Sobota, 8 września 2012 - Kamenjak
Po poprzedniej nocy w trasie, dziś spało się wybornie Pobudka nie była może łatwa, ale dopiero jak udało mi się rozkleić oczy, doszło do mnie gdzie jestem Ściągam Olę za nogę (no dobra, Ola mnie ), szybkie śniadanko i pędzimy na Kamenjak
Droga za Pulą robi się taka, jak lubię - dobra nawierzchnia i dużo zakrętów Przez pewien odcinek droga biegnie wzdłuż malowniczej, płytkiej zatoki, co jeszcze bardziej zaostrza nasz apetyt na kąpiel
Kąpiel kąpielą, ale nie możemy sobie odmówić postoju na przydrożnym parkingu, żeby choć trochę nacieszyć oczy widokiem
Powyżej nasz środek transportu, któremu też należy się parę słów, bo był równie spontaniczny jak cały nasz wyjazd Auto to Audi A4 z 2000 roku, silnik 1,9 TDI 115 KM. Samochód był kupiony z uszkodzonym silnikiem (zerwany pasek rozrządu) i świeżo po naprawie przez mojego tatę. Przed wyjazdem, autem zrobiłem max. 200 km po mieście, więc praktycznie nie wiedziałem czego mogę się po nim spodziewać. Cała podróż bez najmniejszych problemów, a przy okazji wyszło bardzo oszczędnie - spalanie w granicach 5.1-5.5 l/100 km
To tyle o aucie, bo wjeżdżamy już do Premantury, a stąd do Kamenjaka już tylko rzut kamenjem Krzysztof Hołowczyc póki co bezbłędnie prowadzi nas do celu - dojeżdżamy do bramki, płacimy 20 kun za wjazd i dalej pilnie słuchamy Krzysia, który o dziwo zna nawet każdą drogę szutrową na Kamenjaku Kierujemy się na plażę Mala Kolombarica, na południu półwyspu Po drodze mijamy zjazd na inną plażę i z ciekawości zapuszczamy żurawia:
Ładnie, ale plaża jest dość mała i już nie ma gdzie palca wsadzić, mimo że jest jeszcze dość wcześnie. Gdy tylko zdążyliśmy wrócić do samochodu, na parkingu przybyło z 15 aut, więc strach pomyśleć co działo się tam później
Podążamy dalej na południe, zgodnie ze wskazówkami Krzysztofa, który tym razem wpuścił nas w maliny. Przez pierwsze 200 metrów było ok, poza tym, że droga była w małym wąwozie i nie dało się zawrócić. Później okazało się, że oprócz szutrówek, nasz przewodnik zna też bardzo wąskie drogi z wysokimi, ostrymi kamieniami, dobre dla wyczynowych terenówek, najlepiej z oponami typu "run-flat" Szczęśliwie udało się przebrnąć nie gubiąc miski olejowej, z całym zawieszeniem i oponami. Dotarliśmy do szerokiej szutrówki, którą od początku powinniśmy jechać
Przejeżdzamy przez dwa większe pagórki i Krzyś mówi, że jesteśmy u celu. Parkujemy, Ola zostaje obładowana całym plażowym ekwipunkiem, a ja z aparacikiem wskakuję na wieżę widokową koło baru Safari rozejrzeć się po okolicy:
Zapowiada się dobrze Plaży jeszcze stąd nie widać, ale wiemy już, że to jest jedno z miejsc, dla których jechaliśmy tyle godzin Schodzimy na dół i docieramy do plaży w formie skalnych tarasów:
Lokujemy się blisko wody:
Plaża przypadła nam do gustu, bo skalne tarasy nad samym morzem to nie jest dla nas codzienny widok Trochę szkoda, że wokół nas rozkłada się dość sporo ludzi, których z każdą chwilą przybywa, ale nie zważając na to podejmujemy pierwszą próbę wejścia do wody Wg mojego naturalnego termometra, woda ma 24 stopnie (ok - sprawdziłem w internecie przed wyjazdem ), więc jak na wrzesień jest przyzwoicie - w Polsce nie do pomyślenia o tej porze Do wody nie wchodzi się już jednak jak do zupy (uprzedzając pytania - nie wchodziłem nigdy do zupy ), ale zdecydowanie nie można narzekać Tu trudność z zamoczeniem się polegała na tym, że po wejściu do kolan trzeba było zejść z półki skalnej, gdzie woda sięgała już do pasa Dzielna Ola jako pierwsza podjęła wyzwanie, ja jako facet nie mogłem więc dłużej czekać i powtórzyłem karkołomny wyczyn Oli
Cieszyliśmy się jak dzieci, że w Polsce już dawno po lecie, a my taplamy się w morzu Pluskając się chwilę, moje sokole oko dostrzegło ciekawą alternatywę dla naszej coraz bardziej zatłoczonej miejscówki, czym niezwłocznie podzieliłem się z moją towarzyszką uciesznych kąpieli. Po 3-sekundowym namyśle w pośpiechu wyczłapaliśmy się na brzeg i przez wodę przenosiliśmy nasze toboły na odtąd naszą prywatną plażę :
A tu główni bohaterowie niniejszych wypocin, czyli (od lewej): Jadran, Ola i Maciek:
I to jest właśnie to, na co tyle czekaliśmy - w promieniu kilku metrów nie mamy żadnych sąsiadów i tu w końcu możemy poczuć się jak na wakacjach Dalszej części dnia raczej nie ma co opisywać - było to po prostu smażenie, moczenie, opalanie, nurkowanie, kąpiele słoneczne i pływanie Pokażę może w takim razie kilka ogólnych zdjęć Malej Kolombaricy. Zdjęcia były robione kalkulatorem zawiniętym w foliaku, więc jakość nie najlepsza Plaża prezentuje się następująco (zaczynam od zachodu na wschód):
Wejście na plażę znajduje się mniej więcej w prawym górnym rogu zdjęcia. Początkowo rozłożyliśmy się po lewej stronie zdjęcia, a "teraz" leżymy w jego centralnym punkcie. Lekko na prawo znajduje się piękny taras z małym zadaszeniem. Powierzchnia tarasu jest dość spora, zmieści się tam może nawet 10 osób. Podejrzewam jednak, że miejsce jest oblegane w pierwszej kolejności i ciężko jest się na nie załapać
Dalej na wschód znajduje się mała jaskinia z białymi kamieniami na dnie i wyłom skalny, który jest chyba jednym z najlepszych miejsc do skoków do wody w Chorwacji
Strasznie kusiło mnie żeby stąd skoczyć (oczywiście z tej niższej półki, chociaż ludzie skaczą też z samej góry), ale Ola wyraziła stanowczą dezaprobatę i zmuszony byłem odpuścić, czego nie mogłem sobie potem darować
Dalej na wschód są różnego rodzaju półki skalne, których niestety nie uwieczniłem z wody, a plaża kończy się kolejnym, sporym tarasem:
Czas plażowania powoli dobiegał końca, bo nasze brzuchy domagały się pożywienia, a nasza skóra - cienia Wracając do auta pstryknąłem jeszcze kilka zdjęć z góry:
Widok ze szczytu wyłomu skalnego robi wrażenie - do tafli wody jest na pewno sporo ponad 10 metrów i trzeba sporo odwagi aby tam skoczyć
Chwilę po ruszeniu z parkingu zatrzymujemy się jeszcze w miejscu z ładnym widokiem na zatoczkę Portić:
Po powrocie, obiad jedliśmy już przy zachodzie słońca, więc resztę dnia nie ruszaliśmy się z apartmanu
A jutro - Fazanska plaża i zwiedzanie Puli - to już w następnym odcinku!