Jesteśmy na wczasach. W tych góralskich lasach..Zima 2018/19
Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
Czas wyspowiadać się z tegorocznych wakacji w Tatrach...Zajawki nie chce mi się robić- polecimy od razu z konkretami
Dzień 1, 19.08.2018- Odwrót spod Granatów po raz drugi
Kuźnice-Boczań-Hala Gąsienicowa-Czarny Staw Gąsienicowy-Zmarzły Staw pod Zawratem-Parę metrów pod górę- przymusowy odwrót na Halę-Dolina Jaworzynki-Kuźnice
Pomysłów na tegoroczne tatrzańskie szlaki było mnóstwo. Ale od czego zacząć? Na Słowację nam się nie chce- nie będziemy w pierwszy dzień się zrywać o 4. 30 Na Rysy czy Orlą Perć(tzn. tu ja i tak bym nie szła) też się nie będziemy rzucać na samym początku Tatry Zachodnie- no też nie, bo mamy w planach Bystrą, a to nas zabije kondycyjnie.
Także wybór trasy na pierwszy dzień jakoś tak naturalnie się zawęził. Zwłaszcza, że mi po polskiej stronie Tatr zostało już bardzo niewiele miejsc gdzie nie boję się iść.
Prognozy zapowiadają popołudniowe burze, zatem spokojnie najpierw udamy się na Halę Gąsienicową, i dopiero na miejscu podejmiemy decyzję co dalej.
To idziemy, a raczej wsiadamy w busa, który za 3 złote od łebka zawozi nas do Kuźnic. Jesteśmy na szlaku przed 8- parę lat temu o podobnej porze można było uniknąć opłaty za wstęp do parku, teraz budy w sezonie działają już od 5 rano
Na początek nuda, bo las:
Ale za lasem robi się ciekawiej:
A gdy dochodzimy do Hali robi się cudnie
Byliśmy w tym miejscu wielokrotnie, ale chyba nigdy przy takiej pogodzie.
W schronisku robimy sobie dłuższą przerwę i zastanawiamy się co dalej. Pogoda raczej wygląda na stabilną, więc decydujemy się na długą wycieczkę. Pada na pewną górkę, z którą mam porachunki do wyrównania Chodzi o Zadni Granat, z którego rok temu w czerwcu uciekłam w popłochu z powodu jakiegoś starego płata śniegu
S. co prawda wtedy szczyt zdobył, więc wymyślamy sobie, że ja pójdę prosto na Granat zielonym szlakiem, natomiast S. doczłapie się Żlebem Kulczyńskiego oraz krótkim fragmentem Orlej Perci. Spotkamy się na szczycie i będziemy dalej już razem kontynuować zejście. Taki mam chytry plan.
Tymczasem pół godzinki spacerku od schroniska i jesteśmy nad Czarnym Stawem Gąsienicowym- moim ulubionym jeziorem w Tatrach.
Tłumów o dziwo brak. Nic też nie zwiastuje katastrofy jaka już wkrótce ma nastąpić...
Na razie popatrzymy na Kościelec, czyli jedno z tych miejsc, gdzie już boję się iść. S. kiedyś tam był. ale udało mu się dopiero za 3 razem.
Teraz trzeba obejść staw dookoła:
No i właśnie tu już dostrzegam pierwsze niepokojące objawy. Bo coś jakby mi się robi w stopy. Taki ból kłujący lekko- jakby skurcz, ale to nie to
Aj, tam rozjedzie się- myślę sobie. Tja
Powyżej stawu robi się bardziej stromo:
W kilku miejscach trzeba nawet użyć odnóży górnych i to w okolicach tych miejsc dopada mnie najgorsze. Bo to już nie jest lekki ból jakby skurcze. To są skurcze. Najpierw łapią w stopy, potem w łydki- na przemian raz w jedną nogę raz w drugą Momentami jest tak źle,że aż muszę wydać z siebie odgłos cierpienia. Publicznie, przy ludziach obcych
No nic, może przejdzie. Ale robię parę kroków i dopada mnie to samo. A potem znowu. Będąc już powyżej Zmarzłego Stawu zastanawiamy się co dalej. Od rana czułam się dobrze, miałam ogromną motywację i siły, ale teraz straciłam trochę energii na walkę z bólem. Jestem skołowana i nie wiem co robić. No ale idąc za głosem rozsądku- jesteśmy już w miejscu gdzie mieliśmy się rozdzielić. Co będzie kiedy będąc sama jeszcze mi się pogorszy? Wizja, że musiałabym dzwonić po TOPR lekko mnie paraliżuje.
