W pociągu poznaliśmy sympatyczne dziewczyny, z których jedna miała na głowie laurową koronę. Takie korony są nieodzownym atrybutem każdego studenta na zakończenie nauki.
Widzieliśmy już w ciągu tego dnia na ulicy Bolonii korowód idący za dziewczyną w takim wianku, ale myśleliśmy, że to może jakiś ślub wśród studentów.
Dopiero dziewczyny w pociągu wyjaśniły nam o co chodzi z tymi wiankami. Takie korony zamawia się w
kwiaciarniach. Mają one wplecioną wstążkę w kolorze wydziału, na którym uczył się student.
Po godzinie dojechaliśmy do Forli, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu na obejrzenie tego miasteczka, gdyż odlot do Polski był zaplanowany na godzinę 20:05. Na dworcu kupiliśmy bilety na autobus, żeby już się tym nie kłopotać w autobusie, jak będziemy jechać na lotnisko.
Przy budynku dworca zapoznaliśmy się z mapą miasta Forli, aby wiedzieć, w którym kierunku się udać.
Rower pozostał bez koła. Właściciel roweru będzie wściekły, jak to zobaczy.
Tą aleją poszliśmy do centrum Forli.
Po drodze mijaliśmy przystanki autobusowe, ale nie skorzystaliśmy z podwózki, bo raz, że do centrum nie było daleko, a dwa, że nam się nie spieszyło. Ustaliliśmy tylko, z którego przystanku będziemy musieli pojechać na lotnisko i o której godzinie będziemy mieli autobus.
Miasto jest ładne, ale po Bolonii nie rzuca na kolana, chociaż zobaczyliśmy tutaj kilka ładnych portyków.
Po pobieżnym obejrzeniu Forli poszliśmy coś zjeść.
Trafiliśmy do lokalu "Ca' Leoni", w którym było sporo ludzi, ale obsługa szybko się uwijała. Zamówiliśmy dwa rodzaje pizzy. Jedna z nich była z ziemniakami i byliśmy ciekawy, jak będzie smakować. No szału nie było. Za to ceny były wyższe niż za pizzę w Bolonii, ale może dlatego, że zamówiliśmy do stolika, a w Bolonii kupowaliśmy pizzę na wynos.
Ale zaczęliśmy od kawy, która była świetna.
Duże wrażenie zrobiła na mnie toaleta w tym lokalu.
Najedzeni ruszyliśmy na lotnisko.