Re: Jesteśmy na wczasach. W tych góralskich lasach...
tony montana napisał(a):Jeszcze kilkanaście dni. W tym roku wakacje tylko tydzień
Tydzień to straszliwie króciutko
Nefer napisał(a):ruzica napisał(a):A w Beskidach nigdy nie byłam
Koniecznie winniście się wybrać.
Nie jest pewnie tak emocjonująco jak na Orlej Perci, czy w Fatrze, ale i łańcuchy się znajdą - na Perci Akademików w Beskidzie Żywieckim.
Nawet był plan, żeby w tym roku na Babią Górę wyskoczyć. Ale prognozy nieciekawe były więc jeszcze poczeka
Stafanova-Šlahorka-Sedlo Meziholie-Velky Rozsutec-Sedlo Mezirozsutce-Pod Plenicou-Huty-Stefanova-cd.
Ostatnio byliśmy 5 minut od szczytu. No to jeszcze jeden łańcuszek na koniec i już. Wikipedia mówi, że szczyt ma formę trójramiennego rozrogu.
To chyba znaczy, że ma kilka wierzchołków(3?) jest wierzchołek z krzyżem:
I z tabliczką Wielki Rozsutec:
W tej pamiątkowej skrzyneczce tylko jakieś śmieci były.
Na szczycie oczywiście musi być dłuższe posiedzenie, nie po to się umordowaliśmy, żeby zaraz schodzić.
Widoki ze szczytu:
Zejście z Wielkiego R. na stronę Sesda Mezirozsutce jest podobno trochę łatwiejsze od naszego wariantu wejściowego, ale ja nie umiem tego powiedzieć, bo my szlak zgubiliśmy.
Władowaliśmy się na jakąś dziką ścieżkę, mocno porośniętą chaszczami, gdzieniegdzie trafiały się też przeszkody w postaci powalonych drzew. Po raz pierwszy miałam fory w górach jako mała osoba, mogłam się pod tymi gałęziami swobodnie przeczołgiwać dołem, podczas gdy S. musiał się już trochę bardziej nagimnastykować.
Przebieg naszej ścieżynki nie jest z góry specjalnie widoczny, dlatego nawet nie specjalnie wiedzieliśmy dokąd zejdziemy. Ale nasza dzika droga łączy się w końcu z oficjalnym szlakiem- schodzimy zatem zgodnie z planem na Sedlo Mezirozsutce. Stąd na Małego Rozsutca jest przysłowiowy rzut beretem, i nawet był pomysł, żeby i o niego zahaczyć, ale jednak rezygnujemy bo:
1) już na nim kiedyś byliśmy
2) ja niezbyt dobrze wspominam tamto wejście z przeszłości i nie bardzo mi się chce męczyć z technicznymi trudami
3) jesteśmy zmęczeni upałem i błądzeniem
Dalej aby uniknąć schodzenia po mokrych drabinkach i skałkach idziemy zielonym szlakiem omijającym wąwóz Tiesna Rizna. Z początku idzie się dobrze, jest stromo , ale są leśne korzenie o układzie "schodkowym" więc luz. Ale im bardziej się obniżamy, tym jesteśmy bliżej rzeczki. A im bliżej rzeczki tym więcej błotka. Pod koniec idzie się prawie w błotnym potoku. Strasznie się umęczyliśmy wyszukiwaniem co bardziej suchych kawałków gruntu-25 minutowe zejście zajęło minut 50.
Po dojściu do rozstaju szlaków Pod Palenicou problemy wcale się nie skończyły. Okazało się, że szlak, którym mieliśmy zejść do Stefanovej nie istnieje
(mam przedpotopową mapę). To znaczy istnieje, tylko ma zupełnie inny przebieg- i ten nowy przebieg za bardzo nam nie pasuje, bo trzeba by nadłożyc drogi. A nam się już trochę nie chce. S coś nawet bredzi o zejściu Hornymi Dierami, ale ja stanowczo protestuję- pamiętam z wycieczki przed 4 laty, że w Hornych Dierach było chyba z 6 długich drabin. Ja na pewno po nich nie zejdę. Albo zejdę, ale będę mieć traumę, a na dole zażądam rozwodu
Trochę się rozglądamy i wypatrujemy ścieżkę, która oficjalnie szlakiem nie jest, ale kusi nas. Niby mamy wątpliwości bo nie wiemy co to, i gdzie tym dojdziemy, no, ale kurcze- skoro jest wyraźna droga to dokądś musi prowadzić.
Idziemy.
Początkowo z duszą na ramieniu, w dodatku S. mnie zaczyna wkurzać, bo marudzi. Że nie wiadomo kiedy zleziemy do Stefanowej i może ucieknie nam ostatni autobus(który był o 20 stej), a co jeśli tam nie ma żadnej Koliby i będziemy głodować do rana? Koliby jakieś wiem, że są, więc nie ma co panikować, na autobus też raczej zdążymy bo mamy jeszcze 5 godzin.
Ale wkurzam się bo to JA mam w górach monopol na marudzenie. A królowa może być tylko jedna!
Na ścieżce pojawiła się nadzieja-Słowacy nie wszędzie zamalowali stare zielone znaki! Hura, ta niby dzika droga to stary szlak z mojej mapy. Nawet doszliśmy do miejsca z tabliczką "Huty",stąd wg. mapy jeszcze 15 minut. No fajnie tylko nie wiemy w którą stronę.
No dobra idziemy prosto w dół. Jet mega stromo, więc włącza mi się niepewność kroków, ale po niedługim czasie(ale raczej dłuższym niż 15 minut) widać jakby koniec lasu i zabudowania Stefanowej. Udało się
jest 16-sta, więc mamy jeszcze prawie godzinę do autobusu, wcale nie ostatniego. No to idziemy wypić sobie kofolę. Na piwko i obiad to już do Terchovej pojedziemy.
To była super wycieczka, było na niej wszystko co potrzeba: widoki, pogoda, trochę adrenalinki, głupawka z powodu błądzenia i cała gama emocji. Ale po tym końcowym etapie byłam bardzo szczęśliwa, że to już "po".
W następnym odcinku trochę odpoczniemy od górskich wędrówek, ale nie od widoków.