No cóż z wielkim żalem podejmujemy decyzję o wycofie Moje wkurzenie(by nie powiedzieć dosadniej) sięga zenitu. Do szczytu zabrakło może 50 minut, a pogoda jest taka, że trudno wymarzyć sobie lepszą(taka lampa nie trafi się nam już do końca 2 tygodniowego wyjazdu). No nic, życie. Góry jeszcze chyba postoją.
No to schodzimy.
Tu jestem już pogodzona z losem:
Dla uspokojenia można zawsze na staw popatrzeć:
To nie był pierwszy raz kiedy nie udało nam się gdzieś wejść, ale zwykle powodem odwrotów była pogoda lub przerastające mnie trudność(bo S. to raczej wlezie wszędzie). Natomiast po raz pierwszy zdarzyła mi się w górach fizyczna niedyspozycja. Toż to starość chyba
A na poważnie to podejrzewam 2 powody:
1. Brak aklimatyzacji(chociaż my nigdy w pierwszy dzień nie robimy jakiś pierdółkowatych wycieczek po dolinkach, zawsze rzucamy się na głęboką wodę, bo szkoda nam czasu na spacery po lesie- czyli to może jednak naprawdę starość
2. Ujowe skarpetki ze sklepu na D.
Mam z nimi takie skojarzenia:
No, ale żeby już tyle nie smęcić to powiem, że zejście było momentami komiczne. Bo otóż postanowiłam w końcu zacząć używać kijków w sezonie letnim. Tylko na zejściu jakby co. No, ale tu były te miejsca(chyba w sumie 3), co to się trzeba było rączkami przytrzymać. No i w tych miejscach nie bardzo miałam z tymi kijkami co zrobić no i się motałam straszliwie.
S. pomóż mi, przytrzymaj te kijki przez chwilę
Chciałaś kijki, to musisz sobie sama z nimi poradzić
Z kijkami czy bez dość szybko dotarliśmy z powrotem na Halę:
Trochę odpoczywamy w Murowańcu, ja wypijam izotonika, no i złazimy na dół. Tym razem Doliną Jaworzynki, bo nie bardzo lubimy wracać po własnych śladach. A Jaworzynka w górnej części jest stroma, jest dużo wyślizganych kamieni, także tu już kijki trochę się jednak przydały. Na dole zostały jednak przypięte do plecaka.
Jaworzynkę odwiedzimy jeszcze podczas tego wyjazdu, więc więcej zdjęć będzie przy okazji opisywania jednej z kolejnych wycieczek.
Ambitne plany zdobycia dwutysięcznika w pierwszy dzień spełzły na niczym i zamiast długiej wyrypy była średniej długości wycieczka aklimatyzacyjna. Ale to nic nie szkodzi ostatecznie i tak spędziliśmy bardzo miły dzień w przepięknych okolicznościach przyrody.
Piękna wycieczka, mimo wszystko. Chociaż współczuję, że musieliście odpuścić. Wiem, jak to boli, jak trzeba w górach zrezygnować z planów... Ale na szlaku trzeba się kierować przede wszystkim rozsądkiem
maslinka napisał(a): Chociaż współczuję, że musieliście odpuścić. Wiem, jak to boli, jak trzeba w górach zrezygnować z planów...
