Po dniu pełnym wrażeń związanych ze zwiedzaniem Trogiru nadszedł najwyższy czas żeby odsapnąć i coś przekąsić. Jako że parę razy mijaliśmy knajpkę "Tri Volta" i wydawała nam się sympatyczna, postanowiliśmy zakotwiczyć przy jednym ze stolików stojących na ulicy Ribarskiej.
Menu wydawało się ciekawe i niezbyt drogie jak na trogirskie warunki, a my jako że lubimy miejscowe przysmaki chcieliśmy spróbować czegoś "morskiego". Moją uwagę przykuły maleńkie rybki smażone w całości na głębokim oleju i podawane z cytryną, tudzież pomidorkiem i liściem sałaty dla okrasy. Z tego co wydedukowałem z karty dań (na szczęście wielojęzycznej) była to stynka. Choć jak teraz patrzę do netu to stynki potrafią być większe, a stanowią między innymi pokarm dla żółwii
. Cóż, widocznie to była mała stynka
. W każdym razie dostajemy talerz pełen smażonych małych rybek, mniejszych nawet od naszych szprotek. Rybki pożera się w całości, dla tych co lubią obierać to niewiele by szczerze mówiąc do zjedzenia zostało. Chrupie się to jak frytki, a że porcja solidna, można się tym najeść. No i jedna rzecz - to danie jest tańsze od pizzy, z tego co pamiętam około 30 kun. Nasze dziecko mimo że parę rybek zjadło, niestety woli rzeczy bardziej konkretne. Zaciekawiła nas pozycja "Gnocchi bolognese", gdyż uwielbia on wszystko z nazwą "bolognese" w tytule. Po paru minutach od zamówienia wjechał talerz bardziej z kluseczkami niż muszelkami zanurzonymi we wspaniałym sosie z mięskiem. Nie oparłem się przed spróbowaniem kawałeczka - gnocchi było mięciuteńkie, a sosik bardzo dobry. Nasze dziecko wsunęło cały talerz, to chyba najlepsza rekomendacja
. Z tego co pamiętam ja zamówiłem sobie makrelę (lubię świeże smażone makrele, szkoda że u nas tak o nie trudno), natomiast żona skusiła się na "scampi na żaru", które chodziły za nią od momentu przyjazdu do Chorwacji. Co tu dużo mówić - scampi wspaniałe, a makreli też nie można nic zarzucić. Oczywiście przed obiadem duże piffko, bo po rybie niestety nie smakuje tak dobrze.
Stynka w całej okazałości
Gnocchi bolognese
No i scampi
Kaktus rosnący na murku nieopodal naszego stolika
Generalnie parę razy odwiedziliśmy tę knajpkę i zawsze wychodziliśmy z niej zadowoleni.
Ale najwyższy czas wracać na Čiovo, jeszcze tylko mały spacerek uliczkami Trogiru dla rozruszania kości. Gdzieś w bramach grupki małych dzieciaków sprzedają muszelki, ich okazy można kupić nawet za jedną kunę. Zachodzące słońce oświetla ciepłymi pomarańczowymi kolorami okolicę, ładnie wygląda wieczorem promenada i domki po drugiej stronie kanału, na Čiovo. W zasadzie to teraz dopiero zaczyna się życie towarzyskie, kafejki zapełniają się turystami, robi się gwarno w knajpkach i na placach. Spomiędzy wąskich uliczek zaczyna wyglądać księżyc, a my zmierzamy w stronę twierdzy Kamerlengo, by stamtąd odpłynąć stateczkiem na naszą wyspę.
W czasie naszego pobytu w Chorwacji Trogir odwiedziliśmy parę razy. Zawsze płynęliśmy tam stateczkiem, samochodu nie warto było ruszać. Oprócz opisanych atrakcji warto odwiedzić również miejscowy targ, gdzie tubylcy kuszą różnymi atrakcjami.
Po paru wizytach w Trogirze można poczuć się tam jak we własnym domu, jest to miejsce przytulne, magiczne, a i zgubić się trudno, przecież jesteśmy na niewielkiej wysepce. Polecam !