EPILOG
Poniedziałek, 5 październik 2009 r.
Jesteśmy w drodze do Zakopanego. Postanowiliśmy zrobić sobie tygodniowy urlop w tatrzańskiej scenerii. Droga mija monotonnie, jest nieco pochmurno i chłodno. Autostradę A4 z Katowic do Krakowa pokonujemy migiem, nawet się nie obróciliśmy a tu już obwodnica Krakowa. Dopiero po zjeździe na Myślenice robi się ciekawie, monotonia ustępuje miejsca ładnym górzystym krajobrazom. Lubię tamte rejony, nie wiem dlaczego ale te strony bardzo mi się podobają. Jako że wieki temu jechałem do Zakopanego jestem zdziwiony że dwupasmówka biegnie aż do Pcimia, kiedyś zaraz za Myślenicami kończyła się w miarę dobra droga. Im dalej tym ładniej, a my zbliżamy się do celu naszej podróży.
Jeszcze na 30 km przed Zakopanem zatrzymujemy się na małym parkingu z kościółkiem dla rozprostowania kości. Po krótkiej przerwie jazda i już jesteśmy u naszych miłych gospodarzy. Rozpakowujemy samochód, a gratów co niemiara, zawsze tak jest że niezależnie od celu podróży i długości pobytu autko jest napakowane na maxa. Mimo starań nie umiemy tego przeskoczyć.
Cóż, po rozpakowaniu i zakwaterowaniu wypadałoby pojechać gdzieś na obiad i na basen..., taki mieliśmy plan. Wsiadamy do samochodu, zapalam silnik, dodaję gazu a tu... zonk! Silnik gaśnie! Zapalam drugi raz, silnik odpala i gaśnie! No ładnie, to samo co w drodze do Chorwacji! Naiwnie nie byłem z samochodem w serwisie żeby sprawdzić czy wszystko ok, bo skoro sytuacja latem się uspokoiła to i po co? Jak widać się nie uspokoiła i dała znać jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie. Uzbrojony w wiedzę teoretyczną i praktyczną potrzymałem nieco samochód na wysokich obrotach, nie pomogło. No to dawaj w drogę, trzeba autko rozruszać, tylko nie ma za bardzo gdzie.
Mieszkaliśmy przy Olczy, więc dojechałem do rondka przy skoczni i zatankowałem lepsze paliwo. Oczywiście jazda cały czas w podskokach, silnik ani nie myślał się uspokoić. Dolewka lepszej benzyny też nie pomogła. Zaklinałem samochód na czym świat stoi, zrobiłem parę rundek i nic, dalej gaśnie. A jeszcze jak na ironię przed samym Zakopanem zrobiliśmy postój i autko zapaliło jak gdyby nigdy nic. Zrezygnowany wróciłem do chałupy i gadam z gospodarzem - okazuje się, że niedaleko przy głównej drodze jest warsztat, który specjalizuje się w tego typu rzeczach. Jako że już było późno wizytę w serwisie odłożyłem na dzień następny. Wystarczyło to jednak żeby nieco popsuć urlopowy nastrój.
Nazajutrz rano wsiadam w te pędy do auta i w podskokach dojeżdżam do owego warsztatu. Tam bardzo miły gość (właściciel) urządził sobie ze mną pogawędkę "po góralsku"
. Okazuje się, że może to być zapchana przepustnica bądź objaw cofania się spalin. Miałem zostawić auto na 3 godziny. Po 3 godzinach telefon - można odebrać samochód. W podskokach - tym razem pieszo (szczęście że blisko) - pognałem do warsztatu. Auto gotowe, okazało się, że winna była zapchana przepustnica. "Francuzy" tak mają, są ponoć kapryśne jeśli chodzi o jakość paliwa - dowiedziałem się z rozmowy. Czyli czyszczenie przepustnicy i zainicjowanie jej w systemie - szczęście że nie kosztowało to majątku a auto śmiga jak nowe do dzisiaj. Tak więc dopiero teraz mogę napisać że definitywnie skończyła się nasza przygoda z Chorwacją (a kto nie wie o co chodzi niech zajrzy na początek relacji).
Pozdrav !