ODCINEK X. NAKOVANA I JASKINIA ŠPILAPomysł na kolejną wycieczkę zaczerpnęłam z relacji Kateriny
Postanowiłam, że nam ta wycieczka musi się udać bardziej, ale czy to nam wyszło to za chwilę zobaczycie.
Jedziemy do Nakovany, która obecnie jest opuszczoną wioską(tzn. nie do końca, bo mieszka tu 1 rodzina), ale była zamieszkała już 8000 lat temu. W czasach starożytnych panowali tu Ilirowie. Na forum to miejsce jest dokładnie opisane, więc nie będę robić kopiuj-wklej
Szczegóły zainteresowani znajdą w
Klubie MiłosnikówWyjeżdżamy z Orebića w stronę Lovište bardzo malowniczą drogą. Zatrzymujemy się na punkcie widokowym:
Widoki są oczywiście piękne, ale po wyprawie na sv. Iliję to już aż takiego wrażenia na nas nie robią
Jedziemy zatem dalej, droga ciągnie się stromo pod górę. Dojeżdżamy do Nakovany, zostawiamy Daczię pod pierwszym lepszym drzewem. Wieś nie do końca opustoszała, wita nas bardzo dostojna delegacja mieszkańców:
Kociaki od razu pędzą do bagażnika, widocznie wiedzą, że samochód to takie coś, co służy dostarczaniu żarcia kotu
Rozglądamy się po okolicy:
Od razu rzuca mi się w oczy, że źle odrobiłam lekcję z topografii tego miejsca:
Myślałam, że te wszystkie punkty strategiczne są bliżej siebie i raz dwa je oblecimy. Tymczasem z Dolnej Nakovany, gdzie zaparkowaliśmy wszędzie mamy daleko
No nic, na razie pójdziemy do Jaskini Špila, by zobaczyć stalagmit w kształcie fallusa. To święte miejsce Ilirów
Później zobaczymy na ile starczy nam siły i czasu
Początek naszej ścieżki prezentuje się całkiem niewinnie i nie zapowiada późniejszych trudności, nazwijmy to, roślinnych
Po kilku minutach dochodzimy do małego kościółka, przy którym znajduje się rozstaj szlaków:
Wybieramy szlak w stronę jaskini, zaraz zacznie się nasza katorga:
O dziwo katorga nie jest związana z upałem, a z ogromną ilością chaszczy, porastających ścieżkę. Pan S. czuł się wygrany bo wziął długie portki. Mi natomiast te wszystkie krzaki i gałęzie atakowały wszystkie kończyny, znów czułam się jak w horrorze
Tym razem robactwo aż tak się nas nie czepiało, może byliśmy mniej spoceni
Widoki z drogi przez mękę prezentowały się tak:
Jadranu nie widać, więc tak sobie
Nie wiem ile szliśmy, może pół godziny, może 40 minut, ale w końcu dotarliśmy do celu. Możemy schować się w cieniu:
Jest tabliczka informacyjna:
No to idziemy "ofocić" ten symboliczny cel naszej wycieczki. No i tu spotyka nas ZONK
Bo fallus owszem jest, ale bardzo niepozorny, to raz. Dwa, to jest za kratami i nie można wejść w jego pobliże
Strasznie się męczymy próbując jakoś zrobić mu zdjęcie przez te kraty, ale trwa to wieki, aż w końcu w tych ciemnościach pada bateria w aparacie
Ale coś tam się udało:
W ogóle to reakcja Pana S. na tę wątpliwą atrakcję turystyczną była taka:
YYYY, to takie małe
Tak naprawdę to trochę go oszukałam, żeby w ogóle chciał tam ze mną pójść i powiedziałam, że na płaskowyżu jest wspaniała jaskinia ze stalagmitem w kształcie olbrzymiego fallusa
Oczywiście małż wyobraził sobie, że ustrojstwo będzie miało ze 3 metry, a na wejściu do jaskini będzie siedział jakiś chorwacki dziadek i kasował za wstęp
No trudno, wyszło tak sobie. Wracamy do samochodu. Znowu trzeba się przedrzeć przez milion chaszczy, pora robi się lekko popołudniowa, więc do moich poharatanych do krwi rąk i nóg, dochodzi niedogodność w postaci upału.
Mimo przeszkód dosyć sprawnie schodzimy w okolice kościółka:
Jak już wiecie, jest tu rozstaj szlaków, możemy przejść się do Fortu Ilirów bądź Gornej Nakovany. Pan S. zadaje pytanie:
To idziemy do Gornej czy do samochodu?Nie mów do mnie teraz To oczywiste, że do samochodu, mam wszystkiego dosyć. I nawet nie marzę już o kąpieli w Jadranie, ani o moczeniu w nim stópek, chce tylko usiąść w cieniu. Taka niewymagające jestem
Cóż, pozostałe części opuszczonej wsi zostają na może kiedyś
Jesteśmy przy samochodzie, kocie towarzystwo w komplecie:
Podsumowując wycieczka dosłownie i w przenośni była ...ujowa
Teraz pojedziemy na koniec świata by zażyć wypoczynku, ale o tym następnym razem.