Coś ostatnio podejrzanie przybyło mi obowiązków to i pisać czasu nie było.
Przez pierwszy etap podróży po Italii pogoda byle jaka, pada, zimno, co jest, w końcu już prawie maj !
Dopiero w okolicach Florencji wypogodziło się, a i temperatura zaczęła piąć się w górę.
Nareszcie !! takie Włochy, jakie lubię.
Pod Florencją krótki popas i dalej, ku Rzymowi.
Jakieś 50 km przed Wiecznym Miastem musiałem ustąpić mojemu żołądkowi, który napastliwie domagał się, żeby go czymś zapełnić.
A i smoka trzeba było napoić.
Jest stacja benzynowa, jest Auto-grill, zatrzymujemy się.
Na parkingu mnóstwo samochodów z uzbrojonymi po zęby carabinierami, którzy z całego kraju dążą ku Rzymowi. Chciałem zrobić zdjęcie, ale coś mi podpowiadało, kiedy na nich zerkałem, że może lepiej nie...
Najedzeni, napojeni ( Renia też ) mkniemy dalej.
Iiiiii....po kilku kilometrach - stop.
Korek, jak cholera!
Czyżby tym razem spełniły się przepowiednie tych, którzy wieszczyli, że do Rzymu wjechać się nie da ?
Na szczęście, po kilkunastu nerwowych minutach, okazało się, że to tylko stosunkowo niewielki wypadek i jedziemy dalej.
Jeszcze bramka przy zjeździe z autostrady i już GRA.
Zjazdu z obwodnicy nie przegapiłem, do via Enrico de Osso dojechałem bez pudła, za to za żadną cholerę nie mogę znaleźć Domu Pielgrzyma, w którym mamy się zatrzymać.
( Tutaj drobne wyjaśnienie - mieliśmy mieszkać w hotelu na Zatybrzu, ale Mama i jej siostry stwierdziły, że wolą u zakonnic, bo znają, bo to nasze siostry,itd.W zasadzie było mi wszystko jedno, gdzie spędzę te 3 noce, byleby można było palić).
Okazało się, że obok rzeczonego domu przejeżdżałem 3 razy, mały to on nie jest, tyle tylko, że stoi w głębi parku, to i go nie widać.
Serdeczne powitanie z siostrami ( niektóre znamy z Polski ), ciągną nas na obiad ( kolację ? ), pasta, ryba ( wiadomo, piątek ), miłe zaskoczenie, bo podają również dzbany z świetnym, chłodnym białym winem ( wysuszony jakiś byłem, pewnie przez klimatyzację
).
Za chwilę okazuje się, że owszem, zamieszkamy u sióstr, ale włoskich, po sąsiedzku.
Trudno.
Podjeżdżam zatem, a tu w recepcji ( w furcie ? ) rezyduje włoska zakonnica, której wygląd przekonuje, że łatwo nie będzie...
Bramę zamykają o 22.00, tego nie wolno, owego też nie.
Wpadłem.
Szczęśliwie, siostrzyczka mówiła po angielsku ( ja po włosku tylko podstawowe zwroty, typu wino pizza, pasta ) i okazało się, że nie taki diabeł, tfu ! siostrzyczka straszna.
Wynegocjowałem sporo swobód i odstępstw od surowych zwyczajów, rozpakowaliśmy się, prysznic i idziemy zwiedzać okolicę.
Centrum Rzymu to to nie było, ale znalazła się knajpka, w której w miły i kulturalny sposób spędziliśmy resztę wieczoru