Pora zacząć relację z naszego pobytu na wyspie Brać; tym bardziej, że zapisałam się do Fanklubu tejże wyspy
Krótki wstęp z podróży:
11.08.2011
Wyjazd z Bydgoszczy nastąpił o 22.10 i przebiegał naprawdę sprawnie, bez niespodzianek.
Pakowanie udało się do tego stopnia, ze Mąż niczego po mnie nie musiał poprawiać
Trasa wiodła przez Żnin, Gniezno, Wrześnię, Jarocin, Trzebnicę, Wrocław, Kłodzko, Boboszów.
Wrocław powitał nas o 01.30, zaskoczony tą prędkością był sam kierowca
Boboszów czyli granica jakoś około 3.30 rano.
Potem nastąpiły egipskie ciemności czeskie. Serio, mało co było widać! Śmialiśmy się nawet, że oszczędności robią zgodnie z potrzebą charakteru.
Na temat tej wrodzonej czeskiej tendencji do oszczędzania napiszę potem.
Ledwo wjechaliśmy do Czech i skręciliśmy na Brno, a tu Pan z auta z rejestracją PKS zamrugał do nas z tyłu, więc STOP.
Okazało się, że Panu popsuła się nawigacja i chciał podczepić się do nas, aby dojechać do Brna.
Oczywiście chętnie zgodziliśmy się na takie towarzystwo i wspólnie z Panem PKS (dobrze zgadłam, że z Kościana ) zakupiliśmy winiety na najbliższej otwartej stacji.
Okazało się ponadto, że Pan też do HR, ale naklejki CRO.PL na szybie żadnej nie miał .
Czechy minęły szybko i jak wyjechaliśmy z ciemnych, wąskich i krętych ścieżek na czeską autostradę to podróż znów nabrała tempa.
Trochę pospałam z dzieciakami, a Mąż dzielnie powoził, aż tu znowu należało po winietę wyskoczyć, tym razem austriacką i można było użyć pokrętnej wersji niemiecko-angielskiej . Zatrzymaliśmy się tu:
Winiety kupione, już jasno na świecie, ale my bez kawy postanawiamy pędzić na Wiedeń.
Trafiamy na wiedeńskiej obwodnicy na ruch związany z jazdą do pracy (tak to tłumaczę), było około 7 rano.
Około 30 minut drogi za Wiedniem zjeżdżamy na zjeździe 27 i trafiamy do miejscowości Bad Voeslau, gdzie mamy..nocleg ! Wprawdzie do nocy ciut czasu , ale mieścinka jest super przyjemna i ma szereg atrakcji dla dzieciaków i dorosłych, więc chętnie poświęcamy jej dzień.
Symbolem miasteczka jest foka o wdzięcznym imieniu Linda; i jej pomniki rozlokowane są tu i tam.
Jak większość małych miasteczek austriackich Bad Voeslau ma fioła na punkcie sportu i od poranka, gdy tam się pojawiliśmy (była 7.30) nieustannie natykaliśmy się na joggujących, nornic walkujących, rowerujących Starszych Panów (nie z kabaretu wcale!; szacun!) Panie Starsze zresztą też działały sportowo .
Ja też chętnie pouprawiałabym te sporty, gdybym zaraz potem mogła wskoczyć do basenów termalnych; a Starsi (i młodsi) Państwo mogą!
Jak sama nazwa wskazuje Bad Voeslau posiada takowe.
Jeśli chodzi o hotel to znalazłam go przez Internet of kors i tak też zabukowałam korespondując z Panem Helmutem po angielsku.
Naprawdę Pan miał inne imię, ale dzieciaki ochrzciły go;Helmut; chyba na pamiątkę kota sąsiadów o tymże imieniu
Cena za nocleg dla 4 osób z wypasionym śniadaniem, w super dużym pokoju to 70 euro.
Pan Helmut przemiły, gdy tylko powiedziałam, że idziemy do term na pływanko to wręczył nam kartę, abyśmy weszli za darmo!:)
Miły gest i oszczędność około 20 euro.
W miasteczku są też świetne trasy spacerowe (pewnie z myślą o kuracjuszach i lokalnych sportowcach!). Przeszliśmy sobie jedną wśród winnych gron, podczas gdy Mąż spał w aucie na parkingu (doba hotelowa od 14.00 dopiero).
Następnie odkryliśmy plac zabaw w parku, Mąż dołączył do pikniku pod platanami, a dzieciaki były w 7 niebie.
Pomysł z wodnymi kanałami i zabawą w tworzenie mini kaskad, wodospadzików i papranie w mokrym piachu po prostu suuuper !
Nie zabrakło oczywiście Foki Lindy
Wieczorem spacer pożegnalny po miasteczku i pizza przepyszna (Mąż orzekł, że lepszej nigdy nie jadł) u Włochów. Dwie pizze ogromne na cienkim cieście kosztowały 9.20 euro.