Czwartek 24.04
Śniadanie było dziwne, jak wiele innych rzeczy w hotelu Tanzberg. Tylko niestety tak to bywa, że pewne fakty składa się w całość już po wszystkim. Zeszliśmy do restauracji z której za chwilę nas wyproszono, ponieważ ucztowała tam duża grupa osób. Goście nie zorganizowani, w tym my, zostali sprowadzeni do piwnicy, czegoś w rodzaju winiarni. Tam odbyło się śniadanie drugiej kategorii. Ale o tym, że były znaczące różnice w menu przyjaciółka powiedziała mi dopiero na Istrii - ona bowiem przyglądała się w górnej sali potrawom, a ja ludziom. Szkoda w sumie, że tak to wyszło, bo z pewnością zmienilibyśmy hotel.
Ale tak oto, nieświadomi dyskryminacji, udaliśmy się zwiedzać miasteczko.
Tym razem poszliśmy ulicą Husovą w dół i na jej końcu natknęliśmy się na interesujacy sklep Matilda Bazar. Jest tam wszystko, jakieś starocie, jakieś nowe wyroby rzemieślnicze, trochę absolutnego i odlotowego kiczu i sporo naprawdę fajnych przedmiotów. Właścicielami jest sympatyczne małżeństwo, a on całkiem nieźle mówi po polsku jest bowiem rodem z czeskiego Cieszyna. To co tam najlepsze to miejscowa ceramika wykonywana przez garncarzy artystów, niestety już na wymarciu.
I tutaj słowo wyjaśnienia. W XVI w, w Szwajcarii powstał ruch anabaptystów. Ponieważ byli oni uczestnikami tzw. wojen chłopskich, po ich stłumieniu zostali wygnani z ziem, generalnie, niemieckojęzycznych. Bardzo chętnie byli przyjmowani na Morawach, byli specjalistami w wielu dziedzinach, m.in w winiarstwie, garncarstwie, byli cyrulikami, aptekarzami. Z biegiem lat z Moraw również byli wyganiani i tak w XIX w. zaczeli osiedlać się w USA i Kanadzie, gdzie tworzyli społeczności podobne do amiszów. Na Morawach noszą nazwę Habani. Właśnie wykonywana przez nich ceramika (majolika) była bardzo cenna i charakterystyczna. Dużo tego produkowali na eksport, do Italii głównie, ale wytwarzali tez oryginalne wzory, na własny użytek. Te są bardzo charakterystyczne. Najbardziej udany mój tegoroczny łup to dzban, kopia naczynia z XVIII w.
Sklepik warto odwiedzić, ma też strone internetową
www.matilda-bazar.cz
Po zakupach poszliśmy na zamek. Miasto i zamek od XIII w należały do Lichtensteinów, nastepnie od XVI w. do Dietrichsteinów i im też zawdzięcza obecny wygląd - w XVIII w. został kompletnie przebudowany.
chociaż widoczne są też elementy starszych konstrukcji
W zamku mieści się muzeum. Uczucia mam bardzo mieszane. Zwiedzanie całości 100 Kc od głowy, ale można wykupić poszczególne wystawy (w sumie 3) i jest to dobry pomysł. Część ekspozycji dotyczącej samego zamku jest średnia, wśród zbiorów jest kilka ciekawych eksponatów, np marmurowa głowa kobiety w woalu, trochę habanskiej ceramiki, kilka ładnych przykładów różnych rzemiosł i to w zasadzie wszystko. Poza tym liczne portrety familii Dietrichsteinów. Jak już zwiedzam to lubię dokładnie, więc bardzo denerwujące dla mnie było to, że zwiedzanie odbywa się na czas, nie ma w zasadzie szans, żeby przynajmniej w spokoju poczytać co się ogląda, tak więc ostatnie pomieszczenia w zasadzie przebiegłam. Duzy minus. Natomiast nie ma niestety wstępu do starszych części zamku, nie można zwiedzać baszt, które na mój gust sa gotyckie. generalnie można sobie darować.