To był dopiero pierwszy dzień, a mieliśmy ich jeszcze przed sobą 12, więc dość szybko się z niepowodzeniem uporaliśmy
Dzień 2, 20.08.2018
Kuźnice-Nosalowa Przełęcz-Polana Olczyska-Polana pod Kopieńcem-Kopieniec Wielki-Toporowa Cyrhla
Po wczorajszych dość przykrych doświadczeniach, na dziś zaplanowaliśmy krótką i lekką wycieczkę. Większość małych tatrzańskich pagórów mieliśmy już zaliczonych, ale na Kopieniec zawsze było nam nie po drodze. Pewnie dlatego, że leży on w pewnym oddaleniu od Zakopanego i głównych szlaków.
Nasza trasa zaczyna się i kończy w innym miejscu, a co do kierunku przemarszu było nam raczej wszystko jedno. Postanowiliśmy więc zacząć tam, gdzie zawiezie nas pierwszy złapany bus. I tak oto ponownie lądujemy w Kuźnicach.
Na razie idziemy lasem w kierunku Nosala:
Wczoraj nażarłam się na noc magnezu, wieczorem nie piłam piwa, a rano kawy, więc jestem w nieco lepszej formie.
Idziemy spacerkiem, trochę w górę, trochę w dół i sporo po płaskim. Od czasu do czasu wyłania się jakaś polanka:
Ludzi na szlaku jest bardzo mało, co ogromnie cieszy biorąc pod uwagę, że jest sierpień
Mijamy Olczyski Potok:
Gdzieś tu było skrzyżowanie szlaków, więc jak komuś wystarczy spaceru, to może zleźć na dół, do Jaszczurówki.
My jednak pójdziemy dalej, a szlak zrobi się trochę stromy i męczący:
Trzeba chwilę odpocząć:
Bo jeszcze czeka nas wdrapanie się na taki oto kopeček
Ale zanim się tam wdrapiemy, połazimy jesczcze po Polanie Kopieniec, która słynie z pasterskich szałasów oraz krokusów na wiosnę:
Atak szczytowy i widoki z góry w następnym odcinku.
ruzica napisał(a):To nie był pierwszy raz kiedy nie udało nam się gdzieś wejść, ale zwykle powodem odwrotów była pogoda lub przerastające mnie trudność(bo S. to raczej wlezie wszędzie). Natomiast po raz pierwszy zdarzyła mi się w górach fizyczna niedyspozycja.
Doskonale rozumiem Twoje rozczarowanie - mnie również kiedyś fizyczne niedomagania pokrzyżowały plany. Pozostaje niedosyt...
ruzica napisał(a):Bo otóż postanowiłam w końcu zacząć używać kijków w sezonie letnim. Tylko na zejściu jakby co.
Kijków używam od kilkunastu lat - początkowo jedynie w zejściu, gdyż wtedy zwykle łapał mnie ból w kolanach, a od pewnego czasu już stale, bo inaczej nie daję rady. Nadal chodzę sporo po górach i dopiero stosunkowo niedawno dotarło do mnie, że na sukces w postaci bezbólowego zejścia należy zapracować, ostro się zapierając kijkami przy podejściu w górę. Jeśli tylko zaniedbam to na początku trasy, kolana przypomną mi o tym podczas zejścia.
Nefer napisał(a):A na Kopieńcu kiedyś byliśmy, też było bardzo pusto. Ale to było późną jesienią. A że w sierpniu takie pustki, to bym się nie spodziewał.
Hej No na szczycie, to już trochę ludzi było- pewnie od drugiej strony przyleźli. Była pogoda, więc pewnie większość gdzieś wyżej wybyła.
