26 lipca (poniedziałek): Wyprawa na Sv. Iliję - część pierwsza
Dziś jest w końcu TEN dzień - idziemy na Eliasza Czytałam kilka opisów wejścia na forum i w każdym przypadku wymarsz następował we wczesnych (lub bardzo wczesnych) godzinach porannych. No to my będziemy oryginalni, bo wychodzimy przed 11:00
Trochę wstyd, ale przez wczorajszą wieczorną Korčulę (i nocne siedzenie na tarasie) musieliśmy pospać dłużej Wakacje są w końcu , a jak powiedział nam pan spotkany na szlaku - Ilija nam nie ucieknie Mamy to szczęście, że przed południem jest pochmurno (taki dzień wybraliśmy, chociaż trochę już byliśmy do tego zmuszeni, bo kończy nam się pobyt na Pelješcu), ale prognozy wieszczą, że koło 15:00 się wypogodzi. Plan jest właśnie taki, żeby słoneczko nie przeszkadzało przy wchodzeniu, a pokazało się dopiero, kiedy będziemy na szczycie My sobie możemy planować, a będzie, jak będzie
Przed wymarszem, na podwórku. Pokazuję, gdzie musimy się wdrapać :
Plusem jest fakt, że nie ruszamy auta. Idziemy "naszą" ulicą w górę. Po chwili asfalt zamienia się w szuter:
Mijamy uprawy winorośli i zaczynają się widoki:
Na razie trochę zamglone, co jest winą jugo. Problem w tym, że dzisiaj nie zaczął on jeszcze wiać (widoczność zdążył zepsuć wczoraj) i jest niesamowicie duszno. Sądziliśmy, że dobrze się będzie szło bez palącego słońca, ale przy tak okropnej duchocie wcale nie jest lepiej
Dochodzimy do miejsca, w którym wchodzimy na właściwy szlak:
Na szczyt mamy stąd podobno 2 godziny i 45 minut. Będziemy szli jednak nieco dłużej ze względu na duchotę i częste pstrykanie.
Trudno się nie zatrzymywać i nie robić zdjęć. Szlak, praktycznie od samego początku, jest bardzo widokowy:
Żałujemy tylko, że Jadran nie ma bardziej jadranowatego koloru. To przez jugo Ale nie ma co narzekać. Jest pięknie! Orebić jak na dłoni:
Oraz wysepki - Mala i Velika Sestrica:
Szlak zmienia swój charakter. Zagłębiamy się w górski teren:
Masyw Sv. Iliji wygląda z tej perspektywy bardzo dostojnie i... mało dostępnie :
Jak my się tam "przedrzemy"?
W rejonie tablicy upamiętniającej słoweńskiego alpinistę, który zmarł z powodu ataku serca:
gubimy szlak
No to pięknie! Oczyma wyobraźni widzę poskoki zaczajone za każdym kamieniem i w trawach, przez które właśnie przechodzimy Na szczęście oddaliliśmy się od szlaku tylko kawałek i zaraz bezpiecznie na niego wracamy.
Poskoków nie widziałam, za to obserwujemy taką piękną czarną pszczołę:
Szlak wchodzi w las i widoków, chwilowo, nie będzie:
Jest to najbardziej nużący odcinek i najtrudniejszy dla mnie, bo w lesie jest wyjątkowo duszno, aż mnie zatyka. Muszę często się zatrzymywać. Dobrze, że wzięliśmy dużo wody...
Kiedy znowu otwierają się widoki:
pojawia się też zbawienny wiatr. Wreszcie! Dzięki niemu idzie się dużo przyjemniej. Być może jest to też kwestia widoków, które są coraz bardziej widowiskowe :
Coraz częściej przebija się też słoneczko. Wcześniej niż zapowiadały prognozy pogody , ale to przecież lepiej
Potem czeka nas małe wyzwanie - przejście po osypujących się kamieniach:
Warto było się pomęczyć - docieramy do wspaniałego punktu widokowego:
Dokładnie widać wyspy korčulańskiego archipelagu:
Krajobraz ponownie się zmienia:
Na płaskowyżu, na który właśnie dotarliśmy, wypatrujemy dzikich koni. Podobno lubią paść się właśnie w tym miejscu. Niestety, teraz muszą być gdzie indziej.
Szlak, po raz ostatni, wchodzi w las:
Po jakimś czasie widzimy przed sobą Planinarski dom:
Spotykamy tu troje Polaków, a poniższe zdjęcia są robione podczas zejścia, żeby nie pstrykać z ludźmi w kadrze:
Miłe miejsce na odpoczynek w drodze na szczyt :
Na ścianie schroniska ładna rzeźba. Chrześcijański Bóg czy mitologiczny Zeus gromowładny?:
Można też zobaczyć, kto tu był :
Do szczytu już niedaleko:
Chociaż te ostatnie metry dają mi w kość:
Zaczyna bardzo mocno wiać. Rozkoszuję się widokami:
Już za chwileczkę, już za momencik - szczyt Eliasza :
W następnym odcinku