.
Dzień czwarty, najbliższa okolica oczy nasze zachwycaNiewiedzieć czemu każdy kolejny dzień rozpoczynamy śniadaniem.
A że kawkę robimy sobie dobrą, wieść ta rozeszła się szybko po całym kempingu.
A po śniadaniu koniec przyjemności,
ruszamy na kolejny rejsik.
Sprawdzimy co też czerwieni się w oddali.
W wielu miejscach na Hvarze widać takie drewniane dzieła sztuki.
"Płomienie" są chyba nowe.
Można nawet odczytać nazwisko twórcy.
Ładnie się płynie zaglądamy więc do kolejnej zatoki.
Brzegi tam były jakoś mało przyjazne dla kajakowych wędrowców.
Wracamy więc do zatoki Rapa.
Nie mającej niestety nic wspólnego z wyspą Rapanui.
Tutaj jest sporo miejsc, gdzie można wylądować.
W niedalekiej odległości mamy nawet sąsiadów.
Zostawiamy więc cały majdan na brzegu
i ruszamy na mały spacerek.
Jest pachnąco
i, zapewne z powodu skąpego stroju, drapiąco.
Temu okazowi się udało, został na swoim miejscu.
Kajak zaczął wyglądać na znudzony, ruszyliśmy więc dalej
wzdłuż hvarskiego brzegu.
Brzegi co chwila inne.
Raz są groźnie najeżone,
raz zapraszają do lądowania,
kiedy indziej kuszą poszukiwaczy skarbów.
Tu znów byłyby kłopoty z lądowaniem.
Aż dziw, że nikogo tu nie ma.
W końcu ktoś docenił to miejsce.
Ale dalej znów pusto.
Lite skały ustępują druzgotowi,
a my odkrywamy kolejną "jaskinię"
Po chwili jeszcze jedną
Na koniec wycieczki prezent:
przyjazne szkwaliki
spychają nas wprost do miejsca skąd wypłynęliśmy.
Najwyższa pora wyciągnąć kajak z wody
i zanurzyć się w niej osobiście.
Z aparatem oczywiście
cdn