No to lecimy z pierwszym odcinkiem
28 kwietnia (sobota): Dojazd i wieczór we VrsarzePomysł na majową Istrię zrodził się już kilka lat temu, tylko ciągle nie było możliwości przedłużenia "majówki" do tylu dni, żeby opłacało się jechać tak daleko
W tym roku mieliśmy dodatkową okazję i mobilizację, żeby zrealizować plany - tuż przed wyjazdem obchodziliśmy okrągłą rocznicę ślubu
Wiedzieliśmy, że chcemy na Istrię, ale znacznie trudniejszy był wybór miejscowości. Najpierw myśleliśmy o Rovinju uznawanym (pewnie słusznie) za najpiękniejsze miasto półwyspu, ewentualnie o Poreču. W kółko przeglądaliśmy oferty na Airbnb i ostatecznie, niecałe dwa tygodnie przed wyjazdem, zdecydowaliśmy się na mały studio apartman w centrum Vrsaru
Decyzja była strzałem w dziesiątkę, a miasteczko okazało się dla nas idealnym rozwiązaniem - niezbyt wielu turystów (jak w Rovinju czy Poreču), ale duże możliwości wieczornego spacerowania i spory wybór knajpek i restauracji. W sam raz na romantyczny rocznicowy wyjazd
Pakowanie zostawiliśmy na ostatni moment, bo jak na złość, w pracy (u męża i u mnie) przed samym wyjazdem gorąco i nie wiadomo, za co się łapać. W efekcie zapomnieliśmy kilku rzeczy, np. selfiesticka czy lampy do siedzenia na tarasie, ale były to na szczęście akcesoria, bez których można przeżyć.
Spakowani, choć jeszcze niezupełnie wyluzowani
, ruszamy o 6:00 rano w sobotę, 28 kwietnia. I od razu zaczynają się schody. Na pierwszej stacji za granicą nie mają czeskich winiet, wszystkie wykupione
Musimy zjechać do Ostrawy. Na szczęście tu już się udaje, tylko zdziwiony Czech drapie się po głowie, skąd tu nagle tylu Polaków. Mówimy mu, że mamy "święta majowe" (spodobało mi się to określenie
) i machamy na pożegnanie.
Cała czeska autostrada jest wypełniona polskimi autami
Miejscowych praktycznie brak. Przed Mikulovem stajemy w wielkim korku, niektórzy z niego wyjeżdżają i zawracają. Patrzymy na mapę i też postanawiamy trochę pokombinować. Jedziemy malowniczą dróżką wzdłuż winnic za panem na traktorku, który co chwilę odwraca się ze zdziwieniem w oczach: "Co tu się dzieje? Skąd taki ruch?" Polacy jadą na wakacje
Piękne widoki na winnice i kwitnący rzepak:
Przejeżdżamy przez centrum Mikulova:
i wyjeżdżamy na rondzie, już za korkiem
Na austriackiej autostradzie jest nieco lepiej, poza obwodnicą Wiednia, która korkuje się niezależnie od pory dnia czy nocy. Chociaż ruch jest duży i jedzie się nieprzyjemnie. Nadal głównie polskie samochody
Chyba wyjechaliśmy tak jak większość majówkowiczów... Mąż narzeka, że do Cro jeździ się tylko w nocy, widzę, że męczy go ten ruch, ale wiem, że sama nie dałabym rady prowadzić w takich warunkach.
