napisał(a) Slavko1974 » 16.07.2015 08:51
Jeszcze została mi opowieść o chorwackiej służbie zdrowia.
Otóż podczas wyjazdu mój teść zachowywał się jak spuszczony ze smyczy pies. Od pierwszego dnia każdy wieczór i nie tylko wieczór ( i nie tylko wieczór) kończył pewną ilością ożujsko, karlovacko i tym podobnych cieczy wspomaganych rakiją. Do tego było baaardzo dużo słońca, ponieważ uparł się porządnie opalić. Do wody wszedł raz ( pierwszego dnia) - taki z niego pływak.
No i ostatniego dnia przed wyjazdem po obiedzie teściu jakoś pociemniał na twarzy. Powiedział, że nie będzie jadł obiadu. Siorbnął łyżka kilka razy, posmakował jednego ziemniaka i poszedł spać.
Zdaniem wszystkich połączenie takiej ilości słońca i karlovacko od rana zwyczajnie go zmogło. "A masz za swoje" pomyślałem.
Spał jak dzieciak do rana do dnia wyjazdu. Rano był jakiś kontakt z nim dziwnie utrudniony, ale śniadanie zjadł. A to był dzień naszego wyjazdu. Ponieważ pogoda była piękna, zdecydowaliśmy, że wykorzystamy ten dzień na spokojne leżakowanie i odpoczynek a wieczorem jedziemy.
Rano dziwne kolory na jego twarzy. Badanie ciśnienia 140/100. Niepokojące ale miewał wyższe. Poszliśmy na plażę, leżymy sobie, zażywamy ostatnich kąpieli ale z nim coraz gorzej. Siedzi w cieniu, już prawie nie kontaktuje, jedyne jego słowa to "nic mi nie jest, czuję się dobrze". Nic innego nie potrafi wypowiedzieć. Oczywiście stary jak to stary on wie najlepiej i nie da się zawieźć do lekarza. Kolejne badania pokazują 150/105, 160/110. W końcu (była to godzina około 13ej) pakujemy go na siłę do auta. Czyjego? Oczywiście mojego bo ja jedyny z całej grupy znam angielski więc tylko ja się dogadam z lekarzem.
No dobra, teściu siedzi w aucie.
Podjeżdżam do recepcji kempingu i wyjaśniam sprawę. Okazuje się , że lekarz na kempingu pracuje w godzinach 9-13 i 17-20. Spóźniliśmy się kilka minut. Wracamy na plażę do ratownika, może on coś poradzi. Poradził, żeby jechać do najbliższej miejscowości (Tar) i szukać przychodni. No to pojechaliśmy
(a była to sobota). Niestety Tar jest zbyt małą miejscowością i znajduje się tam jedynie apteka, w której poradzono mi szpital w Porecu. No to jedziemy. Jak na złość zrobił się ruch na drodze, więc 40 km/h to była maksymalna prędkość.
A za plecami docierają do mnie mamroty w stylu "ale nic mi nie jest".
Dojechaliśmy do dużego ronda, przy którym znajduje się klinika dentystyczna, a przy niej punkt medyczny. Niestety spóźniliśmy się. W soboty czynny do 14 ej a była 14.10. Skierowano nas do szpitala w Porecu, chociaż nie wiem czy to był szpital, raczej duża przychodnia. No ale udało się wreszcie dojechać, na szczęście jest zlokalizowana przy głównej ulicy przelotowej. Jest oznaczenie, że dla turystów również udzielana jest pomoc.
Dochodzimy do recepcji i miła pani nas informuje, że owszem udziela nam pomocy ale odpłatnie, bo karty EKUZ są honorowane od godziny 15ej. Potem się okazało, że ta pani przyjmowała do 15ej prywatnie, a potem w tym samym budynku od 15ej była udzielana pomoc bezpłatnie.
No dobra, patrzę na zegarek, jest 14.30. Pytam się teścia - do Ciebie należy decyzja, czekasz czy wchodzimy? On mówi "nic mi nie jest" .
Mierzę mu ciśnienie - 160/105. Nie jest dobrze. Ale ponieważ byliśmy pierwsi przy okienku to zaryzykujemy i poczekamy. Niby zdrowie na pierwszym miejscu ale jak zostawić kilkaset kun za nie wiadomo jaką pomoc to trochę boli nie? A poza tym jak sobie pofolgował, to niech teraz pocierpi chwilę (ale jestem świnia nie?)
