Super, bardzo się cieszę, że Istria wzbudza takie zainteresowanie
Czwartek, 6 września 2012 - dzień wyjazdu
Po trzech dniach ekspresowych przygotowań i po trzech nieprzespanych nocach, nastał upragniony dzień wyjazdu Świadomość faktu, że już jutro zobaczę Jadran nie pozwalała mi w spokoju zjeść śniadania, bo jedną nogą byłem już poza domem Po śniadaniu kolejna, szybka kontrola listy z zawartością spakowanego w nocy bagażnika. Bagażnik pakowałem będąc w stanie dogorywającego zombie, stąd ponowne rozpoznanie było niezbędne Wszystko się zgadza, wsiadam w auto i jadę po Olę. Po drodze trochę martwię się o pojemność mocno już wypchanego bagażnika, ale myślę sobie - no ile kobieta może wziąć tych ciuszków? Większość zakupów jest już spakowana, więc te dwie torby plus lodówka zmieszczą się bez obaw Nie zgadniecie, co zobaczyłem wchodząc do Oli mieszkania... No dobra, zgadliscie Na podłodze stała ogromna walizka, trzy torby, dwie kosmetyczki, lodówka turystyczna i z 7 reklamówek. Wszystko oczywiście niezbędne i nawet nie ma mowy aby zostawić chociaż tą małą reklamówkę z czajnikiem
No nic, wizja jutrzejszego Jadranu była silniejsza od chęci przepuszczenia bagażu przez sito, dlatego na sześć razy upchnąłem wszystko do windy, upchnąłem Olę i wcisnąłem się w resztki pozostałej przestrzeni z nosem na szybie i nogą w powietrzu Na dole podobna historia - na sześć razy przeniosłem wszystko do samochodu, wypakowałem swoje rzeczy i na nowo zacząłem planowanie każdego centymetra sześciennego przestrzeni bagażowej Do dziś nie wiem, jak tego dokonałem, ale w 5 minut upakowałem wszystko tak, że udało się uniknąć jazdy a la cygański tabor, a za siedzeniami mieliśmy tylko lodówkę i ze trzy reklamówki Nareszcie wsiadamy do auta, roboczo ustawiam nawigację na Rovinj i parę minut przed 14:00 wyruszamy wyposażeni w ciuszki, jedzenie, pieniądze i mega pozytywny nastrój
Jadąc do Chorwacji trzy lata temu, jechałem przez Słowację i Węgry. W tym roku dla odmiany chciałem sprawdzić trasę przez Czechy, Austrię i Słowenię, ale po podliczeniu winiet wychodziło sporo drożej. Odległość w obu wariantach była podobna, dlatego stanęło na sprawdzonej trasie, która przedstawiała się następująco: Olsztyn->Łódź->Częstochowa->Cieszyn->Cadca->Zilina->Bratysława->86 przez Węgry->Letenye i Autocestą do samego celu
Przez Polskę poszło w miarę spokojnie, nie licząc prawie godzinnego korka pod Strykowem koło Łodzi, w związku z niespodziewanym puszczeniem tranzytu przez miasto. W Łodzi około dwie godziny postoju na zakup wodoszczelnego pokrowca na aparat i poszukiwania działającego wpłatomatu, w Częstochowie szybki McDonald's, w Cieszynie tankowanie i około 23:30 tymczasowo rozstajemy się z Ojczyzną
Przed nami Słowacja poprzedzona kawałeczkiem Czech. Na ostatniej stacji przed słowacką autostradą udaje nam się kupić miesięczną winietę (wcześniejsze stacje albo nie miały, albo były już zamknięte). Przejazd przez Słowację bez przygód, tempomat w nodze ustawiony na 120-130 km/h i włóczymy się tak przez dwie i pół godziny wpatrując się w niekończącą się nudną prostą, przełamaną jedynie pięknym widokiem na zamek w Trencinie.