W Słowenii na szczęście się rozluźnia, bo część aut odbiła wcześniej na Włochy, a część na Dalmację. My kupujemy "złodziejską" słoweńską winietę, bo przejedziemy cały kraj, w którym w zeszłym roku spędziliśmy zieloną Wielkanoc
W końcu przekraczamy słoweńsko-chorwacką granicę (niewielka kolejka) i podjeżdżamy do bramek autostradowych:
za którymi widać już próbkę tego, co najpiękniejsze na Istrii - małe miasteczko położone na wzgórzu. To prawdopodobnie Kaldanija, choć nie jestem pewna. Tu akurat nie dotarliśmy
Przejeżdżamy wspaniałym wiaduktem nad zieloną doliną:
Po jakiejś pół godzinie wjeżdżamy do "naszego" Vrsaru. Podróż trwała 11 godzin i była dość męcząca. Padł mit, że na Istrię jest bliżej niż do Dalmacji (w Zadarze bylibyśmy już dawno), w każdym razie na pewno nie w takie majowy weekendy/tygodni jak ten... Najdłuższym i najbardziej męczącym odcinkiem okazała się słoweńska droga od zjechania z autostrady do chorwackiej granicy. Tam posuwaliśmy się w żółwim, a nawet w ślimaczym tempie
Jednak zmęczenie mija momentalnie, kiedy wjeżdżamy do Vrsaru, który od razu skrada mi serce:
Jedziemy wąskimi uliczkami wzdłuż pięknej zabudowy:
Jak po sznurku trafiamy do apartmana. Witają nas uśmiechnięci gospodarze i pokazują malutki, choć funkcjonalny pokój z łazienką i aneksem kuchennym. Najlepszy jest jednak taras i widok z niego
:
Szybka toaleta, wciągamy ciuchy wieczorowe
i idziemy na rekonesans Vrsaru/Orsery. Włoska nazwa chyba bardziej mi się podoba
Jak wszędzie na Istrii i tu obowiązuje podwójne nazewnictwo. Nasi gospodarze są zresztą dwujęzyczni, chodzili do włoskiej szkoły.
Mieszkamy na samej starówce, na szczęście z miejscem parkingowym pod apartmanem. Mamy stąd dwa kroki na Pjacę z zabytkową bramą miejską:
i XVII-wiecznym kościółkiem św. Antoniego, obecnie wykorzystywanym na galerię sztuki:
Na nabrzeże też mamy bardzo blisko, tylko stromo w dół:
We Vrsarze trzeba się bardzo nachodzić, ulice są strome:
Dzięki temu miasteczko jest pięknie położone i robi duże wrażenie:
Mamy pod dostatkiem wrażeń wizualnych, pora na te smakowe, kulinarne. I pierwsze w tym roku Ožujsko
:
Nie wiem, co się stało (ponoć smaki się zmieniają co 7 lat
), ale przestało mi smakować to piwo. Na tym wyjeździe zdecydowanie preferowałam słoweńskie Laško albo zamawiałam butelkowego Staropramena, który, podobnie jak w Dalmacji, jest na Istrii powszechnie dostępny. Może było za mało upalnie na picie Ožujska
Zjadamy pyszną skušę (makrelę). Tak nam smakuje, że zapominamy o zrobieniu zdjęcia
Poprawimy się następnym razem, kiedy przyjdziemy do tej restauracji. Świetne miejsce ze smacznym jedzeniem w rozsądnych cenach i bardzo miłą obsługą - La Rosa.
Najedzeni i zadowoleni ruszamy na spacer po wieczornych Vrsarze:
Brama miejska, pod którą malowniczo usadowił się lokals przypominający mi mojego ulubionego mieszkańca Komižy
:
We Vrsarze jest kilka (naliczyłam pięć) punktów widokowych. Dzisiaj poznamy dwa z nich. Pierwszy nazywa się Casanova - od imienia włoskiego kochanka, który odwiedził Orserę dwukrotnie - w 1743 i 1744 roku. To wystarczyło, żeby promować Vrsar jako miasto Casanovy
Widok na marinę i wysepki w pobliżu miasta:
Stare miasto otoczone jest fragmentami murów obronnych:
Jedna z wież:
i kościół św. Marcina, do którego wejdziemy innym razem, bo teraz jest zamknięty:
Odnajdujemy kolejny punkt widokowy:
Pozuję z Aniołkiem
:
Czyżbym też miała skrzydła
Zaglądamy w różne urokliwe zakamarki:
Te kamienne uliczki i zaułki bardziej przypominają mi Dalmację niż "włoską" Istrię... A może podświadomie szukam na Istrii Dalmacji?
Mijamy kolejną bramą miejską:
i przechodzimy obok Pjacy - lokals nadal na posterunku
:
Na koniec dnia idziemy jeszcze (wreszcie!) przywitać się z morzem
Przynajmniej dotknąć Jadranu...
Plaża miejska prezentuje się całkiem przyzwoicie:
I tak kończy się nasz "zerowy dzień"
na Istrii. Zasypiamy z rogalami na twarzach. Już wiemy, że będzie pięknie