Franz napisał(a):] Kijków używam od kilkunastu lat - początkowo jedynie w zejściu, gdyż wtedy zwykle łapał mnie ból w kolanach, a od pewnego czasu już stale, bo inaczej nie daję rady. Nadal chodzę sporo po górach i dopiero stosunkowo niedawno dotarło do mnie, że na sukces w postaci bezbólowego zejścia należy zapracować, ostro się zapierając kijkami przy podejściu w górę. Jeśli tylko zaniedbam to na początku trasy, kolana przypomną mi o tym podczas zejścia.
Witaj Wojtku
No własnie wychodzi na to, że dla mnie te kijki są trochę bez sensu. Nie mam tyle siły w rękach, żeby się ostro zapierać przy podejściu. Dlatego kijki porzuciłam po dwóch wycieczkach Kolana na szczęście jakoś bardzo nas nie bolą- przed wycieczkami jemy bardzo dużo galaretek(widzę efekty) a w tym roku przed dłuższymi wyjściami smarowaliśmy kolana Opokanem- profilaktycznie (chyba też działało)
Kuźnice-Nosalowa Przełęcz-Polana Olczyska-Polana pod Kopieńcem-Kopieniec Wielki-Toporowa Cyrhla- cz. II
Przystępujemy do ataku szczytowego:
Można się spocić, bo raz, że stromo, dwa, że upał.
Męka trwa jednak krótko, i jestem już prawie na szczycie:
Wielki Kopieniec to mała górka, zaledwie 1328 m. npm. Ale w jego przypadku akurat rozmiar, nie ma znaczenia, bo pagór oferuje wspaniałą panoramę na 4 strony świata.
Na szczycie spędzamy sporo czasu, bo gdzie nam się spieszy?
W końcu jednak nadchodzi czas się ewakuować. Schodzimy inną drogą niż przyszliśmy- tu zejście jest zdecydowanie mniej strome:
Po krótkim czasie oglądamy Polanę z drugiej strony:
Do końca wycieczki niespełna godzinka:
Leśny odcinek jest krótki i łagodny, szybko docieramy do końca:
Szlak kończy się w nieco bezsensownym miejscu- na szosie z dala od przystanku i przejść dla pieszych. Trzeba więc przeleźć jakoś na druga stronę i pójść kawałek poboczem. Ale co to na nas, w końcu Jadranką nam się zdarzało spacerować.
Łapiemy busa do Zakopanego- trafiamy na fajnego kierowcę, który ma w sobie coś z przewodnika i opowiada na jakie szczyty patrzymy, oraz jaką zapowiadają pogodę na kolejne dni
Wycieczkę kończymy na przystanku nieopodal naszego tymczasowego miejsca zamieszkania. Popołudnie spędzimy jak prawdziwi turyści- na Krupówkach
Jutro wybierzemy się na dłuuugą wycieczkę, która znów będzie nie do końca udana.
Ja się jakoś z Tatrami nie pokochałam. Zrobiłam dwa, trzy podejścia i juz mnie nie ciągnie . Przede wszystkim chyba dlatego, że ja się na te wszystkie klamry, łańcuchy i drabinki nie daję . Boję się i tyle. Ale Twoje relacje lubię, więc melduję, że nadrobiłam i będę śledzić .
marze_na napisał(a):świadomość, że tam wyżej są te najbardziej widokowe, niestety nie dla mnie, działa nieco frustrująco .
Eee tam, trzeba się pogodzić z losem i łazić tam gdzie się da. A wyżej nie musi wcale oznaczać bardziej widokowo
Dzień 3, 21.08.2018
Siwa Polana-Dolina Chochołowska-Siwa Przełęcz-Siwy Zwornik-Liliowe Turnie-Bystry Karb-Bystra-Błyszcz(powrót tą samą drogą)
Po krótkiej wycieczce poprzedniego dnia mieliśmy ochotę uderzyć gdzieś wyżej. Cel jak zwykle uzależniliśmy od prognoz pogody. Rano S. sprawdził wszystkie portale pogodowe i okazało się, że w Tatry Wysokie- zarówno polskie i słowackie za bardzo nie ma co się pchać. Pozostają więc Zachodnie- trochę z konieczności. Ok, niech będą Zachodnie.
