Zatoczka jest niewielka ale dość urokliwa. Nie jesteśmy sami, jest kilka domów i widać, że budują się nowe
Ale widziały gały co brały... nam odpowiada cisza i spokój. Z początkiem lipca nie ma jeszcze tłumów, poza tym nie wszystkim przypadnie do gustu siedzenie na zadupiu, gdzie tylko krab zamiecie ogonem. Morze będzie nam towarzyszyło rano, wieczór i w południe oraz w nocy, o czym miałam się przekonać już wkrótce.
Generalnie pogoda był dość upalna, w domku (dość skromnym) nie ma przecież klimatyzacji, okna pootwierane na przestrzał - liczyłam naiwnie na przeciąg. Już nad ranem morze dało znać o sobie szurając plażowymi kamykami tam i z powrotem tak głośno, że nie sposób było spać dalej. Cóż było robić - wstać o 6 na poranną kawę i krótki rekonesans po naszej zatoczce.
A widoczki takie ... jak trochę podeszłam wyżej na parking, bo pod sam dom się nie podjedzie.
Nasz dom, to ten na wprost, tuż nad łódkami, dwa okna po prawej
Niedługo towarzystwo opuściło łóżka i na śniadanie udało się 10 m alej, czyli na plażę. Od tej pory posiłki dość często spożywane będą na plaży.
W zasadzie, to wszystko będzie odbywało się na plaży, siedzenie, opalanie, pływanie, suszenie wlosow, czytanie, zabawy, spanie i co tylko można sobie wyobrazić.
A to nasz właściciel, bardzo miły człowiek i mega rozmowny. Kiedyś był pilotem śmigłowca (nawet montował ten krzyż, co stoi na najwyższej górze Hvaru), rozmawialiśmy po angielsku, rosyjsku,chorwacku i polsku - jak któregoś słowa brakowało, to zapożyczało się z innego języka - mega fajnie. Zwłaszcza, że język i tak wszystkim się rozwiązywał po trunkach, jakimi raczył nas gospodarz