Wtorek/środa 29/30.04
Wtorek przywitał nas bardzo niemiłą niespodzianką, ścianą deszczu. Nie dosyć, że lało, to jeszcze zrobiło się zimno. Taki relaksowy i leniwy dzień ucieszyłby mnie przy miesięcznym urlopie być może, przy tak krótkim zdrażnił mnie straszliwie. Ale co było robić? Tak, oczywiście, szczęśliwie w hotelu sporo całkiem miłych miejsc było do wyboru. Nie zmienia to jednak faktu, że dzień był cokolwiek stracony. Tym bardziej, że niestety odpadła wycieczka do Limskiego kanału.
W środę chmurzyska jeszcze się troszkę kłębiły, ale było już zupełnie dobrze, tak wiec pojechaliśmy do Puli. Tym razem znalezienie miejsca do parkowania było koszmarem. Jeździłam w kółko uliczkami obok amfiteatru i muzeum i nic. Jakoś cudem, po mniej więcej 50 minutach udało mi się. I przez ten cały czas nawet nie zaklęłam, widać Pula łagodzi obyczaje, przynajmniej moje.
Najpierw kawka w Kukuryku i do muzeum. A Muzeum Archeologiczne Istrii w Puli rzuca na kolana, tak po prostu. Zwłaszcza ekspozycja na I piętrze poświęcona pradziejom tego regionu, czyli mówiąc po ludzku okres od paleolitu po epokę żelaza. Najbardziej dla mnie interesująca jej część to epoka brązu i wczesna epoka żelaza. Oczywiście jadąc na Istrię wiedziałam, że pradziejowe osadnictwo było tu bogate i ciekawe. Pamiętałam jak to kułam do egzaminu z brązu (a robiłam to z obrzydzeniem i po łebkach, bo trwał właśnie mundial i ten był dla mnie priorytetem, a takim byłam wówczas zaciekłym kibicem, że oglądałam nie tylko mecze, ale i powtórki). Ale dopiero w muzeum uświadomiłam sobie jak ogromną miało skalę. Teraz patrząc na pagórkowatą Istrię należy mieć świadomość, że w zasadzie na szczycie każdego wzgórza kryją się starożytne grody i grobowce. Piszę grody, bo każda taka osada miała charakter obronny i możemy ją śmiało określać mianem akropolu, lub castello. I tak bym mogła jeszcze i jeszcze, ale się powstrzymam, żeby nie zamęczyć czytających. W każdym razie obejrzawszy muzeum zapragnęłam zobaczyć też niektóre z tych miejsc w naturze. Napaliłam się, i tylko to określenie jest w stanie oddać stan mojego ducha. Tak więc postawiłam sobie 3 cele: Nesactium, Mordele i Barbarigę raz jeszcze.
Całe muzeum jest ciekawe, zajmuje parter oraz I i II piętro. Wg mnie najciekawsze są, pomijając pradzieje, nie rzymskie marmury (już tak to zbiorowo a kolokwialnie określę), ale przedmioty codziennego użytku. Marmury lepszej zapewne jakości, widziało wiele osób, więc tych co byli w muzeach większych i sławniejszych mogą troszkę znudzić. Ale też warto na nie zerknąć chociażby. Oczywiście kupiłam sobie katalog wystawy stałej, ale szczerze mówiąc brak mi było w muzealnym sklepiku jakichś sensowniejszych opracowań ogólnych dotyczących regionu. W każdym razie wykorzystaliśmy czas do maksimum, może nie, żeby nas wyrzucali, ale wyraźnie się już niecierpliwili. Od 1 maja muzeum czynne jest już do godz. 20, tak więc wizytę można sobie spokojnie zaplanować. Nie będę się w tym miejscu wypowiadać na temat godzin pracy naszych muzeów, bo szkoda gadać i szkoda używać słów uznanych powszechnie za obelżywe.
Muzeum jako, że takie ciekawe zasługuje na uwiecznienie, tutaj widziane z teatru
Bo za budynkiem muzeum, a pod wenecką twierdzą zachował się mały rzymski teatr z II w. n.e.
Pula miała kiedyś dwa teatry, ten zachowany był mniejszy. Za murami rzymskiego miasta wznosił się inny, znacznie większy, w średniowieczu użytkowany jako forteca. Stał w całości do XVII w., niestety został rozebrany przez Wenecjan i zużytkowany jako budulec m.in. dla twierdzy.