Bystrą wymyśliliśmy sobie jakiś czas temu- po zdobyciu Starorobociańskiego Wierchu. Bo jeśli zaliczyliśmy najwyższy szczyt Tatr Zachodnich po polskiej stronie, to trzeba do kompletu dorzucić najwyższy szczyt Tatr Zachodnich słowackich(jest to też najwyższy szczyt tej części Tatr w ogóle).
Wycieczkę zaczynamy od wyjścia na przystanek, a żeby się na niego dostać, musimy przemierzyć całe Krupówki. Które wczesnym rankiem są opustoszałe
Kilka minut przed ósmą wysiadamy z busa u wylotu Doliny Chochołowskiej. Pora jest nieprzypadkowa- o 8.00 startuje pierwsza kolejka turystyczna pod postacią traktora z dwiema przyczepami. Jeśli możemy za 5 PLN podwieźć tyłki zamiast 45 minut spacerować nudną doliną, to głupio by było nie skorzystać. Zwłaszcza, że niemało mamy do przejścia.
Wycieczkę rozpoczynam marudzeniem i jest to zły znak. Bo skoro od rana wszystko mnie wkurza, to znaczy, że to się nie skończy dobrze...
Szlak przez Dolinę Starorobociańską jest dość nudny(a w ogóle to idziemy nim już 3 raz), największą atrakcją są maliny i jagody przy szlaku-chociaż na zdjęciu to raczej w jakiś chaszczach jestem
Zwykle dolina ma postać potoku błota, w tym roku jednak jest nadzwyczaj sucho. Lipcowe ulewy poszły w zapomnienie:
Szlak w dolnej części jest łagodny, więc spaceruje się w miarę przyjemnie.
Później zaczyna robić się stromo, w zamian jest też bardziej widokowo:
No i na tym stromym, odkrytym odcinku zaczynam łapać kryzys. I to nie to, ze się czuję zmęczona, bo to akurat jest normalne. Ja po prostu nie mam siły zrobić kroku
Co chwila się zatrzymuję na łyka wody, ale to za bardzo nie pomaga. Nie pamiętam, żebym kiedyś czuła w górach taki brak mocy. Ostatnio to chyba, jak szliśmy zimą na Śnieżkę, ale tamto się nie liczy, bo było na kacu
Dłuższą przerwę mieliśmy robić dopiero na Siwej Przełęczy, ale czuję, że chyba nie dojdę. Rozkładamy się gdzieś po drodze, w krzakach poniżej nas słychać buczenie. To niedźwiedź chyba Mam nadzieję, że on tu nie przyjdzie
Po około półgodzinnym odpoczynku ruszamy dalej, ale ja się ledwo wlekę.
W końcu jakoś doczłapałam na przełęcz:
Ale oznajmiam że iść dalej to ja nie mam siły, i ja tu zostaję. Położę się i Nie wstanę, tak będę leżeć
Na razie jednak pooglądam widoki:
Oraz samą przełęcz:
Nasz cel jest w chmurach, co dodatkowo zniechęca mnie do dalszego spaceru:
W dole jakieś kałuże:
Mówię do S. że ja zostaje, a on niech sobie robi co chce
To chodź ze mną chociaż do następnej przełęczy. Przecież teraz pójdziemy granią więc nie powinno już być stromo i męcząco
Hmmm... kusząca propozycja. Ale czy dałam się namówić, okaże się później
Koniecznie się przysiadam. Uwielbiam Tatry, choć moje najczęstsze trasy to doliny (bo każdy wyjazd był zawsze z kimś małym : najpierw z moją siostrą potem z dziećmi ). Na Halę Gąsienicową kiedyś wybrałam się sama. Doszłam tylko do Czarnego Stawu ale i tak to niezapomniane przeżycie.