"GRECKIE AMBONY NA SKALE"
Wyobraźcie sobie góry wyglądające jak wielkie kamienie, które ciśnięte jakąś niepospolitą siłą pospadały z nieba i tkwią teraz, na wpół zagrzebane w ziemi, jak gigantyczne ostańce, a obok nich wyrosło dość pokaźne miasto
Albo inaczej: wyobraźcie sobie skalny wał, a raczej cały górski masyw, dźwignięty jednym, zdecydowanym pionowym ruchem kilkaset metrów ponad płaskie jak stół dno żyznej doliny.
Gdy się przyjrzeć mu z bliska, owe gigantyczne kamienne bloki rozbite są na osobne bastiony, iglice, turnie, przeorane niezliczonymi bruzdami bezdennych przepaści.
Wyobraźcie sobie wreszcie, że na tych różnych wierzchołkach, tu i ówdzie, ponadludzkim, karkołomnym wysiłkiem pobudowano klasztory i niewielkie kościoły, które w urwiste podłoże wczepiły się jak jaskółcze gniazda - niczym podniebne ambony wiszące na skale.
Tak właśnie wyglądają Meteory - napowietrzne bizantyńskie klasztory wznoszące się ponad równinami Tesalii. Miejsce, z którego jak mówią mnisi wszystko lepiej widać we właściwych proporcjach. I dokąd nie dociera zgiełk doczesności. Gdzie niebo jest tuż nad głową, a ziemia znajduje się hen, daleko... W dole. I zdaje się tak mało ważna, tak nieistotna...
Ku niebu.
Oto odpowiedź, dlaczego powstały te pustelnicze, kamienne gniazda odosobnienia.
Pierwsze wspólnoty religijne pojawiły się w Meteorach pod koniec X w., mieszkając w jaskiniach i pustelniach.
Inną jej część stanowią wojny: najpierw z Serbami, potem z Turkami. Za każdym razem byli to innowiercy, muzułmanie, którym lepiej było schodzić z drogi. Przed którymi lepiej było uciekać. Dokąd? Najlepiej do nieba lub przynajmniej w pół drogi do niego. Właśnie tak jak się to działo w Meteorach.
"Meteora" po grecku znaczy ";w powietrzu", a "Meteora Monastiria" to w wolnym przekładzie - Klasztory Zawieszone w Powietrzu, w Niebie.
W Kapadocji w tym samym okresie i z tych samych powodów bizantyńscy chrześcijanie uciekali w głąb ziemi, w miękkim wulkanicznym tufie drążąc podziemne kościoły, kaplice, a nawet całe wielopoziomowe miasta. Tu jednak skała była twarda; tak twarda, że nie imały się jej ani czas, ani wiatr, ani woda. Dlatego wybrano inny wariant ucieczki - ucieczki od wroga i od codzienności. W górę, wyżej. Tak wysoko, że wyżej już być nie mogło. Przynajmniej w tej części kraju.
Tak wysoko, że aby dostać się na szczyt skalnych iglic na kilkaset metrów wyrastających ponad ziemię, trzeba było godzinami piąć się skomplikowanym systemem drabin wykonanych z drewna, ale i na pewnych najtrudniejszych odcinkach , uplecionych z roślinnych włókien. Niejeden z wdrapujących się w górę śmiałków, spadając w bezdenną czeluść, od razu trafiał do nieba i nie musiał już korzystać z przystanku pośredniego w klasztorze. Komu zaś udawało się dostać na sam szczyt, często, mając kłopoty z drogą powrotną, już tam pozostawał. Jego jedynym dostępnym światem szybko stawały się
gwiazdy rozbłyskujące nad głowami w pogodne noce
Właśnie tak powstawała Podniebna Republika Mnichów.
Adres: Grecja - Bardzo Wysoko nad Ziemią.
Oprócz drabin były jeszcze kosze. Te przeznaczano dla mniej zaprawionych w stromych wspinaczkach, dla tych cierpiących na największe zawroty głowy. Wchodziło się do takiego kosza-sieci i mnisi zaczynali na górze kręcić wielkim kołowrotem. Gdy się zmęczyli i robili sobie przerwę, kosz bujał się, raz w lewo, raz w prawo, ucząc zawieszonych nad przepaścią pokory i szacunku dla Boga oraz przyrody. Kroniki wspominają, że niejeden raz podróżujący w ten sposób musieli spędzić całą noc zawieszeni w koszu nad przepaścią. Zdarzało się i tak, że chłodu, wiatru i zbyt silnych wrażeń nie wytrzymali i na następny dzień, gdy kosz wreszcie docierał na szczyt, znajdowano w nim już tylko konwulsyjnie powyginane zwłoki.
