Dziękuję AndrzejuPK. Na szczęście te części i kanistry zakończyły się wraz z zatarciem różnic między nami, a Jugosławią/Chorwacją zarówno pod kątem cen, jak i motoryzacji, a zwłaszcza jakości samochodów.
Co do części i napraw to pamiętam taką sytuację w roku 1989 lub 1990. Jedziemy sobie włoskim fiacikiem nad jadran - dla potomności fiacik nieco różnił się od polskiego i wyglądał tak:
Czas świetny, bo w drodze już ze 12h, a dojeżdżaliśmy do granicy węgiersko - jugosłowiańskiej Mohacs/Beli Manastir
. Biorąc pod uwagę, że przejazd przez każdą granicę to było oczekiwanie w kolejce + szczegółowa kontrola, trzepanie całego auta w poszukiwaniu wszystkiego co zabronione, to czas był naprawdę niezły
. No i tak dojeżdżamy sobie, aż tu nagle zapala się lampka, że nie mamy ładowania. Szybka dedukcja mojego taty i wychodzi na to, że mogły paść szczotki w alternatorze. Oczywiście alternator leży w bagażniku, do zmroku pozostaje jeszcze chwilka, więc zapada decyzja - WYMIENIAMY! Stoimy sobie gdzieś w szczerym polu rozładowujemy bagażnik, znajdujemy alternator otwieramy maskę i raz, dwa wymiana. Czas może trochę gorszy niż w boxie F1, ale by się nie chwalić z całością uporaliśmy się w półtorej godzinki, łącznie z rozładowaniem i załadowaniem samochodu. Tym czasem, po odpaleniu zła wiadomość - kontrolka nadal się pali, więc jeszcze raz rozkręcenie nowego alternatora i sprawdzenie szczotek czyli kolejne półtora godzinki. Wydaje się, że wszystko ze szczotkami w porządku, więc decydujemy się zostać tu na noc, a rano pomyślimy i poszukamy pomocy. Trzy osoby w załadowanym, dużym fiacie, to może nie był szczyt wygody ale za to przygoda przednia! Oczywiście były to czasy, gdzie o assistance można było pomarzyć
. Rano wstaliśmy, przekroczyliśmy granicę, bo to jednak z Jugolem łatwiej dojść do porozumienia niż z Madziarem i szukamy pomocy. Gdzieś w okolicy Dakova znajdujemy elektryka i opowiadamy mu o naszej przygodzie, że dwa razy alternator wymieniliśmy, że trzy godziny majstrowaliśmy itp.itd. Elektryk pokiwał głową ze zrozumieniem, wziął miernik napięcia (my oczywiście takiego sprzętu nie mieliśmy), przyłożył go do klem akumulatora, po czym wymienił bezpiecznik odpowiedzialny za zapalenie się kontrolki. Całość naprawy w jego wydaniu to ok. 45, może 50 sekund. No a my trzy godzinki z rękami pod maską... Za naprawę chyba nic nie policzył
. Takie to były czasy... Biorąc pod uwagę mnogość formalności i biurokracji, którą należało pokonać przed wyjazdem, ekwipunek, który należało ze sobą zabrać, ilość czasu spędzonego na granicach i w samochodzie, niespodzianki wyskakujące po drodze, zdecydowanie były to wyprawy niż podróże
.