C.D.
Po spacerze w pełnym słońcu (jakieś 35 stopni)... Łeb mnie nieziemsko bolał, ale cóż robić - to dopiero początek zwiedzania
Przed nami Amalfi i jak zdążymy to i Positano. Z takim zamiarem ruszamy w dół, ku Amalfi
Jednak, kiedy zobaczyliśmy co się wyrabia na jezdni
Korek, zero miejsc parkingowych, zablokowane przejście przez autokary, które się zaklinowały... No, meksyk jakiś!
Stanęliśmy chwilę na chodniku, żeby umożliwić jako taki przejazd innym autom. Oczywiście zaraz znalazła się
carabinierka którą z daleka było słychać:
-
A bla bla bla bla bla.... - produkowała się po włosku.
- No przeca babo nie widzisz, że autokary nam drogę zablokowały? - pokazujemy rękami.
Skumała. Po chwili ruszamy.
Amalfi "zwiedziliśmy" autem, bo nie było szans na zaparkowanie gdziekolwiek. Stawaliśmy na "zatoczkach" i prywatnych parkingach hotelowych przy drodze, by pooglądać widoczki i pofocić
Później Positano. Ta sama historia... Nie ma gdzie stanąć. Szukamy więc parkingu prywatnego. Mój M. już wykończony jazdą, głodny jak cho***a, więc i delikatnie mówiąc - ZŁYYY...
Stajemy więc u jakichś ludków (4 E/ dzień parking) i szukamy jakiejś pizzeri, bo już wszyscy głodni. Niestety - sjesta
Wszystko pozamykane - cisza i pustki. Siedliśmy chwilę na jakimś murku i podziwialiśmy widoki. Słońce wciąż dawało czadu... Nawet nam się gadać nie chciało...
Podejmujemy szybką decyzję: lecimy na Sorrento i do domu. Nie było sensu wracać tą samą drogą. Na dłuższą metę strasznie męczy tak wolna, "pokręcona" i co za tym idzie - trudna droga. Krzysiek "wcisnął" więc kierownicę Pawłowi i ruszyliśmy.
Kilka fotek