Cieszę się, czytając Wasze słowa wsparcia. Naprawdę nie pamiętam, kiedy czułam się tak wykończona i przerażona perspektywą powrotnej wspinaczki w tym skwarze....
Po obudzeniu (aż dziw, ze nie spadłam - chyba musiałam spać jak kłoda i nie wiercić się
) stwierdziłam, że chyba czas zobaczyć to co było głównym celem czyli kapliczkę św. Dżona
wydrążoną w skale ... (zbudowaną na pozostałościach świątyni poświęconej Afrodycie lub Artemisie. )
Z miejsca gdzie spałam było to 40 sekund
więc jakoś dałam radę ...
Wejście do kapliczki to ta dziura pośrodku zdjęcia ...
Niestety, zdjęcia ze środka są totalnie do bani... I co więcej, kiedy przeglądałam internet zauważyłam, że mało komu udało się zrobić przyzwoite foto. Jakieś fatum czy co? Przez dłuższą chwilę usiłowałam przestawić telefon na tryb z wymuszoną lampą ale ten w żaden sposób nie chciał ze mną współpracować
.
Tutaj moja drobna aluzja
... W tym właśnie miejscu co roku pod koniec sierpnia przez 2-3 dni odbywają się uroczystości ku czci św. Jana Chrzciciela. Mieszkańcy, głównie Karpathos ale nie tylko, wraz z rodzinami i turystami przybywają wieczorkiem targając na osiołkach to co potrzebne
i od samego rana bawią się jedząc, tańcząc i śpiewając. Kobiety ubrane są w tradycyjne stroje (których zresztą w może nieco okrojonej wersji używają też na co dzień). Podobno jest to jeden z największych greckich festiwali tego typu. Niestety, my byliśmy tam w czerwcu i nie było nam dane tego zobaczyć. Ale planuję poprawę
...
Dla zobrazowania jak wyglądają olymposkie kobiety w tych dniach wrzucam kilka skradzionych z netu zdjęć ...
Drogę powrotną czas zacząć ... To była dla mnie mega trauma ... Zatrzymywałam się co kilkanaście kroków i naprawdę rozglądałam za jakimś zakamarkiem gdzie moglibyśmy spędzić noc ... Słoneczko już się trochę przesunęło i jeśli tylko pojawił się skrawek cienia natychmiast robiłam
dupen klapen ... Ale to też nie był dobry pomysł bo moja twarz natychmiast zaczynała piec, parować, czy jakoś tak ... Muchy przelatujące koło mojego nosa natychmiast padały w locie upieczone żarem ode mnie bijącym
...
Z całej powrotnej wspinaczki mam tylko jedno zdjęcie a i tak zrobione nie przeze mnie ....
Nie pytajcie ile czasu wracaliśmy do Avlony ... Długo ... Ale słońce jeszcze świeciło
... Kiedy zobaczyłam zabudowania wioski i autko w oddali poczułam, że może jednak będziemy spać we własnych łóżkach.
Przedostatnią atrakcją dnia była Stefanoska - oślica (bo osły to Stefanosy
), która szła za nami w odległości 10 cm przez ostatnie 20 min. trasy ...
Ostatnia atrakcja tego dnia - jedzonko. Zdecydowaliśmy się na knajpę o oryginalnej nazwie AVLONA - czyli tak jak wioska
. Wybór mieliśmy dość mizerny - była to jedyna knajpa w promieniu kilkunastu przynajmniej km
... W necie wcześniej przeczytałam dość pochlebne opinie . Właściciele podają gościom to co gotują dla siebie - takie klimaty lubimy.
Co prawda widok pana, który podszedł nas obsłużyć nie budził zachwytu (jego niebieska koszulka ostatni raz prana była zapewne przed erą covidową
) , no ale nie za bardzo mieliśmy wyjście ... Pozytywne wrażenie zrobił natomiast na nas widok gromadki znajomych/rodziny siedzących przy sąsiednim stole i pałaszujących z apetytem różne różności ...
Na pytanie co chcemy zjeść odpowiedzieliśmy zgodnie z naszą tradycją: - Karafkę białego i coś do tego
...
Pan się uśmiechnął i powiedział, że przyniesie nam "$&^$&((()#"... my odpowiedzieliśmy, że super i z niecierpliwością oczekiwaliśmy na jedzonko, bo oczywiście niczego ze słów pana Greka nie zrozumieliśmy
...
Po niedługiej chwili zobaczyliśmy chłystka, który w jeszcze brudniejszej koszulinie poleciał do przy knajpowego (Maslinka... jak to pisać... razem czy osobno
) ogródka, zerwał jakieś zielicho i wrócił do kuchni ...
Po całkiem nie za długim czasie podano nam rożne rzeczy, z których każda była naprawdę niezła...
- wino lokalne - niezłe
- sałatka jakby grecka - przepyszna... z jakimiś kiszonymi dodatkami
- faszerowany bakłażan - bardzo dobry - niestety zjedzony przed zrobieniem zdjęcia
- takie żółte coś ... jakby humus - rewelacyjne !
- smażona cebula z jakimiś warzywnymi dodatkami - bardzo dobre
I oczywiście na deser w gratisie grecki jogurcik ...
Ogólnie jedzonko było przepyszne jednak rachunek, z tego co pamiętam, dość wysoki ... No ale jak się jest jedyna knajpa w okolicy ...
A jeśli chodzi o stratę przyjaciółki
... Wyżaliłam się JEJ jaki to ciężki dzień miałam, który ledwo przeżyłam ..... Ona zamiast słów wsparcia napisała coś w stylu : "- Phi ! Przecież to tylko godzinka drogi była ..."
... Od tej pory już się JEJ nie kłaniam ... I wcale nie poprawia naszych stosunków fakt, że ostatnio przysłała mi śliczna łyżeczkę i ścierę ze Stefanosem - pamiątki z JEJ ostatniej wyprawy
...