10.06Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak wyspana. Dawno też nie obudziłam się w ciuchach... Szybki rzut oka przez balkon - jest słońce! Na śniadanie dojadamy resztki z podróży, a później wyruszamy na
plażing. Temperatura znowu zadziwia - ponad 30 stopni. Woda w morzu ciepła, wchodzimy bez zająknięcia. Tego dnia oceniam sytuację bardziej obiektywnie niż dzień wcześniej. No nie jest to Makarska Riwiera,nie są to plaże Krety, ani złote piaski Bułgarii. To zupełnie inny świat jest. Na plus - dużo intymności, super zatoczki i przejrzysta woda.
Na jeszcze większy plus ilość cienia na plażach. No i podobał mi się wybór. To że jeśli masz ochotę to zanurzasz się powoli w wodzie tam, gdzie jest płytko. Albo schodzisz sobie po drabinkach do głębokiej wody. A na minus? Chyba to, że kolor wody jest jednak zupełnie inny. Taki bardziej jakby atrament. No i tych gór mi jednak trochę brakuje... Pod koniec wyjazdu okazało się że góry zastąpił mi widok starego miasta. Jedno jest pewne - o ile w Makarskiej wolałabym chyba nie być w sezonie, o tyle w Poreciu nie chciałabym na pewno. Czerwiec na tych plażach był fantastyczny, zdecydowanie wygrał dla mnie z wrześniową Makarską, ale w sezonie to musi być jednak koszmar.
Po plażingu wyruszamy na pierwszy podbój Istrii - na dzisiaj mamy do zobaczenia
Vrsar i
Rovinj.
Dojechaliśmy do Vrsaru. Zdziwił nas darmowy, zupełnie pusty parking. Chwilę później pustki przestają nas już dziwić. Zdecydowanie sezon się jeszcze nie zaczął. Czuliśmy się trochę jak w wymarłym mieście - dla nas super. Szwędamy się po uliczkach starego miasta. Podoba mi się tutaj, ale jakby czegoś mi brakuje.
Może to nowa wieża kościoła nie do końca pasuje do tego widoku?
A jeśli już mowa o wieży to mam straszny lęk wysokości. Paradoks jest taki, że mimo to najbardziej uwielbiam oglądać miasta z góry. Zapada więc decyzja - wchodzimy. W środku okazuje się że schody są betonowe. Uff. Wchodzimy na górę, nogi mi się trzęsą, ale daję radę. Opłacało się
Bardzo podobają mi się ławeczki z widokiem. Jakaś para francuskich turystów przyszła sobie na nich posiedzieć z winem i lampkami. Pięknie.
Po oględzinach Vrsaru jedziemy na trochę dłużej do Rovinj. Tutaj znalazłam wszystko to, co kocham. Głównie moje ulubione stare mury i wyświstane chodniki <3
Bardziej od wysokości boję się drewnianych konstrukcji. Do dziś pamiętam, jak wchodzą na kilka drewnianych schodów prowadzących na dzwonnicę Notre Dame prawie straciłam przytomność. Ale wejść na wieżę w Rovinj muszę. Nastawiłam się psychicznie. Zorganizowałam sobie asekurację. Mąż z tyłu, a O. przede mną. A później zobaczyłam schody i zrobiło mi się słabo.
W sumie do teraz nie wiem jak weszłam na górę. Może odwagi dodał mi fakt, że Pan przede mną bał się jeszcze bardziej. U góry wiem, że wejście tutaj było jedynym słusznym rozwiązaniem.
Szwędamy się po uliczkach, napotykamy na zdecydowanie większą ilość turystów. Moim zdaniem wszystko wygląda dużo lepiej, niż udaje się uwiecznić na zdjęciach.
W Rovinj zostajemy na zachód słońca. Jest pięknie.