Czwartek - podróż na Cres!!
Rankiem spokojnie zbierałyśmy się do wyjazdu. Śniadanie, kawa, a potem pakowanie i sprzątanie naszych kilku parcel, nie to że byłyśmy jakieś straszne bałaganiary, ale te wielkie białogłowe mewy kradły nam różne rzeczy i rozprowadzały po wyspie
Raz biegłam żeby odzyskać naszą patelnię z jej dzioba!
Pożegnałyśmy innych poznanych wyspiarzy i ruszyłyśmy w kierunku Brestovy.
Planowałyśmy znaleźć plażę po drodze i zdążyć na prom na 17.15. Taki był plan...
Wybór padł na Rabac. Trafiłyśmy bez problemu do dużego parkingu. Zapłaciłyśmy chyba z 10kun za cały dzień. Po krótkim spacerze znalazłyśmy w miarę równą skałę. Oczywiście chwile potem płetwy, rurki, maski i już nurkowałyśmy. Tam mi się bardzo podobało. Szybko robiło się głęboko. Oddalając się trochę od brzegu i nurkując głębiej można było pływać w ławicach kolorowych rybek. A bliżej brzegu można było szukać kolejnych jeżowców i muszelek. Miałyśmy już torbę tych skarbów z poprzednich dni, która w samochodzie zaczęła wydzielać nieprzyjemny zapach. Wyjęłyśmy ją na parkingu, no dobra, ja to zrobiłam, i położyłam pod autem, mówiłam nawet, żebyśmy tylko nie zapomniały jej wyjeżdżając. Jak się każdy już domyśla - zapomniałyśmy o niej. Pewnie nawet zniszczyłam wszystko oponą. Dopiero wyjeżdżając z promu na wyspę zorientowałam się, że coś dziwnie nie śmierdzi w samochodzie. Nie wiedziałyśmy, czy wściekać się, płakać czy śmiać ...
Cres stał się odtąd wielką nadzieją na uzupełnienie strat z Rabacu
Oto nasza wspaniała trójka na parkingu w Rabacu (dla rozwiania wszelkich wątpliwości od lewej: Daga, Mery i Jaga) i poniżej kilka zdjęć z tego plażowania
Po kilku nurkowaniach, jak już Daga była cała pomarszczona od przebywania w wodzie, w końcu przyszedł czas na podróż do Brestovy. Miażdżąc za pewne kołem siatkę tesco z naszymi skarbami, wyruszyłyśmy w nieznane...
I tu czas na odpowiedź "Kto używa opcji "trasa krótka" w GPS?"
ech... wstyd się przyznać - ale właśnie chyba tylko trzy młode laski, które głupio myślą, że poradzą sobie w każdej sytuacji...
ustawiłyśmy tę opcję (nieważne już która konkretnie to zrobiła) i zamiast pojechać, jak normalnie myślący ludzie, po asfalcie pomiędzy górami o tak:
my mądrale pojechałyśmy tak
Mówiąc krótko przejechałyśmy zamiast wokół góry to przez górę i tyle. To była masakra. Jechałyśmy okropnie wąską kamienistą drogą. Było tak wąsko, z każdej strony gęsta roślinność lub kamieniste murki, że nie mogłyśmy nawet zawrócić. Robiło się coraz stromiej, że powrót, już w ogóle nie był możliwy. Żadnych oznak cywilizacji. Był jakiś jeden dom, gdzie zresztą szukałyśmy jakiegoś człowieka, ale nikogo nie było. Gospodarstwo było całkowicie opuszczone. Nie było wyjścia, jechałyśmy dalej. Nie wiedziałyśmy tylko, że przed nami jeszcze 5km takiej drogi...
Droga była z kamieni wielkości pięści, dziewczyny szły przed autem i usuwały większe. Poruszałam się z prędkością 5km/h. Łatwo wydedukować, że te 5km pokonałyśmy w godzinę. Wiedziałam, że plan z promem na 17.15 był już nierealny. Na początku trochę bawiła nas ta sytuacja, ale potem miny nam zrzedły. Bałam się z każdym metrem, że uszkodzę oponę, podwozie, albo miskę o zgrozo!
, albo że będzie tak stromo, że tam zwyczajnie utkniemy. Chyba tylko helikopter mógłby nas stamtąd wyciągnąć...
Zobaczyłyśmy w końcu asfaltową drogę na zapleczu elektrowni w Plomin
!!! Jaka to była radość!!! Naprawdę myślę, że miałyśmy kupę szczęścia, zero rozumu, tylko szczęście. Zatrzymałyśmy się w Plominie w punkcie widokowym, gdzie zamiast podziwiać widoki, lub chociażby 340 metrowy komin elektrowni, który podobno jest najwyższą konstrukcją w Chorwacji, my jak durne wpatrywałyśmy się w tę przeklętą górę, którą pokonałyśmy jakimś cudem. Sprawdziłam podwozie. W jednym miejscu lekko odstawała osłona. Na siłę ją docisnęłam i grało.
Oto widoki z Plomina
nasza góra ( na czerwono zaznaczyłam prawdopodobny przebieg trasy )
Dotarłyśmy do promu i tam czekałyśmy na Jadroliniję. Fajnie było zrealizować coś, co prawie każdy z tego forum, wypróbował
Po takich emocjach, już nawet nie martwiłyśmy się kiedy i gdzie się rozbijemy. To że będzie ciemno było już pewne. Na cel wybrałyśmy sobie kemping Slatina.
Droga do kempingu przez wyspę to niesamowite przeżycie. Piękne widoki. Czułyśmy się jak w jakimś innym świecie. Trzeba było tylko uważać na drodze, bo raz koza nam wyskoczyła, innym razem owce.
Na kempingu była masakra. Było tak ciemno, że nie mogłyśmy znaleźć miejsca. Nawet z latarką trudno było coś namierzyć. A chciałyśmy być blisko morza. W tych ciemnościach wszystko wydawało się zajęte nad brzegiem. Byłyśmy już naprawdę zmęczone. Miałyśmy wszystkiego dość. W końcu zdecydowałyśmy się na najtańsze parcele, na półkach, bez widoku na morze, były jednak ogromne i praktycznie wokół nie było ludzi. Rozbijanie namiotu w świetle reflektorów (silnik był włączony hehe
!!) nie zajęło nam tak dużo czasu jak poprzednio
Wiedziałyśmy, że w naszym namiocie najpierw należy dobrze ustawić i napiąć tropik, a potem podpiąć wnętrze. Ciężko tam było tylko wbić śledzie, a tam gdzie się dało, to było w najbardziej nasłonecznionym miejscu, ale trudno, i tak tam spędzałyśmy tylko noce, nie było więc to dla nas uciążliwe.
Po rozbiciu na skołatane nerwy i ogrom emocji tej podróży zastosowałyśmy pigwówkę
. Zresztą nic innego nie miałyśmy, a sklep był już nieczynny. Oczywiście najpierw przygotowałyśmy bardzo późny posiłek - ryż z kukurydzą, tuńczykiem i obowiązkowo tradycyjnym majonezem winiary
Na koniec, śmiejąc się z siebie, popijałyśmy pigwówkę pod gwiaździstym niebem...
Apeluje do wszystkich - nie wybierajcie w GPS "trasy krótkiej" !!! Bo to prawdopodobnie bez cudu nie jest do przejechania
Choć jak się domyślam, większość już to wie doskonale
My też już wiemy
:D:D
W następnym odcinku śladami maslinki - czyli o korzyściach z relacji
Po Pagu i Cresie przygoda nas niesie