Jacek Wiar, urodzony w Rzeszowie. Były ratownik medyczny. Od lat zafascynowany Bałkanami, które odwiedza przy niemal każdej okazji. Nieustannie stara się zrozumieć skomplikowaną historię tego wyjątkowego regionu. Zakochany po uszy w Dalmacji, od której wszystko się zaczęło...
Należałoby zacząć od wykształcenia i dotychczasowych osiągnięć. Autor jednak niekoniecznie ma się tu czym pochwalić. Prawdopodobnie największa zaleta Jacka Wiatra to jego niezależność. Jest to człowiek znikąd, bez koneksji i kontaktów w branży. Nie będzie poczytny, więc go to bardziej nie zepsuje. Można do niego coś wysłać, jak do starego znajomego i najprawdopodobniej odpisze. Nie reprezentuje biedy, bo nie jest raperem i nie pozuje na ulicę, bo nic o niej nie wie. Wybierając „Naukę gdy na perkusji” czytelnik sięga po produkt naturalny, prosto ze źródła.
Czy jest to książka o ratowniku medycznym?
Na pewno tak. Należy jednak uczciwie podkreślić, że ratownictwo medyczne nie jest wiodącym tematem powieści. Powstało już zresztą całkiem sporo dzieł związanych z tematyką niesienia pomocy medycznej. Filmy i seriale wydają się w tym względzie prezentować najdoskonalszą formę. Dziecko widzące mknącą po drodze karetkę, otwiera usta z wrażenia i zatrzymuje się w miejscu, by słuchać i PATRZEĆ. Książka o ratowniku medycznym, to fotografia wyjętej z pieca pizzy. Lepiej mieć ją na talerzu lub przynajmniej powąchać.
Czy to książka o przedsiębiorcy?
Można tak powiedzieć. Próżno jednak tu szukać historii dużego biznesu i kwot wywołujących rumieniec. Decydując się na spędzenie odrobiny czasu z prezentowaną powieścią, spojrzymy bezpośrednio na firmę typową, prawdziwą w swej bezbronności i nieporadności. Jeżeli na stole trwa walka, to podłoga również bywa ożywiona. Jest to więc książka o przedsiębiorcy polskim, oficjalnie nie wiadomo, czy przez to w jakimś sensie wyjątkowym. „Nauka gry na perkusji” nie stanowi w żadnym wypadku zbioru porad, wartościowych wskazówek czy nawet budujących anegdotek. Wręcz przeciwnie. Istnieje (całe szczęście) szereg ciekawych poradników, niezależnych kanałów internetowych oraz blogów pisanych przez prawdziwych fachowców. Stary i młody, niski i wysoki, każdy znajdzie coś dla siebie. Nie wiemy tylko, jak z grubymi i chudymi, czy wciąż jeszcze istnieje ten podział.
To o czym do cholery jest ta książka?
Choć trudno to zrozumieć, kogoś faktycznie mogłyby zainteresować szczere żale jakiegoś tam przedsiębiorcy. Szczególnie, gdy pokonał go system lub własne partactwo. Obraźliwe określenie „prywaciarz”, wciąż jeszcze ma się u nas dobrze, jednak tkwi w nim mimo wszystko ziarenko skrywanego szacunku. Jakimś cudem, ktoś jednak postanowił samotnie zawalczyć, a taka walka bywa ciekawa. Czasem czytelnik mógłby również zapragnąć historii z pracy ratowników. Ludzie stale cierpią, umierają, niekiedy coś im urywa – każde z tych wydarzeń wzbudza w nas emocje. Zresztą, książka o ratownikach medycznych mogłaby wywołać zainteresowanie ich samych, a to już jakaś tam grupa docelowa. Wiecznie zła, sponiewierana i niewyspana, ale jednak grupa. Gdyby zaś, w przypływie szaleństwa spróbować wcisnąć ludziom książkę o przeciętnym samotnym facecie, to lepiej już od razu zająć się kręceniem waty cukrowej i sprzedażą szaszłyków na giełdzie. Główny bohater ukrywa się, choć nikt go nie szuka. Nienawidzi swojej pracy, mieszka w wynajętym pokoju i żywi się tym, co matki słusznie nazywają śmieciami. Po latach upadków i upokorzeń, pierwszy raz w życiu Krzysztof staje nareszcie we własnej obronie. Nawet w skrócie ciężko czymś takim zachęcić. Staje się jasne, cytując kultowy film, że: „kasowe to to nie będzie”. Czytelnika należy zatem jakoś okłamać, rzucając kawałki o przedsiębiorcach i ratownikach. Można też pokusić się o stwierdzenie, że autor staje w obronie tych pominiętych i wykluczonych, lecz nie mamy do końca pewności, że tak naprawdę jest.
Dlaczego ta książka jest wyjątkowa?
To jedna z najbardziej antymotywacyjnych powieści, jakie kiedykolwiek czytałem. Autor, sarkastycznie oprotestowując zalew literatury motywacyjnej, niebywale sprawnie zarządza groteskowym deficytem wielkich wydarzeń i pozytywnych bohaterów. Gdyby Michel Houellebecq zamieszkał w postkomunistycznym bloku z wielkiej płyty i zatrudnił się jako salowy, przypuszczalnie napisałby tę książkę. Iwo Kijewski