Granicę słowacko-węgierską przekraczamy w Rajce przed 3:00 i od razu zatrzymujemy się na krótki sen, chociaż do spania ani trochę nas nie ciągnie Czuć jednak już trochę zmęczenie i rozum podpowiada, że warto spróbować, choćby na siłę. W razie czego ustawiam budzik na 6:00. Po półtorej godziny wiercenia się w fotelu udaje mi się w końcu usnąć, jednak budzę się po 40 minutach i za nic w świecie nie jestem w stanie już zmrużyć oka. Z boku słyszę wiercącą się Olę, co oznacza że możemy już ruszać z czystym sumieniem, że przynajmniej spróbowaliśmy spać
Przejazd przez Węgry jak to przez Węgry - nic się nie dzieje, poza tym że robi się coraz cieplej i łamiemy sobie oczy i języki czytając na głos każdą napotkaną tablicę Za każdym razem przejeżdzając przez ten kraj głęboko w sobie proszę o to, żebym nie musiał podejmować jakiejkolwiek formy komunikacji z miejscową ludnością, a nie daj Boże z policją czy choćby pracownikiem stacji benzynowej Sporo wysiłku kosztuje mnie samo "jo reggelt" czy "jo napot kiwanok" na granicy "Do widzenia" nawet nie probuje mowic
Piątek, 7 września 2012 - upragniona Chorwacja
Granicę węgiersko-chorwacką próbujemy przekroczyć na starym przejściu w Letenye, niestety z racji tego, że nie mieliśmy paszportów, kazano nam zawrócić i jechać na autostradę. Za nami zawrócono też inny samochód z rodzinką z Polski. Widząc znaki wymaganej winiety uprzejmie chciałem ich przepuścić "na zająca" jadąc 30 km/h Domyślam się, że ten krótki odcinek można przejechać bez konsekwencji bez winiety, ale przezorny zawsze ubezpieczony Niestety prędkość 30 km/h jak najbardziej pasowała naszym chwilowym towarzyszom podróży, skubani nie dali się nabrać
Na przejściu na autostradzie poszło już bez przeszkód, chociaż widać było że strażnicy wybiórczo ściągali samochody na małe trzepanko, na szczęście nas to ominęło 5 minut w kolejce, jeszcze tylko krótka wymiana zdań z węgierskim strażnikiem:
- jo reggelt,
- jo reggelt,
- KYSZKEAHDALASZLOSZOMBATHELY,
- ? (usmiech nr 7 ),
odbieramy dowody i jedziemy 10 m dalej Przy chorwackim okienku też bez najmniejszych problemów, 20 sekund i Chorwacja stoi przed nami otworem
Zatrzymujemy się na którymś z pierwszych parkingów na rozprostowanie kości i małe śniadanko. Przy okazji wyposażam Olę w wygrzebany z bagażnika aparat i odtąd nasz wyjazd będzie dokumentowany
Jak nie przepadam za autostradami, których plusem jest szybkie połykanie kilometrów (ale czas strasznie się dłuży), tak chorwackie autostrady bardzo mi się podobają. Nie chodzi już nawet o jakość dróg, która jest świetna, ale o samą radość z jazdy. W przeciwieństwie do np. niemieckich autostrad, gdzie wieje nudą, w Chorwacji co chwilę mamy coś nowego. Tu tunel, tu zakręcik, tam widoczek - to nie może się znudzić
Pokonując tunele i pagórki, stwierdziliśmy, że czas najwyższy określić się co do celu naszej podróży Istria, na której wg prognozy pogody do "wczoraj" miał padać deszcz, czy może Krk? A może zaszaleć i pojechać na południe z pewniejszą pogodą? Po małej burzy mózgów uznaliśmy jednak, że pierwszy pomysł będzie najlepszy. Na Istrię byliśmy najbardziej przygotowani, więc obieramy azymut na Rovinj. Ostatni moment zawahania co do Dalmacji pojawił się przy zjeździe na Jeziora Plitvickie, ale zwyciężył zdrowy rozsądek Mijamy zjazd na Jeziora, chwila radości z kanału Kupa-Kupa i podążamy w kierunku Rijeki, niecierpliwie czekając na choćby skrawek morza
Połykamy kolejne kilometry, mijamy kolejne zakręty wydrążone w skałach, gdy za którymś z nich naszym oczom ukazują się takie widoki:
Zdjęcia nie oddają przytłaczającej potęgi surowego krajobrazu gór górujących ( ) nad Rijeką. Po kilkuset kilometrach pagórków porośniętych lasem, taki widok sprawia spore zaskoczenie, tym bardziej, że chwilę później po lewej stronie, ponad barierkami, widzimy pierwsze przebłyski morza. Zapuszczamy żurawia robiąc szyje długie jak żyrafy, ale ciężko cokolwiek dojrzeć poza linią horyzontu
Na szczęście za parę chwil dojeżdżamy do skrzyżowania z trasą A7:
Wybieramy środkowy pas i odtąd przed oczami rozciąga nam się piękny widok na Jadran, wyspy Krk i Cres, przerywany widokiem na relikty minionej epoki, które również robią na nas wrażenie swoim "brutalizmem"
Jeszcze przez kilka chwil podziwiamy widoki zza szyby:
i dojeżdzamy do Tunelu Ucka, który wita nas krótkim korkiem:
Krótki korek okazuje się być półgodzinnym postojem na gorącej patelni, spowodowanym ruchem wahadłowym w tunelu w związku z awarią ciężarówki. Na szczęście zanim zdążyliśmy się usmażyć, coś zaczęło się ruszać. Płacimy za wjazd i wjeżdżamy do jednego z najdłuższych tuneli w Chorwacji, który na wyjeździe zaskakuje dwoma króciutkimi tunelikami, wydrążonymi w występach skalnych Tak oto około godziny 12:30 przywitaliśmy się z Istrią
Ciąg dalszy w następnym wpisie, za który zabiorę się jak tylko znajdę kolejną chwilę czasu, ponieważ pozostała część dnia zasługuje na oddzielny odcinek