C.D.
Witajcie ponownie
Na czym to ja skończyłam?
Aha, wieczorna gra chłopaków w karty. No więc, po pizzy nasze meny zasiadły do flaszeczki i kart
U nich to połączenie bywa niebezpieczne, choć w tym roku jakoś "złagodnieli"
Czy to już starość??
W każdym razie, na przegranych czekały kary...
Gdy przegrał Janek, w całym apartamencie słychać było jego przeraźliwy krzyk - jego oszczędzali najmniej, a właściwie to nazwałabym to uwzięciem się na niego, bo najbardziej odczuwalne kary dostawał właśnie on
I dziwnym trafem najczęściej on przegrywał
Kara nr 1 dla Janka:
- Włożenie zamrożonych wkładów z lodówki turystycznej w Jankowe gacie... Ale ponieważ Paweł jest baaaardzo skrupulatny, dopilnował, żeby Janek jak najbardziej odczuł lód na swoim
nabiale...
W pokojach słychać było tylko na przemian krzyki i pojękiwania Janka:
"łooo, jajko mi się odmraża!... Paweł puść mnie... itp.
Chłopaki się nie zlitowali, miał tak wytrzymać minutę...
Innym razem dostał lanie - dosłownie. Paweł chciał być miłosierny i obiecał, że uderzy go tylko 2 palcami... Jednak miał perfidny plan... Tak mu przyciął, że ten aż się wyprostował. Jak wyzywał!
Nigdy nie widziałam go tak wściekłego. Jeszcze kilka dni później mówił, że go
tyłek grzeje Następny przegrany był mój mężuś
Kazali mu zatańczyć na ulicy przed domem. Nooo, muszę powiedzieć, że się popisał
Wspominałam już, że życie nocne tam nie zamiera?
Mijało go mnóstwo ludzi, młode lachony przystawały, żeby popatrzeć
A niektóre nawet biły brawo
W życiu nie widziałam, żeby tak ładnie
zamiatał bioderkami
Szkoda, że nie wystawił jakiegoś kapelusza - może pobyt by się choć częściowo zwrócił
Ale dość już o ich głupawych pomysłach.
"I nastała noc i nastał ranek..." - Dzień następny:
Oczywiście około południa plażing i smażing - jak co dzień zresztą
Później zakupy w niedalekim markecie. Dowiedzieliśmy się, że są 2 tej samej sieci, więc mój M. postanowił jechać do tego, który jest bliżej. Droga (a właściwie dróżka) niby była asfaltowa, ale jakaś taka nad wyraz wąska...
Rozumiem, że to Włochy, ale to już lekka przesada... Uliczki były głównie jednokierunkowe (bo jakże by inaczej?
) Choć nie zdziwiłabym się, gdyby była dwukierunkowa... Włosi potrafią...
Co wyjaśnia stan ich aut
W dodatku na ich "poboczu" były jeszcze zaparkowane auta mieszkańców...
Mój M. zebrał zakręt, żeby nie przestawić Punciaka stojącego na roku budynku. Nie chciał jednak przyryć o drugi budynek i chcąc, nie chcąc zostawił trochę naszego lakieru na Puncie. Ten aż się zakołysał...
- Szlag by to trafił!
- Eee no wypadało przecież jakąś symboliczną obcierkę zaliczyć
- rzucił Paweł - Jak to tak, być we Włoszech i wrócić autem w stanie nienaruszonym? - drażnił nas...
- Sam se zrób obcierkę swoją Yamahą! - rzuciłam mu wkurzone spojrzenie...
Cwaniak jeden nie ruszał swojego sprzętu i będzie się kartofel jeden wymądrzał!
Podjeżdżamy pod sklepik. Tam oczywiście też parkują tak, że wręcz niemożliwe jest nie zostawienie pamiątkowego lakieru na ich autach. Ale udaje się nie doprawić blacharki. Na szczęście rysa nie jest głęboka. No cóż, takie życie... Trza się z tym pogodzić.