W tzw. międzyczasie doszło kilka osób, wszyscy czekają do 15ej. No dobra, wybiła 15ą, pani wychodzi - mówi proszę za mną i przechodzimy 20 metrów do innego korytarza. Ok, myślę sobie szybka pomoc i jeszcze zdążę sobie ponurkować chwile i zjeść w spokoju obiadek.
W gabinecie już była pani doktor, więc chwilę po 15ej zaczęła przyjmować pacjentów. Tyle, że w ciągu chwili z kilku osób zrobiło się ze 20, wśród nich małżeństwo z niemowlakiem, młoda dziewczyna, która prawie zemdlała i starsza osoba na wózku inwalidzkim z odruchami wymiotnymi. Zrozumiałe, że małżeństwo przepuściliśmy, potem weszła młoda dziewczyna mdlejąca, ale kurdele zrobiła się 15.50 a my nic. Zaraz zaczną dowozić następnych pacjentów i w końcu nie wejdziemy.
Mierzymy ciśnienie - 175/110 , oooo! Myślę, sobie skąd skombinować wózek inwalidzki, może wtedy wejdziemy. Kolejny pomiar ciśnienia 190/115. Uaaaaaa! Miła pielęgniarka co chwilę wychodzi i skanuje karty od pacjentów, przez otwarte drzwi widać, że młoda dziewczyna ma podpięta kroplówkę a gdzieś zza drugi drzwi słychać płacz dziecka.
W końcu miła pielęgniarka pokazuje na nas. Jest! Wchodzimy. Wyjaśniam sprawę dokładnie pani doktor. No dobrze, pani doktor prosi o zdjęcie koszulki, będziemy badać. Jak tylko zdjął koszulkę rozległo się z jej ust "aaaaaaaaaaaa, too much sun!"
Pomiar ciśnienia - 195/115, tętno 113. No zajebiście (Około 18ej mieliśmy ruszać w drogę). W dodatku okazało się - i dopiero u lekarza teściu mi powiedział ,ze bierze leki na ciśnienie a dzisiaj wziął podwójną dawkę i jakby tego było mało, druga tabletka była mocniejsza od tej co przepisał mu lekarz (bo mój kolega też to używa i zostało mu więc mi dał) No rukwa mać!
Musiałem o tym powiedzieć pani doktor. O alkoholu już nie mówiłem, bo już widziałem dezaprobatę w jej oczach dla postępowania teścia.
Wyjaśniłem pani doktor, że potrzebujemy pomocy na najbliższe kilkanaście godzin, bo wracamy do kraju dzisiaj i jutro teściu sobie pójdzie do lekarza w Polsce. żeby Pani doktor wykonała jakiś telefon (konsultację), która trwała około 10 minut.
Na koniec teściu dostał zastrzyk, szczegółowe uwagi co ma robić podczas jazdy ( unikać stresu, unikać słońca, pić dużo wody, zrezygnować z tłustego jedzenia, robić częste postoje itp., itd. i do widzenia!
W przyjaznej atmosferze się rozstaliśmy. Jest 16.30 Pół godziny po zrobieniu zastrzyku zrobić pomiar ciśnienia. Godzina 17.00 Dojeżdżamy z powrotem na kemping, robimy pomiar 145/100. Noooo, zastrzyk zaczął działać.
Tym sposobem ominął mnie obiad na plaży, ominęła mnie ostatnia kąpiel w Jadranie (dobrze, że sobie popływałem rano) i ominął mnie odpoczynek, którego potrzebowałem. Zostało mi na hurra umyć, oporządzić i nakarmić dzieci, prysznic, zakupy na drogę w markecie, oliwki, owoce, wymienić pozostałe kuny, zjeść w pierwszym lepszym barze jakiś posiłek i w drogę.
Ostatecznie przed 20ą wyjechaliśmy w trasę. Na szczęście podczas trasy samopoczucie teścia już się nie pogarszało, więc bez większych przygód (poza dwoma postojami na drzemki) około 8ej rano meldowaliśmy się w Częstochowie na smaczne śniadanko u moich rodziców.