Jeszcze raz, z przyjemnością, przespacerowaliśmy się po Puli. Po drodze, wstąpiliśmy do tzw. domu Agrypiny. Nazwa ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Są to fragmenty fundamentów forum i jego budowli. Ale, że w trakcie wykopalisk znaleziono tu głowę posągu, prawdopodobnie Agrypiny Młodszej, tak nazwano to miejsce.
Niestety katedra nadal była zamknięta, więc usiedliśmy w jednej z knajpek vis a vis niej na drobną przekąskę. Zamówiłam sobie tym razem ravioli z truflami – 90 kun. Bardzo to było średnie, może dlatego, że trufle nie były świeże, tylko konserwowane. Ale też swoją drogą nie wiem, czy na świeże byłoby mnie stać? Ich smak najwyraźniej czułam niestety w kilka godzin po spożyciu, bo tak mi się jakoś nieprzyjemnie wspominały. W każdym razie mogę teraz spokojnie, a nonszalancko twierdzić, iż nie przepadam za truflami bo powodują u mnie niestrawność. I oczywiście z miną światowej, zblazowanej damy, a wszystko za jedyne 90 kun, od tej strony i wyłącznie od tej, opłaciło się.
I tak opuściliśmy Pulę, solennie obiecując sobie, że tu wrócimy. Zresztą jeszcze w trakcie pobytu mieliśmy takie ciągoty, ale zwyciężył rozsądek, bo Pulę troszkę żeśmy polizali, a trzeba było jednak obejrzeć coś jeszcze.
Niedaleko Puli drzemie sobie Nesactium albo jak kto woli Vizace, najważniejsze archeologiczne stanowisko na Istrii. Wykopaliska rozpoczęte w 1900 roku trwały cały wiek XX i pewnie jeszcze trwać będą. To jest najważniejszy ośrodek istryjskich Ilirów, Histrów. I tutaj też, pod jego murami miała miejsce w 177 r. p.n.e. decydująca bitwa z Rzymianami, po tym zwycięstwie zapanowali oni nad Istrią. Iliryjska Pula była stanowczo w cieniu tego potężnego grodu. Wiele ciekawych zabytków w muzeum pochodzi właśnie stąd, w każdym razie Nesactium jako miejsce przewija się przez całą ekspozycję i w każdym okresie swojego istnienia ma coś ciekawego do pokazania. Trwało aż do najazdów słowiańsko awarskich, zniszczone na przełomie V i VI w. zostało opuszczone i nigdy już nie zasiedlono tego miejsca.
Czy miejsce warte jest obejrzenia? Szczerze mówiąc nie wiem, nie jestem obiektywna. Do obecnej chwili zachowały się przyziemia budynków z czasów rzymskich i wczesnochrześcijańskich, te oczywiście najlepiej podziwiać z lotu ptaka. I tutaj pewnie mogę liczyć na Janusza.
Mnie to miejsce ujęło. Trafiliśmy tu późnym popołudniem i przez dłuższy czas byliśmy sami. Zrobiło się pochmurno i sama droga tutaj, jakoś tak tajemniczo nastrajała. Gęsta szmaragdowa koniczynka porastająca całość splantowanego wierzchołka wzgórza, absolutna cisza i spokój, świadomość długiej i barwnej historii tego miejsca to wszystko stwarzało niepowtarzalny nastrój. Mieszka tu z pewnością genius loci, coś jest tu na pewno.
Niestety większość zdjęć z Nesactium, to te przenoszone do innego pliku, które teraz nie chcą się za nic załadować. Ale jedno wchodzi, oto zachowana brama z czasów iliryjskich.
Z tym zachowaniem to też przesada, bo brama w znacznej części zrekonstruowana, ale była tu z pewnością, w tym dokładnie miejscu, i tak właśnie wyglądało wejście do miasta w epoce brązu i żelaza.
Nie mam pojęcia jak Nesactium wygląda w pełni sezonu, czy docierają tutaj turyści. Tłum, który nie przeszkadza np. w Rovinju, tutaj zapewne zabija nastrój. Jednak tym, którzy chcą zobaczyć coś innego, polecam gorąco.