c.d.
Wstajemy skoro świt
Nad dżunglą wiszą mgły
Przepływamy na drugą stronę Sungai Tembeling i jesteśmy w przedsionku nowej przygody
Temperatura powyzej 30 stopni (jest wcześnie rano), wilgotność prawie 100%
Będzie niezła zabawa
W parku należy się zarejestrować, opłacić wejście.
Dostajemy przewodników i dziarskim krokiem ruszamy w malezyjski piecyk
Przy wejściu do parku:
Tras jest kilka
My wybieramy pierwszą z góry
To na dobry początek
Dżungla całkiem inna od tajlandzkiej.
O takich lasach czytałem książki i z takim czymś zawsze kojarzyła mi się dżungla
PIĘKNIE
Początek trasy jest jeszcze jako taki - przygotowany
Ścieżki, kładki z drzew itp.
Im dalej tum droga trudniejsza no ale o to w tym wszystkim chodzi
To odmiana jakieś wiji
Bardzo jadowita
Wdzięczny obiekt do focenia tylko trochę wysoko
Czasem lubi spadać na upatrzoną ofiarę w dole
No i zaczęło się
PIJAWKI
niby to takie małe g...
ale jak się napije...
Pijawki towarzyszą nam przez całą trasę
Praktycznie nie można usiąść, ba jak się stoi to cały czas trzeba się ruszać.
Pijawki czują nas zapach i dosłownie w podskokach z uśmiecham na pyszczkach wbijają się w nasze nogi
Przechodzą i przez dziurki od sznurówek. przysysają się do ciała - gryząc wpuszczają ze swoją śliną cóś co zmniejsza krzepliwość krwi i znieczyla ranę
Praktycznie się ich nie czuje, dopiero jak się mokro robi od krwi, albo towarzysz podróży zauważył iż zostawiasz czerwoną posokę Wtedy reagujesz
Po oderwaniu pijawki krwawienie utrzymuje się jeszcze przez jakiś czas
SUPER
idąc mijamy wioskę (niestety opuszczoną) malezyjskich aborygenów
Szkoda po cichu miałem nadzieję postrzelać z dmuchawki słynnego ludu Orang Asli, zwanych "Synami Ziemi"
Lud ten jest jedynym, którym malezyjski rząd przyznał prawo mieszkania i polowania w Taman Negara
Przewodnik mówi iż to wędrowny lud i właśnie opuścili tę wioskę
SZKODA
W Taman Nagara rośnie jedno z najwyższych drzew na świecie - Tualang
potocznie zwanym drzewem miodowym gdyz w jego koronach upodobały się pszczoły robić plastry miodu
Drzewo to jest jedynym ratunkiem i ucieczką przed rozwścieczonym atakującym słoniem (których w rezerwacie troszkę jest)
W razie ataku należy stanąć pod jego pniem - słoń może (wcale nie musi) odpuści widząc ogrom bryły przed sobą
Drzewa te dochodzą do 80 metrów wysokości i są pod ścisłą ochroną
idziemy dalej
wokół pełno kwiatów, grzybów
Grzybki teściowej (pewnie przesmaczne)
niezwykle nieprzyjemne i ogromne mrówki
Następny wdzięczny obiekt do focenia
Wygrzewał się na ścieżce, niestety przewodnik przegapił go a naszemu kolegowi udało się go cudem wyminąć.
Dobrze iż miał wysokie buty
idziemy dalej - już troszkę uważniej - patrzymy pod nogi
Nagle ścieżkę przecina jakiś dopływ rzeki Tembeling
Czeka nas przeprawa
nie zważając na pijawki, warany i inne dzyndzolstwa idziemy dalej
Pod wieczór z duszą na ramieniu (nie wzieliśmy latarek) dochodzimy kresy naszej przygody
Jesteśmy szczęśliwi, zmęczeni, odwodnieni
100% wilgotności dało nam się we znaki
Wszystko mamy mokre
Nawet z pasków (troków) plecaka wykręcamy pot
Ale daliśmy radę.
Wszyscy cieszymy się z tego faktu i marzymy o zimnym piwku
Łodzią płyniemy do naszego hostelu
Udajemy się na zasłużony "spoczynek"
Jutro w planach mamy aby tu jeszcze powrócić.
Trzeba zaliczyć podniebną trasę po dżungli
cdb