Cres
Nasza parcela w Slatinie okazała się całkiem urocza. W podskokach można było nawet zobaczyć morze Kemping jest na zboczu, półki są szerokie, w naszym terminie praktycznie w większości puste, miałyśmy spokój i ciszę. Sanitariaty w stylu flinstonowskim też były ok.
Na wyspie spędziłyśmy w sumie tylko 2 pełne dni. Z relacji Po Pagu i Cresie przygoda nas niesie zapamiętałam najbardziej jak maslinka pisała o Osorze, Mali Losinj i kilku odkrytych bajecznych plażach. Musiałyśmy coś z tego zrealizować.
Na pierwszy dzień wybrałyśmy skalny brzeg na kempingu. Nurkowałyśmy, grałyśmy w karty, kolekcjonowałyśmy kolejne skarby. Wieczorem pojechałyśmy zwiedzić Osor. Rzeczywiście fajny klimat ma to mini miasteczko. Chciałyśmy kupić tam ryby, bo zamarzył nam się taki obiad. Niestety od miejscowego sprzedawcy warzyw dowiedziałyśmy się, że ryby owszem można kupić, ale ok. 6 rano przy kutrach w Osorze. Ta pora była dla nas nieosiągalna niestety Choć gdybyśmy tam były dłużej, to może w jakiś dzień zmobilizowałybyśmy się, kto wie...
Zakupiłyśmy warzywa u Chorwata i wróciłyśmy do Slatiny. Po drodze widziałyśmy słynne sępy szybujące na niebie.
a oto parę fotek z Osoru
Na kempingu zagotowałyśmy makaron, podsmażyłyśmy konserwę tyrolską z cebulką, udusiłyśmy warzywa z dodatkiem sosu słodkiego chilli. Zmieszałyśmy wszystko i gotowe! Może to nie była wymarzona chorwacka ryba, ale za to nasza prawdziwa tyrolska konserwa za 3,99zł - coś tak polskiego jak pierogi ruskie, czy barszcz ukraiński chociażby
Później wzięłyśmy świeczki, wino i owczy ser, zakupiony wcześniej w kempingowym sklepie, i poszłyśmy na skalny brzeg. Tam konsumując powoli chorwackie specjały, w świetle świec grałyśmy w karty w tysiąca albo 3-5-8. Od lat nie miałam okazji grać tak zwyczajnie w karty. Ale od czego są wakacje?!
Następnego dnia postanowiłyśmy odkryć jedną z plaż, którą opisywała maslinka. Plaża Koromačna była najbliżej nas. Skręciłyśmy w Belej. Kilku Chorwatów wskazało nam kierunek i trafiłyśmy. Szlaban był otwarty. Droga rewelacyjna. Wąziutka z kilkoma tylko mijankami. Na szczęście nic nie jechało. Widok tej zatoki zapiera dech w piersiach. Kolejny kawałek raju po Premanturze
Mery przeczytała nam na Cresie kilka legend o tym jak powstała wyspa, i o tym że żeglarze nosili ze sobą kamienie na szczęście. Na tej plaży kamienie były wyjątkowe, gładkie, białe i okrągłe. Mamy ich kilka ze sobą do dziś. Jak spotykamy się na polskim już piwku wyjmujemy je wszystkie z kieszeni i wspominamy Koromačną.
Woda tam jest przejrzysta jak nigdzie. Dno pełne jeżowców. Nigdy nie zapomnę, jak wsadziłyśmy jeszcze zimne piwko pszeniczne ożujsko na nasz materac i podpłynęłyśmy do kamienistej plaży ukrytej miedzy skałami. Smak tego piwa, słońce i woda... To była najbardziej błoga chwila tego urlopu.
Późnym popołudniem ruszyłyśmy do Mali Losinj. Bardzo dobrze wspominam prowadzenie auta po drogach na wyspie. Puszczałyśmy Michaela Jacksona na maksa, wystawiałyśmy tzw. zimne łokcie za szyby , śpiewałyśmy i chłonęłyśmy krajobrazy
Zwiedziłyśmy porządnie Mali Losinj. Znalazłyśmy tam fajną restaurację Miramare polecaną przez jedną Chorwatkę ze sklepu z pamiątkami. Mieściła się w ciasnej uliczce, na tarasie na pierwszym piętrze. Zamówiłyśmy zupę rybną i risotto ze scampi Wszystko bardzo nam smakowało. Polecam to miejsce, naprawdę smacznie i niedrogo!
Spacerowałyśmy po Mali Losinj do zmroku. Kiedy już wydałyśmy ostatnie kuny na idiotyczne pamiątki, wsiadłyśmy do auta, puściłyśmy Portishead i wróciłysmy do Slatiny - bo taki był nasz zwyczaj, jak gdzieś ruszałyśmy to był porywający Michaelek, a na powroty psychodeliczny Portishead
W Slatinie poszłyśmy ostatni raz na skały. Nad Istrią zauważyłyśmy burzę z błyskawicami. Zastanawiałyśmy, czy czasem to zmierza w naszym kierunku. Bałyśmy się składania namiotu w deszczu. Na szczęście nic nie padało - czy to nie szczęście początkującego turysty w Chorwacji? No w każdym razie widok gwieździstego nieba z burzą po jednej stronie był rewelacyjny.
No i to by było na tyle z chorwackich przeżyć...
The End of JagaDagaMeryTripToCro ( brzmi mniej feministycznie, niż tytułowa nazwa )
Następnym razem napiszę jeszcze parę słów o hardcorowym powrocie do Polski - np. o przykrym dowodzie na to, że jednak bardziej niż ptujskim objazdem opłaca się jechać autostradami słoweńskimi