Zapraszam na ostatni odcinek. Trzeba kończyć zaległości, bo już
tegoroczne relacje się sypią
Jak już wspomniałam, dwa dni na miejscu. Ale pierwszego dnia pod
wieczór odwiedził nas synek. Na drugi dzień wybierali się
do Plitvic i chciał mój aparat, a nam miał zostawić swój.
Ale tak się śpieszył, że zamiennika nie przywiózł.
Od nas pojechali do Zadaru i takie fotki mi udostępnił.
A ponieważ zostałam pozbawiona aparatu, na tym moja fotorelacja
się kończy.
Ale na miejscu nie siedzieliśmy. Wybraliśmy się jeszcze z M
na przejażdżkę. Postanowiliśmy pojechać nad jezioro Vransko.
W przewodniku wyczytaliśmy, że wyniku budowy kanału,
który miał odprowadzać nadmiar wody z jeziora do morza,
doszło do tego, że woda z morza zaczęła wpływać do jeziora.
I w znaczny stopniu woda w jeziorze została zasolona.
Oczywiście próba organoleptyczna została dokonana i stwierdziliśmy
lekko słonawy smak wody. Poza tym jezioro spokojne bez żadnej
fali i w tym miejscu gdzie byliśmy, bardzo płytkie. A tak w ogóle,
to napisali, że w najgłębszym miejscu ma 4m głębokości
W drodze powrotnej minęliśmy się z dwiema jaszczurkami.
Brak aparatu, brak zdjęć. Mogę tylko powiedzieć, że były jaskrawo
zielone, miały około 30, 40 cm Po prostu cudo. Widywaliśmy
w Cro różne jaszczurki, ale takie to pierwszy i jak na razie,
ostatni raz.
W nocy przyszła burza, trochę popadało i temp troszku zluzowała.
A ponieważ był to już nasz ostatni dzień pobytu, niezrażeni lekkim
ochłodzeniem, postanowiliśmy spędzić go nad morzem.
Pojechaliśmy do Privlaki. Ja jeszcze wysmarowałam swoje stare
gnaty błotem a M ganiał się w płytkiej wodzie z małymi rybkami.
Po południu wróciliśmy na kwaterę ze smutnymi minami, że to już
niestety koniec
Rano przed wyjazdem jeszcze zakup świeżych smokf, mniam mniam,
moje ulubione i w drogę.
I znowu Cro żegnała nas deszczem, na razie lekkim ale im dalej
tym większym. Przed granicą węgierską musieliśmy zrobić sobie
postój bo nie dało jechać. Tu też zrobiliśmy zamianę miejsc, ja
usiadłam za kółkiem. I okazało się, że ja jestem lepszą nawigacją
niż M. Przed wszystkimi zjazdami, zawsze byłam dokładnie
zorientowana dokąd prowadzi trasa, w która skręcamy. A tu dooopa
Dojeżdżamy do Budapesztu. Jedziemy na dwa auta, deszcz cały
czas nie popuszcza, nagle M mówi skręcaj, patrzę na tablicę
i widzę kierunek... Ukraina. Przecież ja nie jadę na Ukrainę
Gdybyśmy jechali sami, ale za nami syn, więc już nie mogłam
nic zrobić tylko jechać dalej......do Budapesztu.
Wjechaliśmy w godzinach szczytu, z Węgrem nie pogadasz,
oznakowanie ..... Na szczęście godzina nam wystarczyła, żeby
wyjechać z tego pięknego miasta.
Słowacja też nie chciała nas tak szybko pożegnać
A przed granicą to nawet jeleń chciał nam podać ...... roga
Na szczęście zrezygnował i spokojnie stał sobie w przydrożnym
rowie, bo nie wiem jak by się to skończyło. Dodam, że był to
środek nocy, wyjechaliśmy z za zakrętu a tu w światłach, dwa
czerwone światła (oczy) i poroża na 1,5m Syn podobno zareagował tylko głośnym ... o, quuuu...., czym pobudził
śpiących towarzyszy
Poza tym jeszcze tylko pobłądziliśmy koło Radomia,
był objazd .....
Właśnie wtedy dojrzała w nim decyzja o kupnie nawi
I tak z przygodami już we wrześniu, wróciliśmy do domu.
A za, niespełna, dwa miesiące wracamy do Cro ponownie
I to by było na tyle
Pozdrawiam Gośka