozpościerał się z niego ładny widok na zatokę Saldun, i jak się okazało, mieliśmy jeden z dwóch w sumie apartamentów, które mogły liczyć na taką panoramę. Sam apartament był schludny acz standardowo wyposażony. Pokój dzienny posiadał aneks kuchenny z klasycznym wyposażeniem i lodówką, (ale np. nie było czajnika elektrycznego tylko ekspres do kawy - chyba niemieckie klimaty), klimatyzację, TV-SAT (znowu przewaga niemieckojęzycznych stacji), szafki, wersalkę i stolik. Jakościowo jednak bez fajerwerków. Sypialnia skromna - łóżko małżeńskie, dwa stoliki nocne i szafa. Na podłodze wszędzie kafelki. Łazienka to też taka średnia krajowa. No i balkon (taras), który nam przysporzył najwięcej radości. Generalnie to taki typ apartamentu, który powoduje neutralne odczucia - nie jest zły, ale wrócić by się tam nie chciało. Było widać brak gospodarskiej ręki - jakiś obrazek na ścianie czy klosz w miejsce samej żarówki niewielkim kosztem mógłby zmienić postrzeganie tego obiektu i dodać mu trochę uroku. Czasem niewiele trzeba. Tak to bywa gdy dom przeznaczony jest z góry tylko na wynajem, a przez ponad pół roku stoi pusty. Mieszkając dwa lata temu w Breli u wiekowych już gospodarzy w ich rodzinnym domu atmosfera była zdecydowanie milsza.
Cóż, nieco zmęczeni pownosiliśmy nasze toboły do góry i zaczęło się rozpakowywanie. Oczywiście dzieciak musiał nas wyciągnąć na plażę żeby z bliska zobaczyć morze, całe szczęście że była niedaleko, jakieś 300m od nas. Dzieci to jest w ogóle osobny temat, bardzo szybko się regenerują a na słowo "morze" czy "plaża" dostają wyjątkowego napędu. Po przywitaniu się z morzem wróciliśmy do domu, kąpiołka, kolacja i do wyrka. Zasnęliśmy snem kamiennym.
A to nasz domek
I widoczek z balkonu
Wieczorową porą
Balkonik. Po bokach apartamentowce, w których mieszkali ... Chorwaci z Zagrzebia (po numerach rejestracyjnych samochodów sądząc)
cdn.