Koszów najczęściej używano w czasie budowy klasztorów - bez nich na pewno by ich nie wzniesiono. Była to połowa XIV wieku: czas nieustannych utarczek z serbskimi najeźdźcami. Najstarszą z meteorskich pustelni "Panaija Dupani " zaprojektował i wzniósł pustelnik Kyr Nylos. Największy z klasztorów "Wielki Meteoron" zbudował mnich Anastasios, święty Anastazy, który do podnóża gór Pindos przywędrował aż z Athosu, a raczej - jak głosi legenda - został tam przyniesiony przez anioły i jednego orła. Gdy pojawiło się zagrożenie ze strony Turków, Serbowie, dotychczasowi wrogowie skalnych pustelnitów, nagle zmienili front i w mieszkańcach podniebnych twierdz dostrzegli potencjalnych sojuszników. To właśnie za sprawą Serbów nastąpił największy rozkwit Meteorów, a podniebne wyspy duchowości najwięcej do zawdzięczenia mają prawosławnemu królowi serbskiemu Symeonowi oraz jego synowi, następcy i kontynuatorowi Joachowi, którzy panowali w XV wieku. Jednak gdy dzięki ich hojności brodaci mnisi nieco obrośli w piórka, rozpoczęły się niekończące się spory między klasztorami o prymat, a to doprowadziło je na równię pochyłą - do upadku, którego nie powstrzymał nawet chwilowy renesans życia monastycznego na przełomie XVII i XVIII wieku.
Śladem legedy
W XIX wieku podniebne klasztory straciły na znaczeniu, powoli jednak zaczęły zyskiwać jako niecodzienna atrakcja, przyciągająca wędrowców, którzy w kolejnym stuleciu stali się turystami. Tych, wabionych legendą Meteorów, teraz przybywa tu coraz więcej - rocznie kilkadziesiąt tysięcy. A odkąd klasztorne kompleksy wpisane zostały na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, na Platis Lithos "Płaską Skałę" najwyższe wzniesienie Meteorów (534 metry n.p.m.), gdzie znajduje się największy z klasztorów z biblioteką, kościołem Przemienienia Pańskiego (freski!) i pięćdziesięcioma celami prowadzi dziś wygodna droga. Natomiast do innych atrakcji regionu - do klasztorów Świętego Warlaama i Świętego Stefana, gdzie za niewielka dopłatą do biletu wstępu w spartańskich warunkach można nawet spędzić noc, wybudowano najprawdziwszą szosę, na której bez trudu mijają się autokary.
Nasza grupa wycieczkowa jechała tym żółciutkim, nowym autobusem, a wg słów Pani Przewodniczki kierowcy na tej drodze do monastyrów zamykają oczy, liczą zakręty i zawsze dowożą turystów do celu.
A co ze słynnymi koszami? Te owszem są. Wielkie, plecione z lin niczym sieci - są eksponatami w klasztornych muzeach, natomiast z tych niewielkich - wiklinowych - przed klasztornymi bramami miejscowe wieśniaczki sprzedają... coca-colę i fantę!
Globalizacja - pełną gębą - w Nieziemskiej Republice Mnichów. W przenośni i dosłownie.
Spośród dwudziestu czterech istniejących niegdyś klasztorów do tej pory zachowało się jedynie sześć - cztery męskie i dwa żeńskie. Zamienione je w muzea, które w tygodniu można przemiennie odwiedzać. Ośrodkami życia monastycznego pozostały tylko klasztory Świętego Stefana i Świętej Trójcy. Tylko tutaj jak przed wiekami odgrodzeni od życia mnisi oddają się modlitwie, kontemplacji i sztuce. Widziałem mniszki w monastyrze Św.Barbary, ale tam one chyba tylko administrują, bo malutka budowla.
Klasztory są zazwyczaj otwarte rano i po południu, po sjeście. Mnisi są bardzo przyjaźnie ustosunkowani do odwiedzających, wymagają jednak, by turyści byli odpowiednio ubrani: obowiązują długie spodnie i rękawy za łokieć oraz zakazują robić zdjęcia w pomieszczeniach monastyrów, a z sobą po zapytaniu o zgodę.
CDN.