Drugą częścią ekspozycji jest muzeum winiarstwa. Raczej określiłabym to jako izbę pamięci winiarstwa, ale chyba jestem złośliwa. jest to po prostu jedna sala w zamkowych piwnicach gdzie wyeksponowane są głównie beczki na wino, w tym beczka najwieksza ponoć w Europie. Dla mnie osobiście było to średnio ciekawe, a wygląda mniej wiecej tak
w tle widoczna jest ta słynna beczka.
Trzecia część to wystawa archeologiczna, ładna i ciekawa i jako jedyna warta obejrzenia. Ale i tutaj mam watpliwości czy dla innych musi być koniecznie ciekawe to co dla mnie. Faktem jest, że okolice Mikulova to archeologiczne zagłębie. A z ostatnich lat pochodzi właśnie słynny grób z Muszowa tutaj bardzo pieknie wyeksponowany. Jest to pochówek jakiegoś miejscowego władcy z drugiej polowy II w. ne., tzw grób książęcy. Był on niekiedy utożsamiany z Bellomariusem, markomańskim wodzem znanym z rzymskich źródeł. Ekspozycja jest ciekawa, bardzo nowoczesna i o ile ktoś jest zainteresowany to warto. Udało mi sie zrobić kilka zdjęć, niestety odbija się płyta z pleksiglasu
W podłodze pochówki wraz z wyposażeniem
a tutaj juz komora grobu książęcego z dobrze odtworzoną i wyeksponowaną konstrukcją
jeden z ciekawszych przedmiotów z wyposażenia grobowego władcy, wiadro ozdobione głowkami z charakterystycznym uczesaniem - tzw swebski węzeł
i to na tyle jeśli chodzi o muzeum, wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej, pogratulowaliśmy czeskim kolegom pięknych znalezisk i świetnej ekspozycji i poszliśmy sobie w cholerę przepychając się między nowiutkimi sanitarkami wystawionymi na zamkowym dziedzińcu, bo własnie odbywał się zjazd jakichś firm handlujacyh sprzetem medycznym
Pora się zrobiła obiadowa, więc poszliśmy coś upolowac. I to byl też błąd, bo oto w retauracji Alfa, w rynku Justyn przekonał nas, że typowym daniem pogranicza austriacko morawskiego są panierowane kacze wątróbki z sałatką kartoflaną. Więc zamówilismy ten specjał w oczekiwaniu na wejście do Hrobka, czyli krypty Dietriechsteinów.
Justyn do Hrobka nie poszedł, bo biegł jak rączy jeleń do hotelowej toalety. Jakoś kacze wątróbki nie podziałały na niego wzmacniająco
Tak oto załatwił sobie do kompletu jeszcze kilkudniową biegunkę za jedne 120 Kc.
Ja poszłam do Hrobka (40 Kc), a przyjaciółka zaatakowała kapliczki na Świętej Górze. Hrobek można sobie darować, a kapliczki i co za tym idzie wejście na górę, były nadal zamknięte
Poszłyśmy więc na żydowski cmentarz, największy po praskim i ponoć bardzo ciekawy, niestety klucz do niego też był niedostępny. Ok Kozi Hradek oraz cmentarz zostawiłyśmy sobie na następny dzień. Połaziłyśmy po uroczych uliczkach i poszłyśmy się napić dobrego czerwonego morawskiego wina. I to sie przynajmniej udało
Zrobiłam rzecz straszliwą, zapomniałam zabrać sprzęt do gotowania wody
Ja bez herbaty żyć nie mogę (tej oczywiście miałam cały zapas), a Justyn zza drzwi toalety twierdził, że bez dostępu do herbaty umrze
tak więc wyruszyłyśmy żeby kupić czajnik. Nie było to proste zadanie, nie było czajnika w żadnym markecie, a normalne sklepy były dawno zamknięte. W każdym razie wychodzi na to, że w Mikulovie elektrycznego czajnika kupić się nie da za nic. Poszliśmy w końcu do hotelowej knajpy, solidarnie zamówiliśmy bulion. Hotelowa restauracja ma w ofercie dania kuchni żydowskiej, golden jojch - bulion, okazał się bardzo smaczny, natomiast kugel był czymś w rodzaju omletu z cebulą i był częściowo zimny
Btw hotelowa restauracja nazywa sie "U Golema" bo w Mikulowie działał słynny rabin Lowe, wg legendy twórca golema.
I tak zakończył się dzień drugi w Mikulovie.