Choć pogodzenie się z jazdą Włochów było dla mnie jednak niemożliwe. Jak bym miała tam zamieszkać, to bym chyba cały naród wybiła!
Rozumiem, że lightowe podejście do życia i zero przejmowania się, ale czasem to zakrawało na jakieś "nałykanie się czegoś", bo byli tak wyluzowani, że aż robiło się słabo patrząc na nich...
Np. Jazda po rondzie.
U nich te same znaki, co u nas - najczęściej pierwszeństwo mają ci w rondzie. Ale u nich panuje jakieś inne pojmowanie tego znaku. Wjeżdżający na rondo praktycznie nigdy się przed nim nie zatrzymują, więc ci w rondzie zmuszeni są stawać. I w rondzie robi się korek. Co więcej, jeden z Włochów w rondzie spotkał swojego znajomego na skuterku - nie wiem ile się nie widzieli, ale koniecznie musieli ze sobą pogadać... Gdzie? No jak to gdzie - w rondzie! Jeden w aucie, drugi na skuterku obok niego, zwalniają i klachają przez otwartą szybę, jak przekupy na targu...
A ty człowieku jedź przez to rondo 3 godziny - mamy czas, jesteśmy na urlopie, poczekamy aż sobie pogadacie... Normalnie masakra!
Trza mieć stalowe nerwy.
Ale ok. Zakupy udane, rondo pokonane bez większych strat
Lecim na późny obiad. Później wyprawa do latarni.
Szykujemy sprzęt - kamera, aparat, dodatkowy obiektyw itp. Jedziemy żwirkową drogą, którą wcześniej szliśmy. W pewnym momencie droga jakoś dziwnie zaczyna się zwężać (a później jeszcze bardziej)...
- Nie przejedziemy - stwierdzam.
Janek wysiada i gestykuluje...
- Złóż lusterka, dawaj w lewo i zaraz w prawo - krzyczy.
- Janek, lusterka nic nie dadzą. Na dole jest murek - przyryjemy drzwiami.
- Nie przyryjecie. Ja Was pokieruję.
- Krzysiek, nie przejedziesz. Mówię ci - przekonuję.
- Jak to nie, przecież tu jest próg spowalniający (!)
Tu musi być przejazd.
Spoglądam w prawo na coś, co udaje parking. Stoi stary model Pandy, która zapewne tędy już przejeżdżała...
Ten widok przekonał mojego męża.
- Jednak się nie zmieścimy - zgodził się ze mną
Panda, miała
wyrzeźbione drzwi z obu stron i nie posiadała na swym wyposażeniu lusterek... Tzn. posiadała, tylko jakieś takie
zwiędnięte były
Wycofujemy więc i jedziemy na główną drogę.
- Trza objechać tą górę i dojedziemy do latarni - zarządza Jan
Ok. Objeżdżamy górę. Wydaje się, że to ta. W końcu wszystkie są praktycznie jednakowe... Duże i górzyste
Zjeżdżamy za znakami, które brzmią jakby prowadziły do latarni. Jedziemy, jedziemy i jedziemy... Już jest nadzieja, bo droga prowadzi tak, jak trzeba - czyli przed siebie
I nagle na środku drogi widzimy bramę wjazdową i czyjś dom. Wygląda na to, że to ślepa uliczka. Choć auta wjeżdżają tam i właściciel im tego nie broni. Znaki przy drodze są...
Ładujemy się więc i my. Niestety, zatrzymują nas i każą zawracać. Janek na migi pokazuje im, że chcemy do latarni, ale kiwają tylko, że nie ma przejazdu.
Trudno. Nie jest mi dane ujrzeć tej osławionej latarni.
Słońce chyli się już ku zachodowi. Janek mega zawiedziony. Ale miejsce jest też bardzo ładne. Lasek, nieopodal zatoczka, cumujące łodzie w pobliżu i wszystko ładnie oświetlone przez zachodzące słoneczko. Lecim więc cykać fotki, przy okazji nasza pociecha dopada fajny plac zabaw, więc jej się nie nudzi