Dzień pierwszy, dobijamy na miejsce.
Jechaliśmy, jechaliśmy i w końcu dojechaliśmy...
do Splitu.
Hołek bezbłędnie doprowadził nas do do kas Jadrolinii.
Niestety za bilety na prom zapłacić musieliśmy my.
Naszego promu jeszcze nie było.
Ale przy nabrzeżach tłok. Split to całkiem spory port.
W końcu pojawił się on:
Marjan. To z nim popłyniemy na Hvar.
Ale zanim wjechaliśmy na pokład był czas popatrzeć na inne "pływadła".
I na innych pasażerów.
Starszych z niedużym bagażem.
Młodszych bez bagażu i i takich w wieku średnim wieku z bagażem imponującym.
Prom był całkiem duży, aut nie tak wiele, więc odbiliśmy o czasie.
O 17.00 odbiliśmy, zresztą, nie tylko my.
Na wodzie było sporo większych
i mniejszych jednostek.
Płynęliśmy, płynęliśmy kursem na zamglony Brač, zza którego powoli zaczął wyłaniać się tajemniczy i pachnący Hvar.
Kamper trochę nas blokuje, ale mamy nadzieję, zjechać szybciutko.
Połowa drogi, mijamy Brač,
na którym straszą ślady zeszłorocznych pożarów.
A koło 18.30 pojawił się przylądek Kabal i wejście do Starogradskiej Zatoki.
A kwadrans później pojawił się Starigrad
i starogradska przystań promowa.
Ze Starigradu do Vrboski jest kilkanaście kilometrów. Z promu zjechaliśmy jako jedni z pierwszych, ale i tak rozbijanie naszego wakacyjnego gospodarstwa kończyliśmy po zmroku.
A potem, w nagrodę, były pierwsze AD 2012 lignije.
cdn