Po dniu plażowania (pogoda fantazja) i cieszenia się takimi rarytasami
wybraliśmy się na chyba najbardziej wyczekiwaną przeze mnie wycieczkę. W mojej głowie ciągle pałętają się marzenia o Toskanii. Oglądałam kiedyś program Makłowicza z Istrii i wiedziałam, że są miejsca w głębi półwyspu, które zobaczyć muszę. Plan był taki: Motovun-Groznjan-Piran. Pogoda miała się nieco pogorszyć, ale poszliśmy na żywioł. Bałam się drogi do tych małych miasteczek. Okazało się, że nie było z nimi najmniejszego problemu. Wszystko dobrze oznakowane, widokowo super, odległości na tyle małe że cała trasa przebiegła dosyć szybko (wyjątek to Słowenia, ale o tym trochę później).
Na pierwszy rzut poszedł Motovun. Po drodze zatrzymaliśmy się przy tarasie widokowym, starałam się nacieszyć oko tym co widzę i zostawić w głowie jak najwięcej obrazków z tego miejsca. Z całego wypadu na Istrię jest to dla mnie widok zasługujący podium. I poczułam się tak jakby trochę w tej wymarzonej Toskanii...
W Motovunie zostawiliśmy auto na parkingu poniżej miasta i wdrapaliśmy się na górę. W tym momencie brak słońca był dla nas najlepszym prezentem. Niby kondycję mam nie najgorszą
, ale przy prawie 30 stopniach i parówie można się zmęczyć. Kolejny raz widoki wynagrodziły nam wszystko.
Miasteczko jest malutkie, ale niezwykle urokliwe. Szkoda tylko, że warunki do fotografowania były wyjątkowo kiepskie. Zdziwiły nas też ceny na miejscu - było taniej niż na wybrzeżu.
Poszwędaliśmy się po "centrum" i wyruszyliśmy zobaczyć Groznjan.
W Groznjanie zaparkowaliśmy przy samym starym mieście. Miasteczko wygląda jakby na jeszcze starsze niż Motovun. Na chwilę złapał nas deszcz, który trochę orzeźwił powietrze.
Po dłuższym spacerze wyruszamy w kierunku Piranu. Już na etapie planowania tej wycieczki czytałam że droga może nie być przyjemna, a znalezienie miejsca parkingowego w Piranie jest dosyć skomplikowane. Nie spodziewaliśmy się jednak prawie godzinnego korka po drodze i zera miejsc parkingowych
W końcu zdecydowaliśmy się zaparkować w pobliżu murów na parkingu podziemnym. Pełni energii wyszliśmy z parkingu i... burza. Ale nie taka zwykła burza. Ulewa taka, jakiej chyba jeszcze nie widziałam. Schowaliśmy się w pomieszczeniu przy cmentarzu (!) żeby przeczekać najgorsze i... wróciliśmy do Porecia z planem zwiedzenia Piranu w drodze powrotnej do domu. Niestety jak się okazało wtedy też padał tam deszcz.
Mimo wszystko dzień niezwykle udany. Widoki przefantastyczne. Polecam z całego serca.